8 grudnia 2008

Yangzhou i Zhenjiang - Dzien 1 - Zlota Gora i Muzeum Guqina

W sobote poznym wieczorem wrocilem z trzydniowego wyjazdu do Yangzhou 扬州. Celem byl udzial w otwarciu Stowarzyszenia Chinskiej Cytry Guqin "Poludniowy Wiatr" 南风琴社 w Yangzhou, a przy okazji zwiedzanie miasta. Ponizej relacja.

Z Shanghaju do Yangzhou mozna dostac sie albo autobusem z dworca poludniowego (przejazd podobno zajmuje ok. 4 godzin), lub - najwygodniej - pociagiem do Zhenjiangu 镇江, a nastepnie autobusem do samego Yangzhou. Przekracza sie przy tym most na Yangzi 长江.

W czwartek dosc wczesnym rankiem bo o 9:15 wyszedlem z domu, szybki przejazd taksowka do metra, oczywiscie nie obylo sie bez pogonienia niemrawego taksowkarza, potem biegiem na metro, dojazd do dworca kolejowego, potem znow bieg do poczekalni. Niestety metro szanghajskie linii 3 i 4 dojezdza do dworca od polnocy, wiec konieczne jest jeszcze przejscie tunelem na strone poludniowa. Mam te trase dobrze opanowana i czas wyliczony, tym razem udalo mi sie byc przed czasem i zdarzyc na pociag (ostatnio niestety cud sie nie zdarzyl i pociag wyjechal punktualnie - jak to zwykle pociagi w Chinach - i nie zdarzylem; tym razem na cud nie liczylem i sie nie przeliczylem...). Pociagi w Chinach dziela sie na kilka rodzajow, z ktorych najszybsze to tzw. CRH (skrot od China Railways Harmony - Chinskie Koleje - Harmonia). Pociagi te jada z predkoscia dochodzaca do 250km/h (trase Pekin-Tianjin laczy kolej o predkosci 350km/h). Sa one bardzo komfortowe, czysciutkie, jazda w nich to prawdziwa przyjemnosc i relaks. Wagony podzielone sa na pierwsza i druga klase - 1wsza zapewnia nie tylko szersze siedzenia, ale rowniez wiecej miejsca na nogi, co przy moim niemalym wzroscie automatycznie determinuje jej wybor. Szczegolnie, ze roznica w cenie biletu miedzy oba klasami na tej trasie wynosi zaledwie Y15. Bilety kupilem dwa dni wczesniej poprzez telefoniczne biuro sprzedazy biletow, ktore za niewielka doplata przynosi bilety tego samego dnia do domu. Rzecz niby drobna, ale bardzo ulatwiajaca zycie.

Zdjecie: Wagony sa komfortowe, pociag bardzo szybki, jazda nim to prawdziwa przyjemnosc:

Przejazd pociagiem uplynal szybko, oczywiscie przy lekturze ksiazki "Zaginiony Swiat Kungfu", w ktorej zostalo mi jeszcze kilkanascie rozdzialow. Zmarly kilka lat temu autor, mistrz stylu Xingyiquan 形意拳 Li Zhongxuan 李仲轩 niezwykle interesujaco opisuje idee "Grzmotu Pioruna" 雷音. Jest to jedna z cech stylu, umiejetnosc bedaca rezultatem lat cwiczen. Gdy Li zapytal swojego mistrza, na czym polega - czy moze na wystraszeniu przeciwnika naglym krzykiem, ten zaprowadzil go do starej swiatyni, kazal polozyc dlon na dzwonie, po czym w niego uderzyl. Li nie zrozumial jednak, co mistrz mial na mysli. Kilka lat pozniej, uczac sie u innego nauczyciela, opowiedzial mu historie z dzwonem, pytajac o wyjasnienie. Ten podal mu kota, i kazal go glaskac. Po chwili kot zaczal mruczec z zadowolenia, a Li wyczul, ze cialo kota wibruje przy tym. "Grzmot Pioruna" to nie nagly huk uderzajacej niedaleko blyskawicy, ale daleki grzmot zwiastujacy nadchodzaca burze. Jest to rowniez cwiczenie pozwalajace na poprawienie pracy organow wewnetrznych.

