Nieco ponad tydzien temu obchodzilismy chinskie swieto Duanwu 端午节 i z tej okazji obie M mialy 4 dni wolnego. Jeszcze dwa lata temu chinczycy mieli wolne tylko z okazji pierwszego maja i pierwszego pazdziernika, a ze swoich wlasnych tradycyjnych swiat mieli tylko Swieto Wiosny. W kraju, w ktorym nie ma platnych urlopow, tylko w te trzy swieta narod wyjezdzal wakacjonowac, co przy sporej ilosci obywateli oznaczalo potworne tlumy wszedzie. Mialem wielokrotnie okazje prowadzic wycieczki z Polski na 1go maja i na poczatku pazdziernika, i byl to koszmar. Szczegolnie utkwilo mi w pamieci zwiedzanie Zakazanego Miasta (czyli palacu cesarskiego) w Pekinie, gdy jedna z uczestniczek potknela sie na wysokim progu w jednym z przejsc, i stracila rownowage, a tlum jej omal nie stratowal. Na szczescie dzieki tlumowi udalo jej sie wrocic do rownowagi, ale strachu sie najadla co niemiara - ja tez. Inna wycieczka miala spedzic fascynujacy dzien na slawnej taoistycznej gorze Huashan 华山, znanej z pionowych scian i niesamowitych widokow. Gdy w koncu dojechalismy pod wyciag, okazalo sie, ze czeka nas stanie w kolejce przez co najmniej 3 godziny. Ruszylem wiec do naczialnika wyciagu, a ten byl ze mna szczery. Powiedzial, ze nawet jesli wpuscilby nas do kolejki (choc grozilo to zamieszkami ze strony tlumow czekajacych), to nie ma pewnosci, czy to samo uczyni jego odpowiednik na szczycie. Poniewaz wieczorem mielismy pociag z niedalekiego Luoyangu, nie moglismy podejmowac takiego ryzyka, i zrezygnwalismy z wjazdu na gore. NB ta grupa, ktora zwiedzala Chiny w czasie Zlotego Tygodnia 黄金周 swiat pierwszego maja byla upiorna - nigdy jej nie zapomne, a nawet gdybym chcial, to siwe wlosy, ktorych mi wtedy gwaltownie przybylo, nie pozwola na to...
Rzad chcac rozladowac takie sytuacje skoncentrowanych wyjazdow w trzech okresach w roku, postanowil wskrzesic kilka tradycyjnych swiat chinskich - Swieto Duanwu i Swieto Srodka Jesieni 中秋节. Wskrzesic glownie po to, zeby rozladowac nieco ruch turystyczny z okazji 1go maja, a jednoczesnie dac ludziom wiecej mozliwosci wyjazdow - i w ten sposob ozywic nieco sektor turystyczny Chin. Nie do konca sie to udalo. Pelny tydzien wolnego z Dnia Pracy pozwalal na dluzsze wyjazdy. Skrocenie go, a w zamian danie tu i tam 2-3 dni spowodowaly, ze ludzie albo siedza w domach, albo szwendaja sie po sklepach, albo ewentualnie jada gdzie blisko. Nie bede ukrywal, ze dla nas to dobre rozwiazanie, bo nie musimy sie bac problemow z kupowaniem biletow, zajetymi hotelami czy tlumami na szlakach. Zreszta z reguly unikamy uczeszczanych szlakow, idziemy w rejony malo znane, eksplorujac dzikie i malo dostepne miejsca.
Nie za bardzo mialem okazje przygotowac sie do ostatniego wyjazdu - kontrole jakosci, pisanie raportu, szybkie pakowanie, malo snu, zawalone noce; w koncu autobus w srode wieczorem, ladujemy w ulubionym hotelu z kiepskim sniadaniem. Na szczescie zabralem ze soba doskonala ksiazke, w ktorej opisane sa miejsca, ktore czesto trudno znalezc na mapie, a i lokalni mieszkancy Tiantai czesto w ogole o nich nie slyszeli. Ksiazek napisal mieszkaniec Tiantai i wedrowiec z zamilowania, i jest to nasza prawdziwa biblia dostarczajaca wielu informacji o rejonie. W srode wieczorem, gdy dziewczyny znuzone podroza poszly spac, siadlem nad ksiazka i zaczalem ja ponownie studiowac. Wczesniej juz mialem koncepcje, jak spedzimy pierwszy dzien. Planowalem krotka wyprawe, zeby pospac dluzej i odpoczac. Chcialem w ten pierwszy dzien pojsc w okolice swiatyni, w ktorej znajduje sie pagoda - sakrofag z cialem Zhizhe, zalozyciela odmiany Tiantai chinskiego buddyzmu. Ksiazka mowila, ze znajduje sie tam inna, opuszczona swiatynia, zwana Swiatynia Wielkiego Pokoju 太平寺. Niedaleko niej mialy znajdowac sie dzikie formacje skalne warte zobaczenia. Taki plan postanowlismy zrealizowac, i nastepnego dnia po jak zwyke kiepskim sniadaniu (do tego w tlumach lokalnych turystow przepychajacych sie do koryta, Duza M strasznie sie tym frasowala) zamowilismy z recepcji taksowke. Taksa przyjechala szybko, po 15 minutach, od kierowcy, ktory nas wiozl z dworca autobusowego do hotelu poprzedniego wieczora znalismy przyblizona cene kursu, wiec ja zbilismy jeszcze o dyche i pojechalismy. Kierowca okazal sie bardzo sympatyczny, znal nas (jest w sumie 150 kierowcow taksowek w Tiantai, w wielu z nich nas wiozlo podczas poprzednich naszych pobytow), opowiadal wiele o rejonie. Szybko zgadalismy sie, bo okazalo sie, ze jego i moje wiadomosci pokrywaja sie - czytalismy te sama ksiazke... Kierowca, Zhang Xingji 张兴吉, zawiozl nas w miejsce, z ktorego mozna dojsc do swiatyni. Obok tego miejsca byla sciezka w druga strone, do wioski Shuimokeng 水磨坑, czyli Rozpadliny Wyszlifowanej Przez Wode. Poszlismy waska drozka uwazajac na to, co moze na niej siedziec - na jednym z wensajtow odradzano zapuszczanie sie w krzaczory, gdy sie ociepli, bo w Tiantai roi sie od wezy, takze jadowitych. Ja szedlem pierwszy, robiac halas, za mna Mala M, a Duza M zamykala pochod. Pozegnalismy sie z kierowca, wzialem od niego numer komorki na wypadek, gdybysmy przegapili ostatni autobus, poszlismy sciezka w dol. Po chwili zobaczylismy zielone tarasy, zalane woda, slychac bylo rechoczace zaby i spiew ptakow.
