Zdjecie: Altanka w zoo, pamiatka ekskluzywnego klubu golfowego, ktory sie tu kiedys znajdowal:
Z domu wzielismy foliowy worek z obierkami. Pierwotnie zyrafa miala dostac marchewke, ale Duza M wkroila nam ja do zupy i zostaly po niej tylko obierki, w worku w towarzystwie ogryzkow i kapuscianych glebow.
Shanghajskie zoo jest dosc duze, pierwotnie na jego obecnym miejscu znajdowala ujezdzalnia koni zalozona w 1900 przez anglikow, ze stadnina liczaca ponad sto sztuk. W 1914 wlasciciel stadniny zmarl i teren zostal wykupiony m.in. przez bank HSBC. Na miejscu po stadninie stworzono klub z polem golfowym o powierzchni prawie 28ha. Miejsce stalo sie centrum spotkan cudzoziemskiej elity biznesowej. W 1953 rzad ludowy znacjonalizowal i przejal teren, i choc pierwotnie planowano zbudowac na nim palac kultury, to ostatecznie podjeto decyzje o budowie zoo. Za decyzja ta stal klopotliwy nieco podarunek ludu Xishuangbanna 西双版纳 (rejon obejmujacy tropikalne dzungle poludnia Chin) dla Przewodniczacego Mao - w postaci slonia. Pierwszym budynkiem w nowo utworzonym zoo byla wiec sloniarnia, ktora stoi zreszta do dzis.
Do sloniarni rowniez skierowalismy nasze pierwsze kroki w zoo.
Przy drodze zauwazylismy rzezbe zolnierza przytrzymujacego wyrywajacego sie rumaka. Jak sie okazalo upamietniala ona bohaterski wyczyn Ouyang Hai'a, zolnierza Armii Ludowo-Wyzwolenczej. W 1963 roku niemal nie doszlo do wypadku, gdy sploszony kon stanal deba na torach, po ktorych zblizal sie z duza szybkoscia pociag. Z pewnoscia doszlo by do jego wykolejenia, gdyby nie szybka reakcja Ouyang Hai'a, ktory wypchnal konia z torow. Przyplacil jednak ten bohaterski czyn zyciem, ginac w mlodym wieku 23 lat.
Zdjecie: Pomnik Ouyang Hai'a:
Po drodze do sloniarni nasza uwage przykuly tlumy przepychajace sie do szyby w jednym z pawilonow. Wzialem wiec Mala M na reke, i przedarlem sie do szyby. Widok jaki nam sie ukazal nie byl jednak budujacy. Przy szybie, tylem do zwiedzajacych, siedzial olbrzymi goryl afrykanski. Nagle przez tlum gawiedzi przeszedl jek obrzydzenia. Okazalo sie, ze biedne stworzenie chyba na znak protestu zaczelo grzebac paluchami we wlasnych odchodach i dokonywac degustacji tych specjalow. Mala M zareagowala ciekawie - wspolczuciem dla zwierzaka - wzdychajac "biedna malpka". Ponoc kiedys James Dean ostentacyjnie odwrocil sie ku tlumom gapiow obserwujacych go na planie filmu i na oczach wszystkich zalatwil potrzebe fizjologiczna - ponoc potem zagral doskonale i bardzo naturalnie bez krzty tremy...
Przypomnialo mi sie pewne zdarzenie - kilka lat temu bedac z grupa polskich turystow na tropikalnej wyspie Hainan, za namowa chinskich pilotow pojechalismy do wioski lokalnej mniejszosci narodowosciowej Li. Glowna jego atrakcja mial byc pokaz ludowych tancow i piesni, w swoistym skansenie. Miejsce bylo sympatyczne, na dzien dobry zrobiono inscenizacje slubu, ktory jeden z uczesntikow wzial z lokalna dziewczyna, ta dala mu pare cukierkow, a on musial dac jej - jak dyskretnie zaczeli sugerowac nam chinscy piloci - oczywiscie kase. Pozniej poszlismy na mala scenke, gdzie chlopcy i dziewczeta tancowali skaczac przez bambusowe dragi. Po drodze zobaczylismy jeszcze wysuszona staruszke z wytatuowana twarza - ponoc taki zwyczaj zapobiegal porywaniu kobiet przez chciwych chinskich najezdzcow. W kazdym razie sluchajac piesni i zachwycajac sie podrygami mlodziezy, zostalismy okrazeni przez nieco starsze niewiasty zachecajace nas do zrobienia sobie zdjecia z malpka - ktora nosily na rece. Jedna z malpek na naszych oczach walnela sobie kupke, ktora zlosliwie przykleila jej sie gdzies kolo siedzenia; malpka podtarla sie wiec uroczo smuklym paluszkiem, po czym otarla paluszek o dlon trzymajacej ja niewiasty. Niewiasta natomiast beztrosko wytarla reke o krzeslo, na ktorym akurat nikt nie siedzial. Jakos nikt z naszych do dalszych zdjec z uroczym stworzeniem sie nie kwapil.