Po 1.5 godzinie jazdy i przebyciu 240km dojezdzam do Zhenjiangu. Miasto bylo do 1949 roku stolica prowincji Jiangsu 江苏, w tej chwili jest dosc spokojnym, nieco zapomnianym miasteczkiem, znanym jedynie z aromatycznego octu 香醋, nieodzownego w chinskiej kuchni. Wychodze z dworca i natychmiast dopada mnie natretny taksowkarz. Zbywam go szybko - "Czarnymi taksowkami nie jezdze" (czarne to nielegalne, jezdza bez licznika, a te przed dworcami z zasady obdzieraja klientow). W drodze do McDonalda omijam kilku zebrakow, jest ich tu duzo, nadeszla zima, na wsi skonczyly sie prace polowe, wiec co sprytniejsi chlopi wyruszyli do miast w poszukiwaniu latwego pieniadza.

Zdjecie: Daj pieniadze (na McDonalda?) - powitanie na dworcu w Zhenjiangu

Dzis jest bardzo zimno - syberyjski wiatr z polnocy doszedl w koncu do delty Yangzi i obnizyl temperatury o ponad 10 stopni do prawie zera w nocy. Biore goraca czekolade i podejmuje decyzje, by przed przejazdem do Yangzhou zobaczyc slawna Swiatynie Zlotej Gory. Przed dworcem kolejowym jest mala petla autobusowa, zasiegam jezyka w kanciapie dyzurnego, okazuje sie, ze autobus nr 2 jedzie bezposrednio do swiatyni. Wsiadam do pustawego autobusu, ruszamy, przejezdzajac przez srednio zmodernizowane centrum miasta do autobusu wdziera sie silny zapach octu winnego, wiadomo, produkowanego w wielu lokalnych fabrykach. Dalej autobus wjezdza w urokliwe waskie uliczki obsadzone po obu stronach poteznymi platanami. Zabudowane sa one dwupoziomowymi domkami, typowymi dla tego rejonu, gdzie na parterze znajduje sie sklepik, a na pieterku mieszka wlasciciel z rodzina. W sklepach sprzedaz widel i powidel, co pewien czas wielkie parujace plecione kosze z gotowanymi na parze nadziewanymi pyzami, restauracyjki, zaklady fryzjerskie. Tego juz w Shanghaju sie nie zobaczy, ale nieco poza metropolia mozna juz zobaczyc nieco inne Chiny, przeniesc sie w czasie.

Zdjecie: W autobusie z dworca w Zhenjiangu do Swiatyni Zlotej Gory

Autobus w koncu dojechal na malo malownicze obrzeza miasta, ktore w mroznych powiewach wiatru i przy niebie zasnutym ciezkimi szarymi chmurami wydawalo sie jeszcze bardziej ponure. Po drugiej stronie ulicy znajdowala sie chinska brama, prowadzaca do Parku Zlotej Gory, na ktorego terenie oprocz innych atrakcji (jak np. Pierwsze Zrodlo - wg Ksiegi Herbaty 茶经napisanej przez Lu Yu 陆羽 w 8 wieku n.e. dajace najlepsza do parzenia herbaty wode) znajduje sie slawna Swiatynia Zlotej Gory - Jin Shan Si 金山寺.

Zdjecie: Brama do Parku Zlotej Gory

Nie widzac w najblizszych okolicach bramy zadnej kasy dziarsko udalem sie ku bramie, ale na moj widok natychmiast wyskoczylo z niej kilka osob, w tym porzadkowi, by mnie powstrzymac. Zaprostestowalem widzac, jak przepuszczaja kilku innych wchodzacych. Zaczelo sie tlumaczenie, ze to pracownicy, porzadkowi, etc. wiec widzac, ze wejscie na krzywa paszcze nie uda sie, dalem za wygrana i poszedlem kupic bilet. Po wydaniu Y35 wrocilem do bramy, i wszedlem na teren parku. Po lewej stronie trwaly jakies prace renowacyjne, slychac bylo dzwieki pily tnacej kamien, poszedlem wiec jak najszybciej, by uciec od tego halasu. Zaczepiany przez sklepikarki doszedlem do imponujacej glownej bramy swiatyni.

Zdjecie: Brama wejsciowa do Klasztoru Zlotej Gory


Klasztor Zlotej Gory...

...zbudowany zostal w 4 w.n.e. na wyspie polozonej na rzece Yangzi 扬子江, 长江 (na lekcjach geografii nazywano ja u nas Jang-tsy Kiang). Niewielki 40-metrowe wzniesienie na wyspie bylo idealnym miejscem dla postawienia buddyjskiego klasztoru. Klasztor zyskal tak naprawde slawe dopiero dzieki slawnemu mnichowi Fahai'owi 法海 (Morze Dharmy - nauki Buddy), ktory przybyl do swiatyni z polnocy kraju w 8 w. n.e. Zalozyl on pustelnie na terenie opuszczonej wowczas swiatyni i medytowal w jaskini na zboczu wzgorza. Tam tez spalil czesc swojego palca przyrzekajac, ze przywroci swiatyni dawna swietnosc. Niedlugo potem Fahai odnalazl zloto kopiac u podnoza wzgorza, ktorego nie przywlaszczyl sobie lecz przekazal dworowi cesarskiemu. Cesarz w uznaniu dla jego uczciwosci odeslal mu skarb, a Fahai wykorzystal go do odbudowania swiatyni. Klasztor jest jednym z najwazniejszych swiatyn buddyzmu Zen w Chinach, w czasach najwiekszej swietnosc mieszkalo w nim ponad 3 tys. mnichow. Dzis jest nie tylko atrakcja turystyczna miasta ale rowniez miejscem pielgrzymek wyznawcow buddyzmu.