Zdjecie: Woda do tarasow kierowana jest bambusowymi "wodociagami" z pobliskich gorskich strumieni:
Muzyka dla uszu po szanghajskich halasach. Szlismy powoli, cieszac sie aromatycznym powietrzem, i widokami - bo po chwili wzdluz sciezki znikly zaslaniajace widoki drzewa i zobaczylismy, ze idziemy bokiem zbocza, a w dole znajduje sie gleboka dolina. Nazwa Tiantai oznacza "Niebianskie Tarasy" i jest to bardzo trafna nazwa. Gory - ich szczyty - sa plaskie; gdy patrzy sie na mape, widac wyraznie, ze sa to plaskie szczyty, poprzecinane glebokimi rozpadlinami. I to nie te szczyty sa tak ciekawe, jak wlasnie rozpadliny 坑. Kiedy pisze o dolinach, mam wlasnie na mysli te rozpadliny - glebokie jary, pekniecia. I zeby bylo jasne - te jary maja glebokosci setek metrow i dlugosci wielu kilometrow, sa to troche takie miniatury kanionu rzeki Kolorado. Pisze o tym specjalnie, zeby miej-wiecej uzmyslowic czytelnikowi, jak uksztaltowany jest teren w Tiantai.
Zdjecie: Malownicze okolice wioski
Shuimokeng , widocznej w oddali:
Po kilkuset metrach doszlismy do wioski Shuimokeng 水磨坑. Polozona bardzo malowniczo, stanowi grupe kamienno-drewnianych domostw, postawionych na plaskim cyplu u jednego ze zboczy rozpadliny. Weszlismy do wioski, i potwierdzilo sie to, o czym mowila ksiazka - ze mieszkaja w niej tylko starzy ludzie. Mlodzi opuscili ja udajac sie do miasta, i tam pracujac, zarabiajac, w miescie tez osiedlajac sie. W sumie to dosc smutne, bo wrazenie mielismy, ze wioski te opustoszeja kompletnie, gdy wymra wszyscy ich starzy mieszkancy.
Zdjecie: Witamy w naszej wiosce - powitala nas mieszkanka idaca wlasnie na wybiry:
Po wejsciu do wioski i jednego z obejsc, powitala nas usmiechem starsza kobieta - znow zadzialal czar Malej M, choc i tak nie mamy watpliwosci, ze Tiantai jest miejscem szczegolnym - ludzie sa serdeczni, usmiechnieci, pomagaja, chetnie dziela sie tym, co maja, nie oczekujac wiele w zamian. Nie wiem, czy to Buddyzm i Taoizm tak zmienily ich, czy tez raczej dlatego wybitni mistycy obu tych religii obrali sobie Tiantai za siedzibe, bo tutejsi ludzie sa prosci i dobrzy. Obeszlismy wioske, zagladajac do obejsc.
Zdjecie: Pomieszczenie kuchenne w jednym z domostw w wiosce Shuimokeng:
W jednym jedna z kobiet zaofiarowala sie poprowadzic nas nieco za wioske do "tajemnej doliny", jak nazwal ja w swej wspomnianej wyzej ksiazce autor. Poszlismy za nia, gdy nagle uslyszelismy jakies jeki. Zajrzelismy do ciemnego kamiennego pomieszczenia - stalo tam szpitalne lozko, na ktorym lezal chory, najwyrazniej bardzo cierpiacy. Kobieta wyjasnila, ze to mlodszy brat jej meza, 40-letni, ktory podczas budowy domu mial wypadek i zlamal sobie kregoslup. Paraliz przykul go do lozka, opiekuje sie nim zona.