W sumie malpy to rzeczywiscie interesujace stworzenia.
W kazdym razie po wizycie przy klatce z gorylem chyba zaczelo nam sie w zoo mniej podobac, bo w sumie idea trzymania zwierzat w niewoli ku uciesze gawiedzi jest malo humanitarna.
Poszlismy jednak dalej do sloniarni. Budynek jest historyczny, ma swoja atmosfere, mieszkaja w nim cztery slonie, w tym jeden maly bidaczek. Slonie maja swoj specyficzny zapach, ale jak wszystkie zwierzeta roslinozerne, nie jest on szczegolnie przykry. Przynajmniej nie dla nas, bo lokalni zwiedzajacy ostentacyjnie okazywali swoj wstret do zapachu. Tak jakby nigdy w Chinach nie byli na dworcu kolejowym latem...
Zdjecie: Budynek sloniarni z nieszczesliwym malym slonikiem:
Zyrafy mieszkaja nieco za sloniami, zobaczylismy je z daleka, ale byly przy nich duze tlumy, ktore zdecydowalismy sie obejsc wielkim kolem. Postanowilismy zostawic soie karmienie zyrafy na potem, a tym czasem dac Malej M przejechac sie na koniku. Za jedyna Y15 Mala M zrobila dwa okrazenia ujezdzalni, i to nie prowadzona przez nikogo. Na buzi widac bylo pelnie szczescia.
Zdjecie: Zyrafy na wybiegu, obok nich tlum karmiacych (nie, nie matek):
Dalsze kroki skierowalismy do jeleni. Ciekawy gatunek w tutejszym zoo to Jelenie Ojca Davida (Pere David's Deer) 麋鹿. Ulubiony obiekt polowan chinskich cesarzy, w 1865 stanowil juz tylko male stadko zyjace pod Pekinem. Zachodni chrzescijanscy misjonarze wzieli ze soba kilka sztuk, ktore po dalekiej podrozy trafily przez Paryz do Anglii, gdzie rozmnozyly sie. W miedzyczasie zdazyly one wyginac w Chinach, ale w bodajze 1983 sprowadzono je z zagranicy i dzis zyja nie tylko w ogrodach zoologicznych, ale rowniez w rezerwatach. Zwierzeta bardzo sympatyczne, i ladne. Kiedy ja czytalem informacje o nich, Mala M gdzies zniknela - jak sie okazalo pobiegla blizej ogrodzenia i zaczela rzucac w jelenie zawartoscia worka. Glownym jej celem bylo dorzucic obierki do jednego biednego malego jelonka, ale jakos zawsze trafialy one albo pod nogi tych duzych, albo w ogole nie dolatywaly do zwierzat.
Zdjecie: Mala M karmi lejenie:
Nieco dalej podziwialismy rysie, jak rowniez lisa goniacego swoj ogon. Duza M zasugerowala, zeby zobaczyc, czy robi on okreslona liczbe okrazen w kazdym z kierunkow, ale szybko nam sie znudzilo liczenie, tym bardziej, ze uslyszelismy niskie ryki dochodzace z ogrodzenia dla lwow. Podeszlismy do niego pospiesznie, i w tym samym momencie lwy nagle umilkly. Zgromadzeni zwiedzajacy natychmiast popatrzyli na nas, jakbysmy my za tym stali. My oczywiscie bogu ducha winni, choc przypuszczam, ze lwy mogly poczuc przasna won mojej O De Koloń ktora dostalem od Duzej M na urodziny, i ktora bez watpienia przypomiala im wielkie przestrzenie afrykanskich sawann.
Leniwe lwy nie zatrzymaly nas przy sobie dlugo, i poszlismy dalej zobaczyc pandy. Pand sa dwa rodzaje - duze i male. Duze znane sa najbardziej, sa to bardzo leniwe, bialo czarne kotowate pozeracze bambusow, ktore sluza rzadowi ChRL do okazywania sympatii innym rzadom (wystepuja najczesciej w postaci podarunkow). Male sa znacznie sympatyczniejsze, wielkosci malego lisa, rude, uwielbiaja siedziec na drzewach i zajadac sie owocami. Duze pandy sa w shanghajskim zoo dwie, obie akurat spaly (jak dotad widzialem je tylko spiace - przepraszam, raz jeszcze zrace bambusy). Jedna spala cala rozwalona, wiec blysnalem jej chuligansko fleszem po zamknietych slepiach, zeby wiedziala, ze my tu za darmo nie przyszlismy i niech w robocie nie spi.
Pozniej zapadl zmierzch i zrobilo sie tajemniczo. Shanghajskie zoo jest duzym terenem, z wieloma poteznymi drzewami, gestymi zaroslami i duzymi stawami pelnymi ptactwa. Ptaki widzielismy ostatnim razem, na Malej M najwieksze wrazenie zrobily sepy, szczegolnie gdy jej opowiedzialem o tzw. Niebianskim Pochowku. Otoz w buddyjskim Tybecie uwaza sie, ze cialo czlowieka powinno sluzyc innym istotom takze po jego smierci. Cialo zmarlego mnisi (specjalna grupa do tego pzygotowana) wynosza wysoko w gory, gdzie je cwiartuja, a kosci miazdza. Tak pozostawiaja je ptakom na pozarcie.