Przed brama kilka osob palilo trociczki i skladalo poklony. Pod olbrzymimi kadzielnicami staly posazki bogini milosierdzia Guanyin i Jigonga 济公 (szalonego mnicha, uwazanego za zywe wcielenie Buddy, jest to bardzo popularna postac w chinskim buddyzmie).

Zdjecie: Figurki Bogini Milosierdzia Guanyin i Jigonga

Nad brama wisiala tablica ze stara nazwa swiatyni - Klasztor Zen Rzecznych Niebios 江天禅寺 - napisany reka cesarza Kangxi, zyjacego na przelomie 17 i 18 wieku swiatlego wladcy i wielkiego protektora buddyzmu, porownywanego niekiedy do Piotra Wielkiego i Ludwika XVIII. Za glowna brama swiatyni znajdowal sie klasyczny Hall Czterech Wladcow Niebianskich z figura Radosnego Buddy Milefo 弥勒佛, ktorego zawsze usmiechnieta korpulentna postac wita przybywajacych pielgrzymow. Po obu stronach pawilonu staly przerazajace posagi czterech niebianskich wladcow 四大天王, natomiast z tylu - ubranego w zbroje Weituo 韦陀, straznika wiary buddyjskiej. Za pawilonem znajdowal sie glowny budynek swiatyni z olbrzymim oltarzem, na ktorym staly trzy posagi buddy, zlote postaci zatopione w medytacji. Przed oltarzem staly w szeregach poduszki sluzace do klekania podczas codziennych ceremonii. Przed wejsciem do glownego pawilonu porozmawialem z jednym z mnichow, ktory stal w drzwiach Pawilonu Goscinnego 客堂.

Wspomnial on, ze swiatynia zyskala slawe jako miejsce kultu buddyjskiego tak naprawde dzieki charyzmatycznej postaci Fahai'a; niemniej przecietnemu chinczykowi kojarzy sie ona ze slawna opowiescia o Bialym Wezu 白蛇传, wg ktorej w swiatyni miala miejsce walka miedzy mnichem Fahai'em i Biala Wezowa Niewiasta 白蛇娘娘. Historia choc fikcyjna, jest w Chinach niezwykle popularna, a wiele postaci i miejsc w niej wymienionych jest autentycznych. Ponoc zainspirowana byla ona autentycznym wypedzeniem przez Fahai'a olbrzymiego bialego weza, mieszkajacego na zboczach gory, ktory szerzyl poploch wsrod okolicznych mieszkancow atakujac ich i raniac.

Zdjecie: Glowny pawilon swiatyni

Po wejsciu do glownego pawilonu moja uwage przykul mnich pilnujacy go, ktory dawal wyklad o buddyzmie starszej kobiecie. Choc lubie jezdzic po Chinach i zwiedzac miejsca kultu religijnego, w centrum moich zainteresowan sa nie budynki czy przedmioty materialne, ale ludzie, zywi przekaziciele wielosetletniej tradycji. Zawsze jest szansa, ze czlowiek natknie sie na osoby zaawansowane w praktykach medytacyjnych, oswiecone. Choc szanse na spotkanie takiej osoby nie sa duze, bo zwykle moze do tego doprowadzic tylko przeznaczenie, to trzeba przeznaczeniu dac szanse. Ja zwykle robie to po prostu pytajac napotkanych mnichow, czy w klasztorze lub jego okolicach mieszkaja oswieceni mistrzowie, lub czy o takich wiedza. Zapytalem o to rowniez mnicha pilnujacego glownego pawilonu w swiatyni. Ten niestety zmartwil mnie - nikogo takiego nie ma w klasztorze. Swiatynia wg niego zatracila swa pozycje jako miejsce praktyk religinych i medytacyjncyh, i stala sie tylko atrakcja turystyczna. Mnich zasugerowal, zebym udal sie do Yangzhou, gdzie jedna ze swiatyn jest niezalezna od lokalnego rzadu, gdzie przeor nie musi klaniac sie pierwszemu sekretarzowi partii, gdzie to przeor decyduje, czy dana osoba moze zamieszkac w swiatyni czy tez nie. Ponoc klasztor ten jest bardzo waznym centrum medytacyjnym, w ktorym przebywaja takze cudzoziemcy, rzadzi sie swoimi prawami a nie dyktowanymi pieniadzem wymaganiami rzadu. To byla dobra wiadomosc dla mnie, kolejny trop na sciezce wiodacej do znalezienia wciaz zywych tradycji praktyk medytacyjnych, z ktorych buddyzm Zen jest tak znany.

Zdjecie: Schody prowadzace na szczyt wzgorza, ku jaskini Fahai'a i pagodzie

Po dlugiej rozmowie udalem sie dalej, powoli wspinajac sie schodami ku szczytowi wzgorza, na ktorym zbudowana byla pagoda Dobroczynnej Dlugowiecznosci 慈寿塔. W miedzyczasie konieczne bylo jeszcze nabycie biletu. Po drodze natrafilem na jaskinie, w ktorej medytowal Fahai.

Zdjecie: Jaskinia, w ktorej medytowal mnich Fahai

Zadziwiajaco ciepla w srodku, miescila maly oltarzyk, za ktorym znajdowal sie posag siedzacego w medytacji mnicha Fahai'a. Jaskini pilnowal starszy mnich, ktory akurat zajety byl naprawianiem buta. Zamienilem z nim kilka slow - jak sie okazalo najwiekszy tlumow pielgrzymow mozna spodziewac sie osmego dnia czwartego miesiaca tradycyjnego kalendarza - w ten wlasnie dzien przypadajac urodziny Buddy Sakjamuniego.


Miejsce bylo szczegolne, jak zreszta wiekszosc, w ktorych pustelnicy spedzili lata na medytacji, dazac ku oswieceniu i poznaniu prawdy. Mnisi Zen znani byli z determinacji - Pierwszy Patriarcha Boddhidharma (Damo, 达摩) spedzil 9 lat twarza do sciany medytujac w jaskini. Jego uczen odcial sobie ramie by pokazac, ze jest zdecydowany na wszystko, by uzyskac oswiecenie. Do dzis wielu mnichow spedza lata w pustelniach w wysokich gorach, lub w celach, odcieci calkowicie od swiata, i medytuje by uzyskac chocby w krotkim przeblysku olsnienia wglad w istote rzeczy.

Zdjecie: Figura Fahai'a w pozycji medytacji, wykonana ponoc przez jego uczniow

Po wizycie w jaskini przeszedlem wyzej, do pawiloniku widokowego, z ktorego wiac bylo okoliczne stawy i jeziora. Wzgorze pierwotnie znajdowalo sie na wyspie, ale ze wzgledu na olbrzymie ilosci mulu, ktory toczy rzeka Yangzi, na poczatku XX wieku polaczylo sie z ladem. Obecnie wokol wzgorza znajduja sie liczne zbiorniki wodne, pozostalosci rozlewiska tej najwiekszej chinskiej rzeki. Obok pawiloniku znajdowal sie kram fotografki - mozna bylo zrobic sobie zdjecie w szacie cesarza na tle pagody.

Zdjecie: Pagoda Dobroczynnej Dlugowiecznosci na szczycie Zlotej Gory

Samo wejscie na pagode bylo dosc rozczarowujace. Nie tylko mrozny wiatr zniechecal do dluzszego podziwiana okolicznych widokow, ale rozczarowaly rowniez zniszczone przez liczne grafitti - pozostawione przez chinskich turystow - sciany budowli. Z zasady chinczycy nie niszcza wlasnosci publicznej, bardzo malo jest w Chinach bezmyslnego wandalizmu, ale akurat ta pagoda najwyrazniej byla wyjatkiem. Nie spedzilem wiec na niej wiele czasu, glod i zimno daly mi sie we znaki, wiec zdecydowalem sie wracac.

Zdjecie: Widok z pagody na okoliczne rozlewiska Yangzi, w oddali widac most na rzece - Wielki Most Runyang

Po drodze zajrzalem jeszcze do przyjaznego mnicha; obok niego siedziala jego leciwa matka, ktora mieszkala w swiatyni razem z opiekujacym sie niac synem. Zostanie mnichem nazywa sie "opuszczeniem rodziny" - Chu Jia 出家. Podczas rozmowy troche wczesniej zapytalem mnicha, czy jest mozliwe opuszczenie rodziny, starszych rodzicow, czy troska o nich nie stoi w sprzecznosci z idea uzyskania pelnego wyciszenia, ktore jest podstawa medytacji. Mnich powiedzial, ze zajecie sie rodzicami jest wazniejsze, i ze on sam wzial pod swoja opieke matke, bo rodzina, ktora miala sie nia zajac, nie wywiazywala sie z tego obowiazku dobrze. W Chinach do dzis cnota posluszenstwa - przejawiajaca sie poprzez opieke nad starszymi rodzicami - jest powszechnie kultywowana, choc postep cywilizacyjne spowodowal, ze czesto niedolezni rodzice oddawani sa do domow spokojnej starosci. Kiedys za takie postepowanie grozily najsrozsze kary, z cwiartowaniem zywcem wlacznie.

Zdjecie: Mnich, ktory podarowal mi ksiazke i podzielil sie wiedza...


Mnich podarowal mi niewielka ksiazke, wg niego przystepne wprowadzenie do buddyzmu i jego nauk, ktora sprawil mi mila niespodzianke. Podziekowalem i po wyjsciu ze swiatyni poszedlem prosto na przystanek autobusowy. Po przyjezdzie pod dworzec kolejowy - spod ktorego odjezdzaja autobusy do Yangzhou - pierwsze kroki skierowalem na McDonalda. Nie mialem czasu ani ochoty na lokalne eksperymenty kulinarne, chcialem szybko cos przekasic i pojechac dalej. Kiedy rozprawialem sie z rybnym hamburgerem, zadzwonil Nauczyciel Ma 马老师. Tak go nazywam z szacunku i uznania, choc jest kilka lat mlodszy ode mnie. Mistrz (to bardziej adekwatne okreslenie) nazywa sie Ma Weiheng 马维衡 i jest nie tylko znanym muzykiem, grajacym na Guqinie (chinska cytra, o ktorej pisalem tutaj), spadkobierca odmiany Guangling 广陵派, ale rowniez jednym z dwoch najwybitniejszych w Chinach rzemieslnikow robiacych recznie te instrumenty. Mowi sie nich jako "Wangu na Polnocy i Ma na Poludniu" 北王南马 - czyli Wang Pengu w Pekinie i Ma Weihengu w Yangzhou.

Powiedzialem, ze zaraz wyjezdzam do Yangzhou, umowilismy sie na telefon, gdy dojade na zachodni dworzec autobusowy. Szybko skonczylem najlepsze zarcie na swiecie i poszedlem do znajdujacego sie obok niewielkiego dworca autobusowego. Kupilem bilet (Y15), i po przepuszczeniu plecaka przez maszyne przswietlajaca (kontrolerka nawet nie zerknela na ekran monitora, bo byla zbyt zajeta pisaniem SMSa), wepchnalem sie w kolejke do autobusu, po czym szybko wkroczylem do srodka pojazdu zajmujac strategiczne miejsce przy oknie.

Zdjecie: SMS wazniejszy od bezpieczenstwa...


Nie byl to moj pierwszy przejazd na tej trasie (drugi), i chcialem jeszcze raz poogladac widoki na Yangzi jadac autobusem przez slawny Wielki Most Runyang 润扬大桥 spinajacy brzegi rzeki i laczacy Zhenjiang z Yangzhou. Most jest wyczynem konstrukcyjnym na skale swiatowa. Zbudowany w ciagu nieco ponad 4 lat i oddany w 2005 roku, ma laczna dlugosc prawie 36km. Jest to most wiszacy, odleglosc miedzy przeslami wynosi az 1490m (to trzeci wynik na swiecie), a wysokosc filarow wynosi 215m, co odpowiada 73-pietrowemu budynkowi. Nazwa mostu pierwotnie brzmiala Zhenyang - od miast ktore laczy - Zhen(jiangu) i Yang(zhou). Poniewaz jednak slowo "zhen" 镇 oznacza "tlumic" i nazwa oznaczalaby by "stlumienie Yangzhou", Jiang Zemin 江泽民, poprzedni prezydent Chin pochodzacy wlasnie z Yangzhou, zmienil nazwe mostu, wykorzystujac dawna nazwe Runzhou 润州, jaka okreslano Zhenjiang. Z jednej strony dano pierwszenstwo Zhenjiangowi, umieszczajac ten znak na poczatku nazwy mostu; z drugiej strony slowo "Run" 润 oznacza "nawilzac/karmic", i nazwe mostu mozna odczytac jako "Karmiacy Yangzhou", co bardzo spodobalo sie mieszkancom tego miasta.

Niestety moje miejsce przy oknie niewiele mi dalo - zapadly ciemnosci, w ktorych nie bylo widac ani rzeki, ani dobrze mostu. Czytalem wiec dalej ksiazke mistrza Li Zhongxuana i po ok. 45 minuach dotarlem do Yangzhou. Po wyjsciu z dworca zlapalem taksowke i zadzwonilem do Mistrza Ma, ktory przez telefon wytlumaczyl taksowkarzowi, jak ma jechac. W kilka minut dotarlem na osiedle, w ktorym Ma ma swoja wille. Jest ono zbudowane na wzor klasycznych domostw chinskich, kazda willa ma 4 poziomy razem z piwnica, maly ogrodek, otoczona jest murem, a samo osiedle przeciete jest nitkami strumieni, przez ktore przerzucone sa lukowate mostki, na wyspach miedzy nimi znajduja sie chinskie pawiloniki. Miejsce bardzo urokliwe, zbudowane z wielkim smakiem, bardzo dostatnio ale bez niepotrzebnego przepychu, idealne na stworzenie klubu milosnikow Guqina. Osiedle jednak jest duze, znalezienie willi Ma zajelo mi chyba z pol godziny. W koncu zauwazylem w jednej z nich palace sie czerwone lampiony, postanowilem wejsc i zapytac sie o Mistrza Ma, wszedlem i okazalo sie, ze trafilem. Ma jest bardzo sympatycznym, wyciszonym czlowiekiem, niezwykle skromnym, niewielkiej postury, sprawiajacym wrazenie nieco zagubionego we wspolczesnym swiecie. Zawsze stojacy gdzies na uboczu, darzony jest w kregach milosnikow instrumentu wielka estyma. Robione przez niego instrumenty nie tylko maja doskonaly dzwiek (Ma udalo sie tak wypracowac technike wykonania, by jego Guqiny mialy dzwiek starozytny 苍古), ale rowniez wykonanie nie tyle doskonale, co pelne niewymuszonej elegancji. Roznia sie one od Guqinow robionych przez Wang Penga z Pekinu, ktore sa idealnie zrobione, a ktorych dzwiek - choc bardzo soczysty - nie ma tej starozytnej nuty.

Ma przywitaj mnie serdecznie, to bylo nasze drugie spotkanie (pierwszy raz odwiedzilem go z Lao Zhangiem w 2007), wszedlem do srodka budynku, w obszernym pomieszczeniu z jednej strony staly na stolikach trzy instrumenty, natomiast na scianach wisialo ich jeszcze kilkanascie. Poza tym pomieszczenie bylo ozdobione kaligrafiami, obrazami, na polkach staly ksiazki o Guqinie i antykwaryczne podreczniki gry na instrumencie. Pomieszczenie bylo wykonczone z wielkim smakiem i elegancja. Ma przedstawil mi jeszcze dwie osoby, siedzace przy ciezkim rzezbionym stole stojacym na srodku pomieszczenia - sekretarza nowo powstajacego stowarzyszenia i swoja uczennice; zapytal mnie rowniez, czy cos jadlem - jak nakazuje chinski zwyczaj. Przyznalem sie, ze jadlem juz, wiec Ma, planujacy pierwotnie zaproszenie mnie do restauracji, zdecydowal sie przygotowac niewielki posilek dla siebie i uczniow w domu. Przedtem jednak zapprowadzil mnie do piwnicy, w ktorej urzadzil wystawe poswiecona Guqinowi. Podczas, gdy ja ogladalem zgromadzone eksponaty, on poszedl do kuchni przygotowywac posilek.

Zdjecie: Ceramiczna figurka przedstawiajaca dame z epoki Tang (7-10 w.n.e.) grajaca na Guqinie


Ekspozycja obejmowala wiele instrumentow - glownie wykonanych przez Ma, ale rowniez starych, bedacych w jego kolekcji. Antyczne Guqiny pochodzily z dynastii Qing (1644-1911) - nie sa one cenione przez muzykow, poniewaz podczas trwania tej dynasti (obcej, bo zalozonej przez Mandzurow, ktorzy najechali Chiny z polnocy) czeste wojny wewnetrzne, walki z obcymi najezdzcami nie sprzyjaly rozwojowi kultury - w tym muzyki. Moge tylko przypuszczac, ze cenniejsze eksponaty Mistrz Ma przechowuje w ukrytym i lepiej strzezonym miejscu.
Na wystawie pokazany zostal rowniez proces wykonywania instrumentu, poczynajac od doboru drewna (najbardziej ceniony jest liczacy sobie setki lat material, z ktorego wykonane byly olbrzymie kolatki - tzw. Drewniane Ryby - w swiatyniach buddyjskich), innych surowcow (rogi jelenii, laka), poprzez kolejne etapy procesu produkcji, az do uzyskania instrumentu o zadowalajacym dzwieku. Poza tym na wystawie znajdowaly sie liczne kaligrafie, figurki - postacie z Guqinem, zdjecia dawnych mistrzow.

Zdjecie: Wystawa Guqinow wykonanych przez Mistrza Ma Weihenga

Po dluzszej chwili sekretarz stowarzyszenia, Mlody Chen 小陈 (tak go nazwalem zgodnie z chinskim zwyczajem jako ze byl mlodszy ode mnie) przyszedl po mnie - kolacja byla gotowa. Mimo ze jadlem wczesniej nie odmowilem sobie przyjemnosc zjedzenia przy jednym stole z Ma i jego uczniami. Na kolacje byl kleik ryzowy (z doskonalego, aromatycznego ryzu), sfermentowany serek sojowy 豆腐乳, kiszone warzywa i jajecznica. Lubie najrozniejsze sojowe produkty, wliczajac w to takze tzw. Cuchnace Doufu (serek sojowy) 臭豆腐, ale na stole pojawil sie rowniez sfermentowany cuchnace serek sojowy 臭豆腐乳. Nie czulem wstretu probujac go, jako ze czesto za smrodliwym zapachem kryje sie doskonaly smak, ale w tym przypadku smak byl rownie obrzydliwy jak zapach i zgnilo-zielony kolor tej potrawy o mazistej konsystencji...

Po kolacji Ma zaproponowal spacer. Chinczycy maja swoje przyzwyczajenia, jednym z nich jest jedzenie raczej skromnych kolacji, po ktorej koniecznie trzeba sie jeszcze przespacerowac. Roznie z tym bywa w duzych miastach, ale w malych miejscowosciach takie zwyczaje sa caly czas kultywowane. Nic dziwnego, ze przecietny Chinczyk jest szczuplejszy i w lepszej kondycji, niz jego zachodni rowiesnik. Zatem mimo zimna wyszlismy - Ma, Mlody Chen i ja - z domu i poszlismy na spacer wokol osiedla. Rozmawialismy przede wszystkim o Guqinie, muzyce na nim. Ma opowiadal, ze nie nalezal do najzdolniejszych uczniow swego mistrza, i to, czego jego koledzy uczyli sie bardzo szybko, on musial cwiczyc znacznie wiecej. To spowodowalo, ze opanowal do perfekcji sposob grania kazdej nuty, kazdego dzwieku. Jak to mowia wolna praca daje dokladniejsze wykonanie 慢工出细活. Ma mowil, ze w szkole gry Guangling, ktorej jest przedstawicielem, muzyka powinna sprawiac wrazenie dochodzacej z daleka, znikajacej w oddali, tak, ze choc dzwiek juz przestal istniec, to sluchajacy ma wciaz wrazenie, ze brzmi gdzies daleko; nastepujacy po nim dzwiek ma wydawac sie kontynuacja poprzedniego tak, ze choc sa to dwa odrebne dzwieki, to jednoczesnie sa one polaczone wewnetrzna struktura melodii. Kazda melodia grana na Guqinie jest zwiazana z jakas historia lub poematem, stad tez grajacy powinien poznac te literacka otoczke muzyki, by moc ja wlasciwie zinterpretowac. Nauczyciel powinien przekazac jakie uczucia (zwiazane z historia, kryjaca sie za muzyka) ma niesc melodia, jak nalezy je oddac, ale ostateczny sposob przekazania emocji nalezy do umiejetnosci grajacego, jego zrozumienia utworu.

Chinczycy sa narodem bardzo praktycznym, i dlugo nie moglem zrozumiec, skad w ich kulturze narodzila sie tak wyrafinowana muzyka i sztuka. Dopiero Ma wyjasnil, ze jest to jedyny sposob przekazania emocji i uczuc. Tylko osoba smutna wie, czym jest smutek, ale mozna to uczucie przyblizyc drugiej osobie wlasnie poprzez muzyke. Jesli tylko sluchacz ma odpowiednie doswiadczenie zyciowe, muzyka moze dotrzec do przezytego przez niego smutku. Zreszta nie tylko muzyka, to samo dotyczy poezji, malarstwa, sztuki w ogole. Jest to forma komunikacji, przekazywania tego, czego nie moga dokonac slowa.

Po spacerze wrocilismy do willi, i Ma zaprosil nas na dol, gdzie obok wystawy znajdowalo sie pomieszczenie ze stolem, krzeslami, dzbanuszkiem do herbaty. Tak wiec przy herbacie sluchalismy Ma grajacego na Guqinie, opowiadajacego o swej drodze do poznania techniki budowy instrumentu; Ma jest rowniez czlonkiem lokalnej trupy opery Kunqu 昆曲, nie tylko opowiadal o tej swojej fascynacji, ale rowniez zaspiewal kilka arii. Kunqu jest bardzo trudna dla odbiorcy forma sztuki. Muzycznie jest lagodna i melodyjna, dominujacym instrumentem akompaniujacym spiewakowi jest flet; problem jest w slowach - choc tradycyjnie sa one wyswietlane, widz musi miec bardzo solidne klasyczne wyksztalcenie, by moc zrozumiec cala game odniesien i porownan, ktore nawiazuja do klasycznych poematow i historii. Kunqu jest przez to znacznie bardziej hermetyczna, niz znaczniej bardziej od niej slawna Opera Pekinska, gdyz w tej ostatniej slowa sa bardzo bezposrednie i zrozumiale dla kazdego.

Zdjecie: W tej salce rozmawialismy - miejsce spotkan milosnikow muzyki na Guqinie

W pewnym momencie zrobilo sie pozno, czas bylo udac sie do hotelu. Poprosilem jeszcze Mistrza Ma o dokladniejsze informacje na temat klasztoru, o ktorym wspominal mi podczas wczesniejszej rozmowy telefonicznej. Ma pokazal mi lokalizacje swiatyni, ale odradzil jej szukanie. Schowana w labiryncie uliczek starego miasta w Yangzhou jest trudna do znalezienia nawet dla jego mieszkancow; Ma powiedzial, ze jego uczen z Tajwanu, ktory co roku spedza w Yangzhou wiele miesiecy uczac sie od Ma, kiedys wybral sie na poszukiwanie swiatyni, ale mimo wielu wysilkow nie udalo mu sie do niej dotrzec. Dla mnie te opowiesci to woda na mlyn - wiec powiedzialem, ze sprobuje, a jesli nie uda mi sie, to zwiedze latwo dostepne zabytki Yangzhou - ktorych w miescie nie brakuje; klasyczne ogrody, stare rezydencje, klasztory, jest tych wartych zobaczenia miejsc za wiele nawet na kilkutygodniowy pobyt.

Ma zarezerwowal mi wczesniej pokoj w hoteu, ale nie wiedzialem gdzie dokladnie. Jak sie okazalo hotel byl blisko osiedla, wiec Mlody Chen i uczennica odprowadzili mnie do niego.

Mlody Chen okazal sie rowniez interesujaca osoba. Wolnego zawodu (fotograf), zainteresowal sie gra na Guqinie nie dawno. Jego glowne zainteresowania to buddyzm i medytacja. Mlody Chen ma mistrza, ktory przekazuje mu tajniki praktyk ezoterycznych. Ponoc mistrz bedac w transie medytacyjnym uzyskuje wskazowki od samego Szostego Patriarchy buddyzmu Zen, Huinenga 六祖慧能 (zyjacego w 7-8 w. n.e.). Mlody Chen interesuje sie rowniez Ksiega Przemian 周易, jest zafascynowany wykladami slawnego Mistrza Nauk Narodowych 国学大师, Nan Huaijina 南怀瑾. Zapytal mnie, czy znam go. Usmiechnalem sie - i wyjasnilem, ze pierwsza ksiazka po chinsku, ktora przeczytalem, byla wlasnie napisana przez Nan Huaijina, i traktowala o medytacji...

Rozmawialismy chyba do pierwszej w nocy. Hotel byl czysty, schludny i niedrogi; maly klimatyzator nie dawal moze wiele ciepla, ale nie przeszkadzalo nam to w rozmowie, ktora trwala chyba do pierwszej w nocy. W koncu pozegnalismy sie - Mlody Chen i uczennica Mistrza Ma pojechali do domow, ja natomiast padlem jak zabity po calym dniu pelnym wrazen...

Druga czesc relacji przeczytasz tutaj:

Yangzhou - Dzien 2 - stare miasto, klasztor Xituolin i Ogrod Bambusow

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Twój blog to prawdziwa kopalnia wiedzy : )
Czytam, czytam, czytam...
to nie tylko ogrom informacji ale równiez przyjemność czytania spowodowana Twoją lekkościa pióra i sympatycznym poczuciem humoru. czy chciałbys wydać swój blog w formie ksiązki? zastanawiałes sie nad tym? Tak zrobił Janek Żdzarski wydając ksiązkę "Chiny 431 km/h". Zastanów sie nad tym - jesli skorzystasz z pomysłu zamawiam sobie egzemplarz z autografem : )
Moje biedne dzieci nie miały dzis obiadu - ich matka dostała amoku na punkcie Chin i Twojego bloga : )
Ewa