Zdjecie: Wiekszosc budynkow w wiosce zbudowana jest z kamienia, ktorego w okolicy nie brakuje:
Poszlismy dalej - kobieta poprowadzila nas do obejscia, gdzie na srodku niewielkiego podworca myl warzywa staruszek w kalesonach. Podworzec byl ciekawy - otoczony rozpadajacymi sie, ale pieknymi budynkami z rzezbionymi oknami, wylozony kamieniami, ktore tworzyly motyw jelenia. Jelen Lu 鹿, to symbol kariery urzedniczej (Lu 禄 - inny znak, ale podobna wymowa). Najwyrazniej w tym obejsciu urodzila sie osoba, ktora zaszla wysoko pnac sie po szczeblach urzedniczej kariery.
Zdjecie: Waskie przejscia w wiosce Shuimokeng pozwalaly latwiej odpierac ataki bandytow:
Po drugiej stronie podworca zauwazylismy dziwny piec z wbudowana ukosnie misa. Jak sie okazalo sluzyla ona do przypiekania herbaty.
Zdjecie: Piec do przypiekania herbaty:
Chinska zielona herbata po zebraniu jest przypiekana 烤, i dopiero wowczas mozna pic napar na niej zaparzony. Przypiekanie polega na wsypaniu swiezych lisci herbaty do misy (rodzaj woka), ktora jest goraca, i mieszaniu jej, przesypywaniu, "wcieraniu" w gorace scianki misy. Czesto w okolicach chinskiego Swieta Zmarlych (mniej-wiecej poczatek kwietnia) mozna w wielu hotelach czy herbaciarniach zobaczych mistrzow przypiekania herbaty, jak zniszczonymi od wysokiej temperatury dlonmi mieszaja ja - nie musze chyba pisac, ze towarzyszy temu fantastyczny aromat. Mieszkancy wioski maja wlasne pola herbaciane, zbieraja ja i przypiekaja herbate na wlasne potrzeby w takich wlasnie misach/piecach.
Zdjecie: W tej misie przypieka sie swieze liscie herbaty:
Gdy obfotografowywalem piec, zawolala mnie Duza M, ktora jak zwykle cos ciekawego zauwazyla. I rzeczywiscie - w pomieszczeniu, ktore przed chwila ogladalem i w ktorym nic specjalnego nie zauwazylem, Duza M wypatrzyla... trumne. Wielokrotnie czytalem, ze jest to tradycja, iz po ukonczeniu 60 lat (to wiek uwazany tutaj za graniczny - kazdy rok powyzej to dowod laski niebios) czlowiek kupuje sobie trumne i umieszcza ja w pomieszczeniu mieszkalnym, jej widok codziennie mu towarzyszy. Nic dziwnego, ze gdy juz nadchodzi ten ostatni moment, czlowiek jest do niego przygotowany i nie boi sie go. Przyznam szczerze, ze nigdy przedtem nie widzialem trumny stojacej w domu, ale akurat nie zdziwilo nas to tutaj - staruszek mieszkal sam, mial ponad 80 lat, i byc moze obawial sie, ze gdy odejdzie nie bedzie mial kto mu nawet kupic trumny. Swoja droga bylismy pelni podziwu, bo bedac w tak podeszlym wieku ruszal sie dziarsko, zajmowal pracami w obejsciu, nie wygladalo, zeby potrzebowal czyjejkolwiek opieki.
Zdjecie: Leciwy wlasciciel zafundowal sobie trumne, a na scianach hasla mowiacej o wiodacej roli Komusntycznej Partii Chin - czesto takie wlasnie hasla ratowaly stare budynki przed zniszczeniem przez Czerwonych Straznikow Rewolucji:
Poszlismy dalej, przechodzac obok gaju bambusowego, az doszlismy do starego kamiennego mostka 石拱桥. Takie mostki budowano na waznych szlakach, maja ksztalt luku i pieknie komponuja sie z tradycyjnym krajobrazem. Jak sie okazalo, ten mostek przerzucony byl przez rwisty potok, i stanowil ogniwo szlaku miedzy buddyjskimi swiatyniami zalozonymi przez Zhizhe, a taoistyczna swiatynia Tongbai, gdy ta znajdowala sie na dnie doliny, dzis zalanej przez zbiornik elektrowni szczytowej. Obecny Palac Tongbai - ktory odwiedzilismy jeszcze w grudniu 2008 - znajduje sie na miejscu innej swiatyni taoistycznej. Dzis nikt nie chodzi tym szlakiem, turysci wola jechac okrezna, wygodna asfaltowa droga, miejscowi nie maja po co chodzic, pielgrzymi jak turysci tez wybieraja autobusy i latwe przejscia. Szlak caly zarosl, wiec nastepnym razem musimy zabrac ze soba maczety, zeby przeciac sobie przejscie. Oczywiscie latem nie bedziemy ryzykowac takiej trasy ze wzgledu na weze. Chinczycy dziela rok na 24 okresy 二十四节气, ktore stanowia podstawe ich kalendarza rolniczego. Ten kalendarz do dzis funkcjonuje, do dzis orka, zasiewy i zbiory odbywaja sie wg zasad ustalonych tysiace lat temu. Kazdy z okresow ma swoja nazwe, jeden z nich nazywa sie Przebudzeniem Robakow 惊蛰. To przebudzenie ma miejsce miedzy 3cim a 5tym dniem Trzeciego Miesiaca, czyli gdzies kolo naszego kwietnia (w przyblizeniu, bo chinskie miesiace sa ruchome). Chinczycy klasyfikuja weze do robakow, i to one wlasnie budza sie wowczas - i po tym okresie lepiej nie zapuszczac sie w geste zarosla czy krzaki Tiantai. Zatem z poznawaniem co dzikszych okolic bedziemy musieli poczekac, az robaki pojda spac... Literatura podaje, ze trasa jest bardzo malownicza.
Zdjecie: Nasze uczynna przewodniczka prowadzila nas przez gaje bambusowe ku kamiennemu mostkowi:
Po wejsciu na mostek po prawej stronie zobaczylismy otoczona pionowymi scianami doline, na dnie ktorej znajdowaly sie pola, gaje bambusowe, zarosla. Postanowilismy jednak pojsc w lewo, bo tam, po 50-60 metrach pokrytego olbrzymimi, oszlifowanymi przez wody potoku koryta, znajdowal sie wodospad, ktorego dzwiek dochodzil do nas.
Zdjecie: Olbrzymie glazy na dnie potoku, w glebi kamienny most:
Po wejsciu na mostek po prawej stronie zobaczylismy otoczona pionowymi scianami doline, na dnie ktorej znajdowaly sie pola, gaje bambusowe, zarosla. Postanowilismy jednak pojsc w lewo, bo tam, po 50-60 metrach pokrytego olbrzymimi, oszlifowanymi przez wody potoku koryta, znajdowal sie wodospad, ktorego dzwiek dochodzil do nas. Pozegnalismy sie z zyczliwa przewodniczka i poszlismy w lewo, ale nigdzie nie widac bylo zejscia do potoku. Szlismy brzegami tarasow, wchodzac czesto w bloto. Goraco dawalo sie nieco we znaki, zrobilismy sobie wiec maly piknik pod glazem, i podczas, gdy dziewczyny odpoczywaly, ja poszedlem ledwo widoczna sciezka w krzakach. Sciezka byla trudna, zarosnieta z obu stron, blotnista, przecinala niewielkie strumyki; raz posliznalem sie, na szczescie chwycilem sie krzakow; ku mojemu przerazeniu zobaczylem, ze sciezka prowadzi nad gleboka przepascia; zrezygnowalem wiec z dalszej eksploracji, wrocilem do dziewczyn i poszlismy z powrotem. Po dojsciu w okolice mostka przedarlismy sie przez krzaki i w koncu doszlismy do strumienia. Mala M uwielbia zabawy w wodzie, wiec obie dziewczyny siadly na plaskich glazach i Mala M zaczela grzebac w wodzie, podczas gdy ja poszedlem w druga strone, zeby dojsc do wodospadu i zobaczyc, czy da sie zejsc jakos bokiem na dno doliny. Chwytajac sie krzakow i balansujac na krawedziach kamieni doszedlem na sam skraj wodospadu. Dalej bylo juz tylko pionowe urwisko i spadajace z halasem wody. Miejsce dosc niesamowite, jakiego bysmy nigdy sie nie spodziewali tutaj. Czesto poronwywane jest do Jiuzhaigou 九寨沟, przepieknego miejsca w prowincji Sichuan, gdzie jesienia jasnoblekitne wody potoku plyna po bialych tarasach, w ktorych odbijaja sie zolte i czerwone jesienne liscie. To porownanie nieco na wyrost, ale tylko nieco - to niejsce kolo wioski Shuimokeng bylo tez przepiekne. Zabawne, podczas gdy turysci jezdza w znane miejsca, czesto wlasnie te dzikie oferuja wiecej wrazen i sa piekniejsze; no ale zeby do nich dotrzec potrzeba jednak odrobiny szczescia i grzebania w literaturze.
Zdjecie: Pionowe skaly, a na ich dnie wysokie wodospady - to miejsce zostalo odkryte zaledwie kilka lat temu, ale malo kto tu trafia:
Wrocilem do dziewczyn, poniewaz chcialem znalezc jeszcze Swiatynie Wielkiego Pokoju pogonilem je troche. Poszedlem pierwszy, szukajac przejscia przez krzaki z dna potoku do sciezki polozonej wyzej.
Zdjecie: Kamienny most na buddyjsko-taoistycznym szlaku:
Nagle uslyszelismy nawolywania - to jakis dziadek na sciezce wskazywal nam droge przez zarosla. Po chwili kierujac sie jego wskazowkami weszlismy na sciezke. Kolejny uczynny czlowiek - to jest to, za co tak lubimy - oprocz wszystkiego innego - Tiantai. Po chwili, gdy weszlismy na mostek, widok z drugiej strony przyciagnal nasza uwage - to tajemnicza, zarosnieta dolina, ktora juz wczesniej widzeilismy.
Zdjecie: Tajemnicza dolina po prawej stronie mostka:
Zatem szybka decyzja - idziemy tam. Duza M po kilkunastu metrach przedzierania sie zrejterowala - chyba te weze gleboko zapadly jej w pamieci. Zostala wiec z Mala M, siadly na mostku, ja natomiast poszedlem dalej w krzaki. Nie uszedlem daleko - sciezka konczyla sie dosc niespodziewanie, przejscie zrobilo praktycznie niemozliwe. Coz, trzeba bylo wracac.
Zdjecie: "Tedy mozecie isc, ale dalej przejscia nie ma":
Wracajac, gdy przechodzilismy kolo wioski, spotkalismy starsza kobiete, ktora zapytala, czy chcemy moze kupic herbate. Zainteresowalismy sie oferta, bo herbata z Tiantai zwana "Herbata Oblokow i Mgiel" 云雾茶 jest bardzo znana i ponoc smaczna. Weszlismy do domostwa, po krotkich targach kupilismy puszke herbaty za 80 yuanow, co - jak sie pozniej okazalo - bylo dobra cena.
Zdjecie: Biznes sie udal, my dostalismy puszke herbaty, a ta leciwa mieszkanka Shuimokeng - 80 yuanow:
Pozegnalismy sie, jeszcze tylko rzut oka na cielaczka i pieska - na zadanie Malej M - i po pol godzinie doszlismy do dzisiejszego punktu wyjscia, czyli miejsca, w ktorym wysiedlismy z taksowki.
Zdjecie: Stara znajoma - wraca z pola obladowana pyrami:
Nie do konca wiedzielismy, ktoredy isc, ale zdecydowalismy sie poszlismy w gore boczna droga - mielismy wrazenie, ze wlasnie ta droga kiedys jechalismy. I rzeczywiscie - po chwili wspinaczki (droga piela sie dosc gwaltownie w gore) doszlismy do znanego nam sklepiku GSowskiego, jak go kilka miesiecy wczesniej nazwalismy. W tym upale sklepik byl prawdziwym wybawieniem, jak sie okazalo oferowal chlodzone napoje z zardzewialem lodowki; kupilem ulubiony napoj Malej M - herbate z miodem na upaly firmy wanglaoji 王老吉 w charakterystycznych czerwonych puszkach. kazde z nas obalilo po 2 puszki, wzielismy jeszcze cos tam na droge, i po zasiegnieciu jezyka poszlismy dalej. Sprzedawca powiedzial nam, ze swiatynia jest opuszczona, ze jest to jeden maly budynek i nic w srodku nie ma. W sklepie trzech gosci z zainteresowaniem ogladalo jakas kostiumowa soap opere.
Zdjecie: Mostek wciaz sluzy mieszkancom Shuimokeng:
Zdjecie: Jeszcze raz kamienna architektura wioski Shuimokeng:
Zdjecie: Stare drewniane domostwa w wiosce Shuimokeng:
Poszlismy dalej droga, mijajac malownicze wioski. Mala M zachwycila sie jakas koza glosno beczaca i pasaca sie przy poboczu, po chwili natrafilismy na blondynke, ktora chlodzila sie w bajorze. Szlismy dalej, obok rosly bambusy, jakies male poletka, w dole widac bylo tarasy i dachy kamiennych chat niewielkich wiosek. Na tarasach pracowali ludzie, glownie kobiety. Szczerze mowiac nie mielismy pojecia, gdzie znajduje sie swiatynia. Podeszlismy nieco na bok drogi, gdzie znajdowal sie maly taras, z ktorego moglismy podziwiac widoki okolicy. Nie bylo widac nikogo w poblizu, kogo moznaby zapytac o droge, wiec na chybil-trafil wybralismy niewielka sciezke w dol, i przez niewielki lasek doszlismy do starej chaty. Pracujacy obok niej chlop powiedzial nam, ze dalej sciezka dojdziemy do swiatyni. Poszlismy wiec, okolica byla ciekawa - zalane woda tarasy, olbrzymie czworniaki (drzewa nieco podobne do milorzebow), bambusy, ogluszajacy rechot zab. W koncu sciezka zaprowadzila nas do niewielkiej kapliczki.
Zdjecie: Malowniczo polozona wioska Wielkiego Pokoju, bioraca swa nazwe od swiatyni:
Kapliczka byla zbudowana z kamienia i zarosnieta bluszczem, skryta za olbrzymim drzewem - mielismy sporo szczescia, ze natrafilismy na nia. W srodku znajdowaly sie jakies narzedzia rolnicze, najwyrazniej okoliczni chlopi wykorzystali ja jako sklad. W samym srodku pomieszczenia stala biala marmurowa stupa o wysokosci ok. 2m. Napis na niej mowil, ze jest to stupa Mistrza Chuandenga - Przekazujacego Lampe - 传灯大师.
Zdjecie: Stupa w miejscu pochowku Mistrza Chuandenga w kapliczce przy Swiatyni Wielkiego Pokoju:
Pisalem o nim juz wczesniej w tym blogu przy okazji relacji z naszego grudniowego wypadu. Jednak znalezienie stupy Chuandenga bylo dla mnie zaskoczeniem. Stupa jest sakralna budowla, stawiana najczesciej w miejscu pochowku mnichow buddyjskich. W grudniu podczas wizyty w swiatyni z relikwiami Zhizhe - "Tego, ktory Posiadl Madrosc", w zacienionej alei obok jeden z mnichow pokazal nam kamienne stele (plyty) stojace na miejscach pochowku wybitnych mistrzow buddyjskiej szkoly Tiantai. Wsrod nich znajdowala sie stela z imieniem Chuandenga. Bylem zdezorientowany - zatem gdzie w koncu pochowano go? Okazalo sie, ze prawda jak zwykle jest po srodku - ubranie i nakrycie glowy zostaly pochowane w miejscu, gdzie stoi stela; natomiast cialo w Swiatyni Wielkiego Pokoju 太平寺. Kapliczka, w ktorej bylismy, stala w centralnym miejscu swityni - po ktorej, niestety, niewiele pozostalo, choc pierwotnie byla to jedna z czterech - obok Swiatyni 10 Tysiecy Lat 万年寺, Czystego Panstwa 国清寺 i Ochrony Kraju 护国寺 - najwazniejszych swiatyn buddyjskich w Tiantai. Pozniej wertujac literature widzialem jeszcze zdjecia jakichs budynkow, ale my ich nie zauwazylismy. Kapliczka byla rowniez wspomniana, jako stojaca wlasnie w centrum dawnego terenu swiatynnego. Choc swiatyni dzis praktycznie nie istnieje, to historycznie bylo to jedno z najwazniejszych miejsc kultu buddyjskiego w Tiantai. W dawnej swiatyni znajdowaly sie kamienne przedmioty sluzace Zhizhe - kamienny beben, kamienne loze, ambona; niestety nie zachowaly sie one do dzis.
Zdjecie: Kapliczka przy Swiatyni Wielkiego Pokoju:
"Dobre ptaki i geste lasy recytuja imie Buddy
a zlote kwiaty i nefrytowe bambusy trwaja w medytacji"
jak pisal Liu Zhiguo 刘知过, slawny poeta z czasow dynastii Song, w wierszu "Swiatynia Wielkiego Pokoju".
Obok kapliczki stala stara kamienna plyta z napisem wskazujacym, ze pochowany jest tam mnich Guantong 观通. Guantong (1873-1955) pochodzil z prowincji Zhejiang, tu sie urodzil i wychowal. W wieku 21 lat w wyniku sprzeczki malzenskiej zdecydowal sie opuscic dom i zostac mnichem buddyjskim. W tym celu udal sie w gory Tiantai, gdzie w swiatyni Czystego Panstwa 国清寺 przygarnal go Mistrz Congjing 从镜, ktory wprowadzil go w nauki Buddyzmu. Widzac, ze Guantong ma glebokie "korzenie dobra" 善根, Congjing wysyla go do klasztoru na szczycie gory, gdzie Guantong goli glowe i wstepuje do zakonu buddyjskiego. Szybko daje sie poznac jako inteligentny uczen, poznaje doglebnie zasady "Trzech Slubow" 三戒. W 1921 roku zostaje przeorem Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia 真觉寺 (czyli tej, w ktorej znajduje sie stupa z cialem Zhizhe), w 1923 - Swiatyni Wysokiej Jasnosci 高明寺. To wlasnie za jego kadencji, w 1924 niejaki Zhang Yuesong 张月松, wyznawca Buddyzmu z Szanghaju, bedac w Swiatyni Wysokiej Jasnosci, ma sen, w ktorym objawia mu sie duch opiekunczy swiatyni. W rezultacie Zhang wspiera swiatynie, przyczyniajac sie do odbudowy Wiezy Dzwonu i Pawilonu Niebianskich Wladcow. W 1937 Guantong udaje sie do Szanghaju, gdzie ustanawia filie Swiatyni Wysokiej Jasnosci. Tam, w wieku 83 lat, zmozony choroba, prosi o zapalenie kadzidel, obmywa sie, zapada w sens, i we snie, przy dzwieku sutr recytowanych przez uczniow, umiera.
Zdjecie: Widok z kapliczki zza bambusow widoczne sa pokryte woda tarasy:
Powyzej padly dwa terminy - Korzenie Dobra i Trzy Sluby. Dla wyjasnienia - w Buddyzmie uwaza sie, ze czlowiek powinien kultywowac korzenie dobra, jako ze nikt nie rodzi sie zly. Zeby jednak te korzenie wyrosly, konieczne jest posianie nasion dobra - czyli mowiac w uproszczeniu czynienie dobrych uczynkow. Do nich nalezy okazywanie wspolczucia dla wszystkich istot i pomoc im, znoszenie upokorzen, nie zabijanie, nie oszukiwanie, nie jedzenie miesa, etc. Sa osoby, ktorych korzenie sa glebsze, sa i takie, ktorych korzenie sa plytsze, wszystko zalezy od tego, co czynimy na codzien. Czesto mistrz decyduje sie przekazywac swe nauki tylko wybranemu uczniowi, u ktorego zauwazyl glebokie korzenie dobra; jednoczesnie moze odmowic nauczania tego, u ktorego korzenie sa plytkie, jako ze takie osoby musza najpierw zmienic swoje uczynki i nie sa gotowe do przyjecia zaawansowanych nauk.
Trzy Sluby - to sluby buddyjskie, ktore przyjmuje osoba decydujaca sie na "opuszczenie rodziny" 出家 i wstapienie do wspolnoty klasztornej.
Pierwszy slub - Shamijie 沙弥戒 - pasuje na nowicjusza (sanskryt: samanera), i moge przez niego przejsc nawet dzieci w wieku 7-8 lat. W ramach tego slubu osoba zobowiazuje sie do przestrzegania podstawowych przykazan zakazujacych zabijania (takze zwierzat), kradziezy, cudzolostwa, klamstwa i picia alkoholu. Wtedy tez goli sie wlosy, a przed 1983 rokiem na glowie nowicjusza wypalano trociczkami trzy niewielkie okragly punkty. W 1983 zabroniono tego zwyczaju jako kaleczacego cialo, a wiec preciwnego naukom buddyjskim. W wieku co najmniej 19 lat nowicjusz mial prawo do przyjecia kolejnych slubow "wprowadzenia" (do wspolnoty zakonnej) - Biqiujie 比丘戒 - na pelnoprawnego mnicha (sanskryt: Bhikkhu). Mnich przyjmowal wowczas 250 slubow, a mniszka - 348. Trzeci slub, to slub Boddhisatvy - uznanie dazenia do osiagniecia stanu Buddy i pomoc wszystkich istotom w jego osiagnieciu, za swoj najwyzszy cel.
Zdjecie: Stela upamietniajaca Mistrza Guantonga:
Bylo juz pozne popoludnie i stwierdzilismy, ze czas w droge. Poszlismy niewielka sciezka brzegiem tarasu ku zagajnikowi bambusowemu i wlezlismy w pole z pyrami (czyli - dla niewtajemniczonych - ziemniakami). Nagle Mala M krzyknela - "robaczek!" i krzykiem przeploszyla jakiegos wielkiego ptaka, ktory zerwal sie i szybko odlecial za bambusy. Po chwili poszukiwan w pou znalezlismy kolejna sciezke, i doszlismy nia do wioski. Wioska z kamiennymi domostwami, wyraznie ludniejsza, niz Shuimokeng. Po drodze zaczepil nas ciekawski mieszkaniec wioski, ale poniewaz akurat niosl na pole dwa ciezkie wiadra z zawartoscia szamba, ktorych aromat omal nie zwalil nas z nog, nie wdalismy sie z nim w dluzsze dywagacje. Przeszlismy przez podworzec domu, na ktorego schodkach siedziala wesola staruszka (NB nigdy nie widzialem tylu usmiechnietych ludzi, jak wlasnie na Tiantai'u), i skierowalismy sie na widoczny w oddali "cypel" - zbocze, na ktorego szczycie znajdowala sie znajoma nam altanka i olbrzymi glaz z napisem "Miejsce wyglaszania nauk Mistrza Zhizhe".
Zdjecie: Wioska Wielkiego Pokoju, ktora wziela swoja nazwe od nieistniejacej juz swiatyni buddyjskiej i jej radosna mieszkanka - im mniej ludzie maja, tym wydaja sie szczesliwsi:
Bylismy tam w grudniu, ale milo jest wracac w stare katy. Dziewczyny siadly na kamieniach i Duza M wyciagnela walowe, ja poszedlem jeszcze do znajdujacej sie niedaleko grupy glazow.
Zdjecie: Glaz z napisasem "Taras gloszenia darmy przez Zhizhe" ufundowany przez mnicha Haidenga 海登法师, slawnego mistrza sztuk walki z Shaolin, ktory spedzil wiele lat w Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia w Tiantai:
Te glazy, zwane "Arhatami Sluchajacymi Ksiag" 听经罗汉石 byly koncowka cypla - za nimi znajdowaly sie juz pionowe sciany skalne. Podobno kiedys glazow byly bardzo wiele, ale okoliczna ludnosc wykorzystywala je jako material budowlany i zostaly zaledwie 3 czy 4.
Zdjecie: Arhaci Sluchajacy Ksiag - grupa glazow kolo tarasu nauk Zhizhe:
Z glazow, patrzac w lewo, widac bylo zolte sciany Swiatyni Wysokiej Swiatlosci, a w prawo - waskie tarasy zbudowane na dosc stromym zboczu. Gdzies ponizej chlop prowadzil dwa rude woly, slychac bylo ich porykiwania. Wrocilem do dziewczyn, zjedlismy sardynki, popijajac je Wanglaoji, posluchalismy jeszcze ptakow, i poszlismy dalej. Droge pamietalismy dobrze, wiec nie balismy sie zapadajacego zmroku. Sciezka, czesciowo wykladana kamieniami, poprowadzila nas ku widocznemu na skraju lasku domostwa.
Zdjecie: Kamienna drozka prowadzaca z tarasu, na ktorym Zhizhe glosil nauki, do lasku, w ktorym znajduje sie Swiatynia Prawdziwego Przebudzenia:
Po drodze rzucilismy jeszcze okiem na miejsce, gdzie kiedys stala Swiatynia Medytacji 修禅寺, jedno z 12 miejsc praktyk buddyjskich zalozonych przez Zhizhe. Ponoc juz kilka lat temu planowano jej odbudowe, ale do dzis jest to tylko zarosniete pole z wygladajaca jak wielka kaluza sadzawka - dawnym Stawem Wypuszczania Zywych Stworzen 放生池 i grupa drzew.
Zdjecie: Gory i tarasy tworzace Folong 佛陇 - w glebokiej dolinie znajduje sie Swiatynia Wysokiego Swiatla, natomiast na wgorzach wokol Swiatynie Prawdziwego Przebudzenia, Medytacji i Wielkiego Pokoju:
Weszlismy do lasku, zatrzymalismy sie przez chwile przy kamiennych stelach (sprawdzilem, czy rzeczywiscie na jednej z nich znajduje sie imie Chuandenga), przeszlismy aleja kolo wrot prowadzacych do Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia 真觉寺, ale byly juz zamkniete.
Zdjecie: Stela (kamienna tablica) na grobie Mistrza Chuandenga pod murami Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia - w tym "grobie" zlozone sa tylko jego szaty i nakrycie glowy:
Dziewczyny szly z przodu, ale nagle Duza M przywolala mnie - przed nami, na polu nieco nizej, stal szczekajacy wioskowy kundel. Gdy podszedlem do nich, z bocznych drzwi wylonil sie mnich i zaczal przywolywac psa, ale ten najwyrazniej bal sie nas i nie mogl przemoc strachu, zeby przebiec kolo nas i wrocic do swiatyni.
Zdjecie: Wschodnie wejscie do Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia, w ktorej znajduje sie stupa z cialem Zhizhe, zalozyciela szkoly Tiantai:
Zagadnalem mnicha o to, czy rzeczywiscie w stupie w swiatyni znajduje sie cialo Zhizhe. Mnich powiedzial, ze tam je umieszczono. Poniewaz Zhizhe byl darzony wielka estyma przez cesarza, ten co roku wysylal emisariusza, ktory skladal holdy zmarlemu mistrzowi. Ponoc w pierwszym i drugim roku cialo znajdowalo sie w stupie, ale przy trzeciej wizycie juz go nie bylo - tajemniczo zniklo. Byc moze Zhizhe byl transie, trwajacym lata, i w koncu przebudzil sie. Wczesniej pisalem o transie, w jakim znajdowal sie Pusty Oblok, mozna tylko przypuszczac, ze jego doswiadczenie nie bylo wyizolowane, i nie wykluczone, ze zdarzaly sie medytacyjne transy trwajace latami.
Zdjecie: Niewielka stupa znajdujaca sie przy wejsciu do Swiatyni Prawdziwego Przebudzenia zostala ufundowana przez japonskich wyznawcow buddyjskiej szkoly Tendai, odpowiednika chinskiej sekty Tiantai:
Pozegnalismy sie, poszlismy dalej sciezka, mijajac jeszcze stado zdezorientowanych koz, weszlismy na asfaltowke, i w prawie calkowitej ciemnosci poszlismy z powrotem do hotelu. Szlismy znanymi nam skrotami, ja zabawialem Mala M opowiesciami o wezach, mala byla pod wyraznym wrazeniem - jak tu nie byc, gdy idzie sie w ciemnosci po lesie, w ktorym zyja weze, i ogladalo sie dwie czesci filmu z cyklu o anakondach... Na szczescie gdzies w polowie drogi zatrzymala sie Honda - van, i zyczliwa kobieta zaoferowala nam podwiezienie do hotelu. Wsiedlismy do samochodu, prowadzil maz, z tylu siedziala dwojka dzieci, jak nie chinska rodzina (z ta dwojka dzieci). Kobieta powiedziala nam, ze jada z miejscowosci Longhuangtang 龙皇堂 (o ktorej slyszalem, ze jesty bardzo atrakcyjna turystycznie), zajmuja sie biznesem, tam maja wille, w ktorej odpoczywaja w wolne dnie. Na pytanie, czy willa jest w ramach jakiegos osiedla, kobieta powiedziala, ze nie, zaden deweloper jeszcze am nie zainwestowal, oni przerobili pomieszczenia dawnej fabryki na mieszkalne, i zatrudnili dwoje mieszkancow wioski do pilnowania posiadlosci. Nie ukrywam, zazdroszcze domu w takich okolicach... Szybko dojechalismy do hotelu, podziekowalismy zyczliwym ludziom, poszlismy do hotelu, wezwalismy stamtad taksowke, zrobilismy jeszcze rundke do centrum handlowego po piwo, napoje i owoce. Obok centrum bystra Duza M zauwazyla na drzwiach sklepu wiazke jakiegos zielska.
Zdjecie: Wiechcie jakiegos ziola wieszane sa z okazji swieta Duanwu przy wejsciach do domostw i sklepow dla odpedzenia zlych duchow - czyli przede wszystkim komarow:
Jak sie okazalo z okazji swieta Duanwu 端午节 (potocznie nazywanego Swietem Smoczych Lodzi, bo wlasnie wyscigi tych lodzi odbywaja sie w to swieto), na drzwiach domostw wiesza sie to zielsko, ktore nie tylko dostrasza komary, ale picie naparu z niego pozwala lepiej znosic upaly. Pytalem o nazwe, ale wlasciciel sklepu nie potrafil wymowic jej w standardowym chinskim. OK, powiedzialem, to prosze napisz jego nazwe - ten znak jest zbyt zlozony i go nie pamietam. Rzeczywiscie, z chinskim jest ten problem, ze czlowiek - takze chinski - poznaje go przez cale zycie. Glodni wiedzy wrocilismy do hotelu, zjedlismy arbuza, obalilismy dwa browary i zasnelismy snem sprawiedliwych. Czekaly nas kolejne dni, i wiele nieznanych miejsc do zobaczenia.