Zdjecie: Stawek w zoo:
Ptaki wiec tym razem sobie podarowalismy, przeszlismy jednak kolo klatki z pumami i tygrysami bengalskimi. Nie udalo nam sie jednak znalezc tygrysow poludniowo-chinskich 华南虎. To rowniez unikalne zwierzeta, uwazane za przodka wszystkich innych tygrysow. Bardzo przy tym rzadkie - na wolnosci zyje ich ok. 25 (dla porownania - Duzych Pand jest ok. 3000). Obecnie prowadzone sa proby odtworzenia gatunku - w RPA, bo w Chinach niestety ich naturalne srodowisko juz praktycznie nie istnieje.
Stwierdzilismy, ze czas juz udac sie z resztka obierkow do zyrafy. Prowadzila Duza M, ktora dumnie oswiadczyla, ze potrafi i lubi szybko chodzic. Rzeczywiscie bystro sadzila do przodu, mialem problemy, zeby za nia nadazyc. Bylo juz ciemno, przy wybiegu dla zyraf nie bylo zywej duszy, kląskaniem i innymi naturalnymi dzwiekami wywolalismy zyrafe z pomieszczenia. Podeszla dosc blisko, rzucila okiem na obierki, i ostentacyjnie odeszla. Widac nazarla sie przy tych tlumach ktore wczesniej ja okrazaly i stala wybredna. Ostatnim razem, jak tu bylismy, to kokietowala nas maslanym spojrzeniem i trzepotala dlugimi rzesami, zeby cos dostac. A teraz zupelnie jak chinski taksowkarz, ktory - gdy pada deszcz i ma swietny biznes - nawet na bidnego klienta nie spojrzy, natomiast w dobra pogode, gdy ludzie spokojnie wola jechac autobusem czy metrem, bedzie jechal za czlowiekiem z 15 minut trabiac przy tym nieustannie, by zwrocic na siebie uwage - wiadomo, taki klient, szczegolnie zagraniczny, gluchy jest jak pien, jakzeby inaczej, i tylko rozrywajacy uszy klakson moze pomoc bidakowi zauwazyc taksowke.
Obrzucilismy wredna zyrafe stekiem wyzwisk, po czym ostentacyjnie udalismy sie do mieszkajacych po sasiedzku zebr, i uraczylismy je cala reszta zawartosci wora. Zebry byly zachwycone, tak samo jak Mala M, tym bardziej, ze zauwazyla wsrod nich mala zeberke.
Gdy karmilismy zebry, Duza M, stojaca na glownej alei, zaczela wykazywac zdenerwowanie i poganiac nas, czego bardzo nie lubimy, szczegolnie, gdy karmimy zebry. Nagle cisze poznego wieczora rozdarl krzyk Duzej M: "Tam sie cos rusza! Chyba szczur!!!" i zobaczylismy Duza M pedzaca w naszym kierunku. Dzielimy z Mala M pasje poznawcza, wiec nie zastanawiajac sie ani chwili wbrew protestom Duzej M poszlismy w kierunku krzakow kolo wybiegu dla zyraf, z ktorych dochodzilo dziwne szuranie, chrobotanie i dzwieki jakiejs uczty. W ciemnosci niewiele widzielismy, wiec poswiecilem swiatelkiem wspomagajacym autofokus w aparacie. Ku naszemu zdziwieniu naszym oczom rzeczywiscie ukazalo sie dziwne stworzenie, ktore Duza M z drzeniem w glosie ocenila jako krzyzowke malej pandy ze szczurem. W kazdym razie stworzenie nie balo sie nas i dalej spokojnie sobie zerowalo, a potem gdziez polazlo.
Zdjecie: Dziwny stwor, ewenement genetyczny, najpewniej skrzyzowanie malej pandy ze szczurem:
Nie mamy pojecia, co to za zwierze, pewnie ucieklo z jakiejs klatki. Dwa tygodnie temu lokalna prasa pisala o pewnym uczniu lokalnej szkoly, ktory w poniedzialkowy ranek w szkolnym stawku wypatrzyl krokodyla (http://www.shanghaidaily.com/sp/article/2008/200811/20081121/article_381493.htm); kto wie, co mysmy widzieli...
Duza M wrazen miala dosc, i trzymajac mnie mocno za reke bardzo szybko szla w kierunku wyjscia. Teraz juz wiedzialem, skad u niej taki szybki krok. W miedzyczasie jeszcze potwornie przestraszyla sie jakiegos kota szperajacego na smietniku.
W koncu wyszlismy na ulice, w nasze nozdrza uderzyl znajomy smrodliwy zapach cywilizacji, skonczyla sie wycieczka do innego swiata. Do zoo jeszcze wrocimy z pewnoscia tropic dziwnego stwora, beztrosko i bez ograniczen szwendajacego sie tu i tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz