22 grudnia 2008

Yangzhou - Dzien 2 - stare miasto, klasztor Xituolin i Ogrod Bambusow

Pierwsza czesc opisu mojego pobytu w Zhenjiangu i Yangzhou znajdziesz tutaj - ponizej czesc druga:



Rano obudzilem sie w kompletnej ciemnosci - poprzedniego dnia zaslonilem zaslony i w pokoju wciaz panowala noc. To i dokuczliwe - mimo wlaczonego klimatyzatora - zimno zniechecaly do wstania. Zmusilem sie jednak, odslonilem zaslony i ostre slonce wpadlo do pokoju. Dzien wygladal na piekny, choc widac bylo, ze jest zimniej, niz wczoraj - drzewami targaly silne podmuchy wiatru. Jakos sie wygrzebalem i doprowadzilem do stanu uzywalnosci, tym bardziej, ze i glod zaczal dokuczac. Pierwotnie chcialem wyjsc jak najszybciej, ale przypomnialem sobie, ze pietro wyzej jest jakas restauracja. Poszedlem do niej na zwiad, mala salka, obok kuchnia, w niej jakis dziadek smazyl cos na woku. Zapytalem, czy mozna cos zjesc - okazalo sie, ze lunche - bo byla juz prawie 11:00 - podaja tylko do pokoju. Lunch z 2 daniami, ryzem i zupa kosztowal Y10, wiec zszedlem do recepcji i zamowilem jeden, proszac, by byl bez miesa. Wrocilem do pokoju i po kwadransie pojawila sie pokojowa z tacka i jedzeniem. Pachnialo doskonale, a smakowalo jeszcze lepiej. Korzenie lotosu na slodko-kwasno, jajko z jakims zielonym warzywem, zupa z doufu (豆腐 ,serkiem sojowym), ryz, wszystko cieple, parujace. Zjadlem wszystko w wielkim apetytem, tylko przy zupie zawahalem sie i w koncu odlozylem na bok pociete w kostke kawalki kaczej krwi. Mialo byc bez miesa i bylo, tylko ta krew sie przyplatala...

Po posilku szybko wyszedlem z hotelu, owial mnie mrozny wiatr, futeral z aparatem przypiety do paska uniemozliwial zapiecie kurtki, ale poki co nie bylo mi zimno. Zlapalem taksowke i za Y14 pojechalem do Mostu Przez Rzeke 渡江桥 przerzuconego przez dawna fose i znajdujacego sie u poludniowych bram starego miasta w Yangzhou. Plan mialem dosc swobodny - przede wszystkim spacer po miescie, znalezienie - o ile sie uda - swiatyni, o ktorej mowil Mistrz Ma, a jesli starczy czasu - cos z lokalnej klasyki - jakis tradycyjny ogrod lub Waskie Zachodnie Jezioro 瘦西湖, ktore jest najwieksza atrakcja miasta.

Zdjecie: Ryksze sa wciaz popularnym srodkiem transportu na starym miescie:



Yangzhou...

...ma historie liczaca sobie ponad 2500 lat. Zalozone w 6 wieku p.n.e. bylo stolica panstwa Han 邗, potem podbite zostalo przez potezne panstwo Wu 吴 (ktorego glownym strategiem byl 孙武, autor "Sztuki Wojny" 孙子兵法). Najwiekszy rozwoj Yangzhou rozpoczal sie w 7 w.n.e. wraz z otwarciem Wielkiego Kanalu Cesarskiego 大运河. Kanal, liczacy sobie wowczas ponad 1000km (pozniej byl dalej rozwijany osiagajac dlugosc nawet 2700km), laczyl zyzne rejony delty rzeki Yangzi z Luoyangiem 洛阳 owczesna stolica panstwa, a jego glowna funkcja byl transport towarow - przede wszystkim zywnosci - do stolicy i surowych polnocnych rejonow. Kanal przecial dorzecza trzech najwiekszych rzek polnocnej i centralnej czesci Chin - Rzeki Zoltej Huanghe 黄河, Rzeki Huaihe 淮河 (ktora dzieli Chiny na polnocne i poludniowe) oraz Yangzi. Yangzhou lezace nad Wielkim Kanalem stalo sie waznym osrodkiem politycznym i ekonomicznym. Cesarz Sui Yangdi 隋炀帝 trzykrotnie wizytowal Yangzhou przybywajac kanalem z dalekiego Luoyangu. Ponoc jego flota miala dlugosc ponad 100km, a statki ciagniete byly przez wojsko biegnace po obu brzegach kanalu. Podczas trzeciej wyprawy cesarz zostal w yangzhou zamordowany, a pieknosci z jego haremu wyszly za lokalnych mieszkancow, stad do dzis mowi sie, ze Yangzhou mieszka wiele chinskich pieknosci 扬州出美女. W czasach Tangow (7-10 w.n.e.) w Yangzhou stalo sie jednym z czterech najwazniejszych portow na Morskim Szlaku Jedwabny 海上丝绸之路, mieszkalo tu wielu cudzoziemcow z krajow arabskich, istnialy zagraniczne poselstwa, Yangzhou osiagnelo apogeum rozwoju. Wowczas tez slawnym chinski mnich buddyjski Jianzhen 鉴真 udal sie do Japonii, tworzac tam zreby tradycyjnej kultury japonskiej jaka znamy dzis - poczawszy od architektury, poprzez sztuke, ceremonie parzenia herbaty i oczywiscie religie. Poczawszy od 11 wieku n.e. ciagle wojny z najezdzajacymi z polnocy Dzurdzenami i Mongolami niszczyly Yangzhou, ale mimo to miasto wciaz podnosilo sie z gruzow i zawsze bylo magnesem dla artystow, ludzi kultury, jak rowniez kupcow i rzemieslnikow. Od 14 wieku mialo wiele wzlotow i upadkow, rzez mieszkancow stawiajacych opor najazdowi Mandzurow w 17 wieku, gdy w ciagu 10 dni zamordowano ich 100tys, szybko przeszla do historii, gdy talenty lokanych artystow zyskaly uznanie na dworze cesarskim. Yangzhou stalo sie osrodkiem artystycznym, to tutaj powstala slawna grupa malarska "Osmiu Dziwakow z Yangzhou" 扬州八怪 (tworzacych obrazy i kaligrafie "jakich nie bylo i nie ma"), rozwoj ten byl konsekwencja osiedlenia sie w miescie znanych ze swego zamilowania do sztuki kupcow soli z Huizhou 徽商. Dzis Yangzhou jest niewielkim (jak na chinska skale), liczacym sobie 1mln300tys mieszkancow, urokliwym miasteczkiem, polozonym nieco z oddali od tras, ktorymi przemieszczaja sie hordy turystow, z sympatycznym starym miastem, pieknymi klasycznymi ogrodami, licznymi swiatyniami, usmiechnietymi i zyczliwymi ludzmi.

Takie tez bylo moje odczucie, gdy wszedlem na glowna uliczke przecinajaca stare miasto z poludnia na polnoc. Mnostwo sklepikow, malych resturacyjek, piekarn, staruszek czytajacy gazete, babcie wymieniajace najnowsze plotki na rogu ulicy, krawcowa szyjaca zaslony zaraz przy chodniku, wszystko to w promieniach poznojesiennego slonca, przebijajacego przez zolte lisce platanow, pozwalalo zrelaksowac sie i zapomniec o codziennej pogoni.

Zdjecie: Uliczna garkuchnia - trwaja goraczkowe przygotowania do lunchu:


Idac powoli wzdluz glownej ulicy, w pewnym momencie zdecydowalem sie wejsc w mala alejke po wschodnie stronie. Zabudowana tradycyjnymi domkami z szarej cegly i wysokimi murami niemal fizycznie przenosila w czasie. Po kilku krokach zauwazylem stara studnie z marmurowa obudowa ze zdobieniami, dosc zniszczonymi przez czas, i z widocznymi sladami po linie, na ktorej wisialo wiadro sluzace do czerpania wody.

Zdjecie: Stara studnia z pieknymi plaskorzezbami:


Poszedlem dalej w glab alejki dochodzac do innej, ale nie mogac decyzji w ktora strone skrecic, wrocilem do glownej ulicy. Wowczas dopiero przypomnialo mi sie, po co tu wlasciwie przyszedlem - i zapytalem rzeznika sprzedajacego mieso z wozka, gdzie znajduje sie swiatynia Xituolin 祗陀林 (tak wymawia sie jej nazwe w lokalnym dialekcie). Ten spojrzal na mnie zdziwiony - "wlasnie tam, skad wyszedles...". Wyjasnil, ze po dojsciu do konca powinienem skrecic w prawo a potem bedzie juz blisko, wystarczy dopytac sie i z pewnosciaznajde ja. I w ten sposob niemal jak po sznurku trafilem do swiatyni, ktorej nie powiniem byl znalezc...

Zdjecie: Zyczliwy rzeznik, ktory wskazal mi droge do Xituolin:



Swiatynia Xituolin 祗陀林

Znajduje sie w labiryncie waskich alejek starego miasta w Yangzhou, w dzielnicy mieszkalnej, z daleka od gwarnych czesci handlowych. Nazwa oznacza miejsce gloszenia nauk buddyskich. Pierwotnie byla to siedziba Xu Baoshana 徐宝山 rzadcy wojskowego Yangzhou i okolicy. Xu zwany byl "tygrysem" - byl twardym, silnym i niezaleznym dowodca, ktory wzial udzial w rewolucji Xinhai 辛亥革命 w 1911, tylko po to, by po obaleniu ostatniej dynastii Qing (slawny ostatni cesarz) przejac we wladanie lwia czesc prowincji Jiangsu. Jego armia liczyla 100tys, zolnierzy, w tym 3tys. rosyjskich bialogwardzistow, zdolnych do wszystkiego najemnikow. Xu popieral Yuan Shikai'a 袁世凯 (znanego "Pana Wojny", ktory probowal wskrzesic cesarstwo i oglosil sie cesarzem), stal sie sola w oku Sun Yatsena 孙逸仙 (prezydenta Republiki Chinskiej), ten wydal rozkaz zgladzenia Xu, ale ten pilnowal sie tak dobrze, ze nawet najemni mordercy na uslugach szanghajskiej mafii nie potrafilii przedrzec sie do niego. W koncu wykorzystano zamilowanie Xu do antykow - Xu zginal w rezultacie wybuchu bomby, zamaskowanej w antycznym wazonie w 1913. W 1919 roku druga zona Xu, Sun Langxian 孙阆仙 - gorliwa buddystka, o solidnym klasycznym wyksztalceniu, potrafiaca malowac, komponowac wiersze i (jakzeby inaczej...) grac na Guqinie - postanowila przemienic rezydencje zmarlego meza na zenski klasztor buddyjski. Pierwsza przeorysza klasztoru zostala jej przyrodnia siostra (i trzecia zona Xu Baoshana), a Sun Langxian - choc nie w szatach mniszych - rowniez praktykowala tam Buddyzm az do swej smierci w 1947. Na trzy dni przed smiercia Sun ogolila glowe i przeszla przez ceremonie inicjacyjna zostajac mniszka. Przyklasztorny ogrod i swiatynia wymieniane sa wsrod najpiekniejszych zabytkow Yangzhou.

Kiedy juz trafilem do wlasciwego zaulka nie trudno bylo zauwazyc zolte budynki klasztorne rzucajace sie w oczy na tle szarych murow okolicznych domostw.

Zdjecie: Zaulek prowadzacy do Swiatyni Xituolin:


Musze przyznac, ze bylem dosc mocno zaskoczony calym obrotem sprawy - Mistrz Ma i Mlody Chen nie dawali mi wielu szans na znalezienie tego miejsca, odradzajac wrecz szukanie go jako niepotrzebna strate czasu. A tu bez zadnych problemow trafiam we wlasciwe miejsce... 与佛道有缘...

Zdjecie: Zolte mury Xituolin, swiatyni ukrytej wsrod szarych uliczek starego miasta:


Przez niewielka boczna brame wszedlem na teren klasztoru, oprocz staruszka zamiatajacego glowny podworzec wokol nie bylo zywej duszy. Wszedlem do mniejszego podworca po lewej, w jego centrum znajdowala sie wielka kadzielnica, w kacie stal potezny dzwon, a obok waza z czerwonymi ozdobnymi rybkami. Panowala cisza przerywana tylko spiewem ptakow i przytlumionymi odglosami miotly.

Zdjecie: Cichy podworzec przed glownym budynkiem swiatyni:


Mistrz Ma mial racje, to miejsce mialo swoja atmosfere, bylo bardzo wyciszone, idealne na kontemplacje, bardzo rozne od turystycznych centrow, jakimi jest wiele innych swiatyn. Po chwili wyszedlem i zapytalem staruszka, czy to prawda, ze w klasztorze mieszkaja stare mniszki buddyjskie, ktore od dziesiatek lat medytuja tutaj. Ten spojrzal na mnie uwaznie, i kazal chwile zaczekac. Po chwili przyszedl i nakazal isc za soba. Zostalem poprowadzony do pomieszczenia dla gosci, gdzie na zydlu siedzial starsza mniszka. Okazalo sie, ze to wlasnie ona jest glowa zgromadzenia, na imie ma Yuanqing 元清, liczy sobie 81 lat a mniszka jest od 2go roku zycia.

Zdjecie: Yuanqing, przeorysza Xituolin:


Gdy byla mala dziewczynka w jej stronach rodzinnych na skutek suszy zapanowal glod i rodzina oddala ja do klasztoru (to czesta praktyka, do dzis zreszta stosowana, ze rodzice, ktorzy nie sa w stanie utrzymac dzieci, oddaje je do klasztorow lub podrzucaja do szpitali). Pierwotnie Yuanqing mieszkala w Klasztorze Bogini Guanyin Purpurowych Bambusow 紫竹观音庵, potem w wieku 20 kilku lat przeniosla sie do Xituolin. Yuanqing usmiechnela sie mowiac, ze zwykle ludzie najpierw cos rozumieja a potem dopiero zostaja mnichami, a ona zostala mniszka zanim zaczela cokolwiek rozumiec... Jak sie okazalo klasztor nalezy do sekty Czystej Ziemi - w ktorej glowna praktyka jest recytowanie imienia Buddy Amitaby 阿弥陀佛, ktory ma wprowadzic wierzacego do Zachodniego Raju - przynajmniej ja tak myslalem. Yuanqing wyjasnila jednak, ze zadna szkola Buddyzmu nie moze obyc sie bez medytacji w bezruchu.

Zdjecie: Niewielki ogrod przyklasztorny przed sala goscinna:


Na pytanie jak nalezy praktykowac Buddyzm, Yuanqing powiedziala, ze nalezy zaczac od Przestrzegania Regul buddyskich 戒. Kolejnym stopniem jest praktyka medytacji w Bezruchu 定. Prowadzona wg surowych zasad i nadzorem starszych mnichow pozwala na stopniowe wyciszenie sie. Wowczas pojawia sie Madrosc 慧. Yuanqing opowiadala rowniez o historii klasztoru, o swoim zyciu, byla to fascynujaca opowiesc o Chinach w burzliwych czasach 20 wieku opowiedziana z perspektywy osoby ktorej los dal bardzo szczegolne powolanie. Na koniec zasugerowala, zebym pojechal pod Yangzhou do swiatyni, ktora jest centrum medytacji, i otwarta jest takze dla swieckich wyznawcow Buddyzmu.

Zdjecie: Wejscie do czesci mieszkalnej swiatyni:


Podczas rozmowy w sali siedzialo kilku mlodych mnichow, na lawce obok drzemalo dwoch staruszkow. Pozniej zaczal sie ruch, Yuanqing byla ciagle o cos pytana, cos podpisywala, wiec stwierdzilem, ze juz czas na mnie, pozegnalem sie i poprosilem o pozwolenie zwiedzenia reszty swiatyni. Obszedlem ja cala - w jednej z sal byla duza grupa kobiet w brazowych szatach, w ktore ubieraja sie "cywilni" wyznawcy buddyzmu biorac udzial w ceremoniach religijnych. Obok na niskim zydlu siedziala starsza, sprawiajaca wrazenie niedoleznej, mniszka. Po chwili kobiety zaczely monotonnie recytowac sutry, a ja poszedlem dalej. Zatrzymalem sie na chwile przy dwoch kobietach cos nawlekajacych na nitki - jak sie okazalo byly to kawalki rzepy, ktore suszy sie, a zima wykorzystuje do gotowania. Obok stala wielka kadz - jak sie okazalo z zakiszonymi rowniez na zime warzywami. Yangzhou znane jest z najrozniejszych kiszonek, to lokalny specjal.

Zdjecie: Przygotowywanie rzepy do suszenia:


Dzien powoli chylil sie ku koncowi, gdy opuscilem Xituolin i wyszedlem na glowna ulice. Nie byla to juz spokojna uliczka, jaka mi sie wczesniej wydala. Teraz pedzily po niej tabuny skuterow, trojkolowcow i rowerow - w koncu byl piatek i szczyt powrotow z pracy do domu. Poszedlem waskim chodnikiem dalej na polnoc kierujac sie ku jednemu z najslawniejszych tradycyjnych ogrodow Yangzhou - Ogrodowi Ge 个园. Najpierw ku wielkiej radosci ukazaly sie zolto-czerwone neony McDonalda. Goraca czekolada bardzo mnie pokrzepila, bo zrobilo sie potwornie zimno - powinienem byl posluchac Duzej M i wziac zimowa kurtke...

Ulica prowadzaca do ogrodu wysadzona byla dorodnymi milorzebami japonskimi (Gingko Biloba) obsypanymi zlotymi liscmi - szczegolnie imponujacy byl milorzab przy skrzyzowaniu kolo McDonalda:


Owoce tych drzew maja dzialanie lecznicze - stosuje je sie w preparatach wspomagajacych pamiec. Od ulicznego sprzedawcy kupilem 1 kg orzechow drzewa - jak wyjasnili zyczliwi przechodnie najlepiej wlozyc ich kilka do koperty i podgrzac w kuchence mikrofalowej, i wylaczyc, jak bedzie slychac pekanie skorupek. Koperta jest po to, zeby nie zabrudzic wnetrza kuchenki rozpryskujacymi sie na wszystkie strony kawalkami skorupek. Z wyjasnien wynikalo, ze "orzechy" sa bardzo dobre dla naczyn krwionosnych w mozgu - na miazdzyce. Najwazniejsze - nie nalezy ich jesc za duzo, maksymalnie w ciagu dnia mozna 12 - bo wieksza ilosc moze spowodowac zatrucie.

Zdjecie: Uliczny sprzedawca orzechow milorzabu, za nim siedzi muzulmanin sprzedajacy skory zwierzat:



Ogrod Ge (Bambusow)...

...przybral obecny ksztalt w 1818 roku, i jest jednym z bardziej interesujacych klasycznych ogrodow chinskich, jakie mialem okazje zwiedzac. Ogrody chinskieto wielki ladunek symboliki gleboko zakorzenionej w chinskiej kulturze. Sama nazwa ogrodu jest tego dowodem. Znak Ge 个 przypomina swym ksztaltem trzy liscie bambusa konczace kazda galazke. Znak ten jest stanowi rowniez polowe slowa Zhu 竹 - bambus. Bambus jest zatem glownym motywem tego ogrodu, jego dusza, najwazniejsza w nim roslina - a to dlatego, ze ma on bardzo szczegolna symbolike, wazna dla wlasciciela ogrodu. Bambus rosnie prosto i wysoko, symbolizujac czlowieka prawego o donioslych idealach; bambus jest w srodku pusty - symbolizuje czlowieka o "pustym sercu" 虚心 - czyli skromnego; bambus rosnie segmentowo - te segmenty Jie 节 symbolizuja Qijie 气节 - moralna integralnosc, uczciwosc. Wreszcie bambus jest elastyczny, ugina sie pod wplywem wiatru, ale nie lamie, laczy twardosc (nieugieta prawosc) z miekkoscia (takie postepowanie, by wplynac na drugiego jednoczesnie go nie urazajac) - symbolizuje sposob postepowania Czlowieka Prawego Junzi 君子 - konfucjanskiego wzorca istoty ludzkiej. Bambus w Ogrodzie Ge to jednoczesnie odwolanie do imienia jego wlasciciela - znak Yun 筠 w imieniu Huang Zhiyun 黄至筠 oznacza bambus.

Zdjecie: Brama wejsciowa do Ogrodu Ge - oczywiscie obsadzona bambusami:


Przykre, ze roslina, ktora w Chinach - i w Azji w ogole - jest symbolem wynioslych idei i prawosci, u nas jest negatywnym epitetem jakim czesto okresla sie wlasnie Azjatow.

NB bambus jest niezwykle uzyteczna roslina - wykorzystuje sie go do budowy rusztowan wokol budynkow, jako ze jego wlasciwosci mechaniczne zblizone sa do stali. Robi sie z niego parkiety i boazerie. W bambusa wykonuje sie rowniez specjalne maty, na ktorych Chinczycy tradycyjnie spia w upalne lata - jako ze bambus chlodzi (zaliczany jest do roslin "chlodnych" - Yin 阴). Znane sa plaskorzezby wykonane z bambusa, a z jego wlokien mozna rowniez wykonywac makatki. Jest wytrzymaly, elastyczny, odporny na szkodniki. A w ogole jest trawa...

Wracajac do Ogrodu Ge - uwazany byl on za jeden z czterech najpiekniejszych ogrodow w calych Chinach w czasach panowania mandzurskiej dynastii Qing 清 (1644-1911). W owczesnych czasach Yangzhou bylo miejscem, w ktorym mieszkalo bardzo wielu bogatych kupcow, ktorzy zmonopolizowali handel sola. Kupcy w Chinach nigdy nie cieszyli sie szacunkiem, wrecz pogardzano nimi jako ucielesnieniem Czlowieka Niskiego 小人, stawiajacego wlasna korzysc ponad dobro ogolu. Byc moze stad kupcy otaczali sie ludzmi wyksztaconymi, artystami, bardzo dbali rowniez o wyksztalcenie dzieci (liczac na to, ze poprzez system egazminow cesarskich uda osiagna one szczyty kariery urzedniczej, pelniac wysokie funkcje w panstwie). Kupcy soli w Yangzhou znani byli z wyrafinowanego smaku, szerokich zainteresowan artystycznych - Ogrod Ge jest na to dowodem.

Zdjecie: Tajemnicze zakatki Ogrodu 10 Tysiecy Bambusow:


Po kupieniu biletu za Y20, przez polnocna brame - po ktorej obu stronach rosly oczywiscie wielkie kepy bambusow - wszedlem na teren ogrodu. Sklada sie on z trzech zasadniczych czesci. Najbardziej na polnoc - czyli zaraz za brama - polozony jest ogrod bambusowy zwany Ogrodem 10 Tysiecy Bambusow 万竹园, obsadzony ponad wieloma gatunkami bambusow.

Zdjecie: Pawilonik przy herbaciarni, liscie bambusow na pierwszym planie tworza charakterystyczna "strzalke", od ktorej nazwe wziac Ogrod Ge 个:


Pomiedzy bambusowymi zagajnikami wija sie waskie sciezki, gdzie-niegdzie stoja altanki, a w centrum tej czesci znajduje sie stawek z ozdobnymi czerwonymi rybami. Nad stawkiem stoi tradycyjna herbaciarnia, ktora polaczona jest zadaszonym przejsciem z altanka widokowa o podwojnym dachu.

Zdjecie: Herbaciarnia w Ogrodzie:


Kolejna czescia - i jednoczesnie kwintesencja Ogrodu Ge - jest Sztuczna Gora Czterech Por Roku 四季假山. W bardzo przemyslny sposob niewielka przestrzen tak zaaranzowano, ze mozna w niej podziwiac cztery pory roku. W centralnej czesci stoi Budynek Otoczony Przez Gory - Baoshanlou 抱山楼. Jest to duza, dwupoziomowa kontrukcja, dosc niezwykla jak na niewielki ogrod, wydawaloby sie, ze moglaby wywierac przytlaczajace wrazenie. Tak jednak nie jest - staw i drzewa przed Budynkiem, gory z obu jego stron powoduja, ze doskonale komponuje sie on z calym otoczeniem. Gdy patrzy sie na niego z dolu wydaje sie on olbrzymi, gdy jednak wejdzie sie na jedna z gor, wydaje sie byc niewielkim parterowym pawilonem. Na parterze tego budynku gospodarz wydawal przyjecia, przed glownym wejsciem znajduje sie niewielki podworzec, na ktorym odbywaly sie przedstawienia lokalnej opery Kunqu 昆曲. Staw otaczajacy ten podworzec dzialal jak naturalny wzmacniacz dzwieku. Na pietrze budynku znajdowaly sie pomieszczenia dla kobiet, a przed nimi korytarz - nazywany obecnie przez przewodnikow "Korytarzem Czasu", jako przechodzi sie nim w kilka minut z lata do jesieni.

Zdjecie: "Korytarz Czasu" na drugim poziomie Budynku Otoczonego Przez Gory:


Letnia Gora 夏山 znajduje sie po zachodniej stronie - zostala ona zbudowana z kamieni z Jeziora Taihu 太湖石. Kamienie te mozna znalezc w kazdym chinskim ogrodzie; tradycyjnie wydobywano je z dna Jeziora Taihu (jednego z pieciu najwiekszych jezior w Chinach, polozone jest ono nieco na zachod od Szanghaju, jest troche odpowiednik Balatonu, jako ze w najglebszym miejscu ma nie wiecej niz 2 metry glebokosci; jezioro znane jest nie tylko z kamieni, ale rowniez z hodowli perel slodkowodnych), pozniej ciekawych kamieni bylo coraz mniej, wiec ksztaltowano je wg potrzeb, wkladano do wody, by wydobyc po kilku latach juz odpowiednio zerodowane. Kamienie te maja cztery cechy - sa szczuple 瘦, pomarszczone 皱, a w srodku polaczone kanalikami, ktorymi woda moze przeciekac 漏, a dym przenikac 透.

Zdjecie: Letnia Gora z bialych kamieni z Jeziora Taihu:


Z kamieni tych zbudowana jest Letnia Gora, znajduja sie w niej przejscia i jaskinie, a na jej szczycie Pawilon Zurawii 鹤亭 (w ktorym podobno wlasciciel hodowal zurawie); obok pawilonika rosnie kilkusetletni cedr - drzewo ktore - tak jak zurawie - jest symbolem dlugowiecznosci 松鹤延年. Gora otoczona jest od poludnia stawem, w ktorym latem rosna lilie wodne, a caly letni krajobraz bialej gory i zielonych igiel cedru odbija sie w jego zwierciadle naznaczonym zielonymi plamkami lisci lilii.

Zdjecie: W cieniu starego cedra na Letniej Gorze stoi Pawilon Zurawii:


Po drugiej stronie "korytarza czasu" na pietrze Budynku Otoczonego Przez Gory znajduje sie Jesienna Gora 秋山, ktora wzniesiona zostala pod kierunkiem slawnego malarza Shi Tao 石涛, i jest jednym najcenniejszych elementow ogrodu. Gora zbudowana zostala z zoltych kamieni na podobienstwo slawnej chinskiej Zoltej Gory 黄山, symbolu majestatu i piekna gorskiego, jednego z ulubionych motywow malarstwa pejzarzowego.

Zdjecie: Przejscie na szczycie Jesiennej Gory:


Kamienie sa tak ustawione, ze z dolu gora sprawia wrazenie poteznej i niezdobytej. Ma trzy "szczyty", na najwyzszym znajduje sie Pawilon Dotykania Oblokow 拂云亭 - ktory jego zdobywcom ma sprawiac wrazenie, ze weszli wysoko, niemal do oblokow. Miedzy kamieniami posadzono powykrecane sosny, tak charakterystyczne dla Zoltej Gory, a oprocz nich czerwone klony 红枫, ktore nadaja calemu krajobrazowi jesienny charakter.

Zdjecie: Waska sciezka prowadzaca na Jesienna Gore:


Z Pawilonu na szczycie mozna zejsc na dol, choc nie jest to latwe, jako ze gorski korytarz laczy pieczary, niewielkie tarasy i tunele. Przechodzac nalezy kierowac sie nastepujacymi zasadami: "przejscia jest w ciemnosci, a nie miejscu jasnym, w malej pieczarze a nie duzej, za zakretem a nie w prostym tunelu". Jesien jest pora zbiorow, wlasciciel ogrodu najbardziej lubil Jesienna Gore, stad ten obok niej wzniosl Pawilon Zatrzymania Jesieni 住秋阁, w ten sposob wyrazajac pragnienie, ze pora ta bedzie trwala jak najdluzej.

Zdjecie: Pawilon Dotykania Oblokow na szczycie Jesiennej Gory:


Na poludnie od Jesiennej Gory znajduje sie Zimowa Gora 冬山. Niewielka, wzniesiona z bialych kamieni, miesci sie obok sciany z siecia kanalow, ktore sa zrodlem ponurego zawodzenia "zimowego" wiatru. Chodnik wokol gory zrobiony jest w ksztalcie spekanego lodu, co jeszcze bardziej poteguje wrazenie zimowego krajobrazu.

Zdjecie: Zakatek pod Zimowa Gora:


W poludniowej czesci ogrodu, naprzeciw Budynku Otoczonego Przez Gory, znajduje sie czesc wiosenna. Wsrod prawdziwych zielonych bambusow znajduja sie tutaj kamienie przypominajace przebijajace spod ziemi pedy bambusa. Ten krajobraz zostal zaprojektowany przez Zheng Banqiao 郑板桥, jednego z malarzy nalezacych do grupy Osmiu Dziwakow z Yangzhou, na wzor obrazu "Wiosenne pedy bambusa po deszczu" 雨后春笋图. Obok natomiast niewielka formacja kamienna ma przypominac 12 zwierzat chinskiego zodiaku witajacych Nowy Rok - czyli Swieto Wiosny.

Zdjecie: Kamienne "Pedy Bambusa" w czesci wiosennej ogrodu:


Od tych kamieni przechodzi sie do Pawilonu Sprzyjajacego Deszczu 宜雨轩, kiedys nazywany Pawilonem Kwiatow Osmantusa 桂花厅. Slowo Osmantus (ktory jest roslina kwitnaca jesienia, niewielkimi zoltymi i intensywnie pachnacymi kwiatami) Gui 桂 wymawia sie tak samo jak 贵 - dostojny. Pawilon ten - ze scianami z duza iloscia okien, przez ktore mozna podziwiac caly krajobraz ogrodu - byl budowla, w ktorej gospodarz przyjmowal "dostojnych gosci" 贵宾.

Zdjecie: Stylowe wnetrze Pawilonu Sprzyjajacego Deszczu:


W centrum ogrodu, malowniczo polozony wsrod kamieni, bambusow, otoczony przez wody stawu, znajduje sie Pawilon Czystych Fal 清漪亭. To niewielka konstrukcja pozwalajaca odpoczac podczas zwiedzania ogrodu, schronic sie przed sloncem lub deszczem, nacieszyc oko albo widokiem Jesiennej Gory, albo zielonego stawu u podnoza Letniej Gory.

Zdjecie: Pawilon Czystych Fal, w tle Budynek Otoczony Przez Gory:


Na poludnie od ogrodu znajduje sie imponujaca rezydencja rodziny Huang Zhiyun. Zbudowana jest ona w formie trzech szeregow polaczonych ze soba domostw - jeden sluzyl wnukom, drugi ojcu, a najwyzszy i jednoczesniej najwezszy (wysoki i waski/smukly 高瘦 wymawia sie identycznie, jak dlugowieczny 高寿) - dziadkowi.

Zdjecie: Bogate wnetrze rezydencji:


Miedzy szeregami znajduja sie zwezajace sie korytarze, a zdobnictwo rezydencji pelne jest symboliki - nietoperze (po chinsku Bian-Fu) 蝙蝠 symbolizuja Powodzenie Fu 福, brzoskwinie i zurawie - dlugowiecznosc, wazony na kwiaty (hua-Ping 花瓶) - pokoj Ping 平, jelenie (Lu 鹿) - kariere urzednicza (Lu 禄).

Zdjecie: Drzwi do domu wnuka ozdobione sa motywami jeleni, symbolizujacych kariere urzednicza:


...natomiast do domu dziadka - plaskorzezbiami przedstawiajacymi zurawie i sosny, symbole dlugowiecznosci:


Do tego dochodzi jeszcze ciekawe inzynieryjne rozwiazanie domostwa - np. studnia pod jedna ze scian moglaby grozic - w przypadku obnizenia poziomu wod gruntowych - zawaleniem sciany. By zabezpieczyc sie przed tym w sciane obok studni wbudowany jest luk - jak przeslo mostu. Nawet jesli woda obnizylaby sie, zawalilaby sie czesc sciany pod "przeslem", a reszta utrzymana bylaby przez jego luk.

Zdjecie: Mur przy studni zabezpieczony jest przeslem:


Zwiedzanie ogrodu i domostwa zajelo mi chyba z trzy godziny, a i tak nie widzialem wszystkiego. Zreszta chinskie ogrody, jak zywe obrazy, nalezy ogladac w roznych porach roku, przy roznej pogodzie, ogladac je, wdychac zapachy roslin, sluchac dzwiekow wiatru, ptakow, deszczu (jak swego czasu powiedzial mi znajomy przewodnik, gdy prowadzilismy grupe z kraju po Palacu Letnim w Pekinie...). Stad tez sa one niewyczerpanym zrodlem doznan w kazdej porze roku, a jednoczesnie dawaly zamknietym od setek lat w miastach mieszkancom choc niewielki kontakt z natura, ktorej ogrody byly namiastka i kopia wykonana rekami artystow.

Zdjecie: Aleja za ogrodem wieczorowa pora:


W koncu zaczelo sie sciemniac, wyszedlem wiec z ogrodu na pograzajaca sie w zmroku uliczke starego miasta. Czerwone latarnie, szare mury, wszystko to nadawalo temu miejscu szczegolna atmosfere, odnosilo sie wrazenie jakby przeniesienia w czasie wstecz, a stare cesarskie Chiny. Ziab jednak szybko przywolal mnie do rzeczywistosci, kroki skierowalem znowu - gdziezby indziej niz do McDonalda. Goraca czekolada i dalej w droge - tym bardziej ze poprzedniego wieczora Mistrz Ma zapraszal mnie na kolacje, ktora miala odbyc sie w towarzystwie zaproszonych z calego kraju gosci, mistrzow gry na Guqinie. I rzeczywiscie po chwili zadzwonil Mlody Chen sugerujac, ze powinienem wziac taksowke, bo oni ida wlasnie na kolacje. Mlody Chen mial czekac na mnie w moim hotelu. Pojawil sie jednak problem - byl piatek, godzina szczytu, zimno, wiec wolnej taksowki nigdzie nie bylo. Czekalem, czekalem, i nic. W koncu zadzwonilem do Chena przepraszajac i sugerujac, zeby na mnie nie czekali, ze zjem cos na miescie i wroce sam do hotelu, a spotkamy sie nastepnego dnia. Tak sie umowilismy, sprawa z glowy, majac mnostwo czasu poszedlem wiec glowna ulica na poludnie. Po drodze przystanalem przy sklepiku, z ktorego dochodzil smakowity zapach, a przed ktorym ustawila sie dluga kolejka kupujacych. To pewnie przyzwyczajenie z bardzo dawnych czasow - jest kolejka, to trzeba stanac, bo pewnie cos rzucili...

Zdjecie: Sklep z wedlina na trzech kolach:


Jak sie okazalo byla to niewielka piekarnia z lokalnym przysmakiem - roznego rodzaju herbatnikami, najwyrazniej bardzo popularna wsrod tubylcow. Kupilem w niej sporo roznych ciasteczek, szczegolnie dobre byly te z orzechami i sezamem. Slodycze jednak nie zastapia normalnego posilku, wszedlem wiec do niewielkiej muzulmanskiej charcziewni (tak nazywal co podlejsze knajpki S, moj znajomy z Ukrainy; w tych knajpkach stolowala sie klientela ktora nie miala oporow przed wydmuchiwaniem zawartosci zakatarzonego nosa lub wypluwania flegmy pod nogi wspolbiesiadnika - stad nazwa). Zamowilem makaron w zupie, do tego buleczki na parze Baozi 包子 z nadzieniem warzywnym i wolowym (te ostatnie byly obrzydliwe, slodkie), wrzucilem do makaronu solidna lyzke ostrej papryki, i od razu poczulem, ze zyje. Po chwili moglem juz operowac wzglednie normalnie paleczkami, bo na poczatku mialem tak rece zgrabiale, ze buleczki na parze jadlem wbijajac w nie paleczki. Ale cudzoziemcom nie takie rzeczy sa tutaj wybaczane.

Zdjecie: Uliczna charcziewnia:


Po posilku kontynuowalem spacer - Yangzhou po zmierzchu ma specyficzny urok malego miasteczka w delcie Yangzi, gdzie dzien konczy sie szybko, zycie z koniecznosci toczy sie dalej po zmierzchu, mrok ulicy rozswietlaja swiatla restauracyjek, malych sklepikow, gdzieniegdzie widac buchajacy ogien w przyulicznych garkuchniach, klienci glosno siorbia zupe z makaronem albo zlopia grzane wino ryzowe, rozmawiajac przy tym, najczesciej o pieniadzach lub polityce. I tak idac doszedlem w koncu do przystanku autobusowego. Kilka autobusow linii nr 8 minelo przystanek w wielkim pedzie, w koncu po dlugiej polgodzinie czekania pojawil sie rozklekotany pojazd, i po kolejnej polowie godziny bylem z powrotem w hotelu. Zdechly potwornie, bo zimno dalo sie we znaki, a do tego caly dzien chodzenia. Szybko przygotowalem sie do nastepnego dnia (nie jestem rannym ptaszkiem, ciezko mi wstawac wczesnie, a impreza miala zaczac sie o 8:30, wolalem wiec ubrania, aparat i kamere przygotowac zawczasu) i planowalem pojsc spac, gdy nagle ktos glosno zapukal do drzwi.

Powiedzialem "prosze!", drzwi sie otwarly i wszedl przez nie Mistrz Ma ze spora grupa nie znanych mi osob. Przyznam szczerze, ze troche ciarki przeszly mi po plecach - podczas moich czestych wojazy na chinska wies, gdzie rozeznaje lokalne systemy walki i poznaje miejscowych mistrzow, nieraz mialem takie nieoczekiwane wizyty - niektore o 5:00 rano, inne o 1:00 w nocy, czesto przychodzila jedna osoba, ktora znalem ze spora grupa zupelnie mi nie znanych, pierwsze co robili, to zapalali papierosy, ja nad ranem pol przytomny (nie mowiac o tym, ze jestem niepalacy), w powijakach, oni ogladaja moje rzeczy, wertuja notesy z notatkami, etc., chaos. Takie wizyty pozostaja dlugo w pamieci, bylo ich co niemiara, zawsze czyms owocowaly, ale w danym momencie mialem dosc mieszane uczucia...

Podobnie bylo wowczas, ale na szczescie mistrzowie Guqina (bo ich przyprowadzil Mistrz Ma) sa bardziej kulturalni i ulozeni niz wojownicy. Siedli gdzie sie dalo, jeden spytal, czy moze zapalic, oczywiscie skinalem glowa, dodajac, ze sam nie pale... i nie zapalil. Byl to Zhu Xi 朱晞 z Changshu 常熟, malego miasteczka nad Yangzi, uwazanego za kolebke Guqina; sam Zhu Xi jest spadkobierca odmiany Yushan 虞山 gry na tym instrumencie i organizatorem duzych festiwali Guqinowych. Mistrz Ma obwiescil, ze tej nocy bedzie ze mna w pokoju spal Ma Jie 马杰, mistrz Guqina z Nankinu 南京, stolicy prowincji Jiangsu 江苏. Oprocz tego przedstawiono mi 杨青 z Pekinu, wice-prezydenta Chinskiego Stowarzyszenia Guqina, wazna osobe, a jednoczesnie przesympatycznego znawce muzyki europejskiej. Siedlismy przy goracej wodzie (herbata hotelowa byla tragicznej jakosci) i kupionych przeze mnie wczesniej herbatnikach, i zaczely sie rozmowy o muzyce, ludziach, instrumentach i oczywiscie polityce. Yang Qing nie pil wody lecz wywar z owocow Luohan 罗汉果. Nie mam pojecia, jak nazywaja sie one po polsku, najlepsze pochodza z poludniowo-chinskiej prowincji Guangxi 广西, suszy sie je, i suche skorupy (po ususzeniu taka maja forme - wygladaja jak twarde pilki nieco wieksze od pileczek do ping-ponga) zalewa wrzatkiem. Wywar taki ma lekko slodkawy smak i dobrze robi na gardlo (czesty problem mieszkancow suchej polnocy Chin). W kazdym razie Yang Qing dosc szybko wrocil do swojego pokoju, byl zmeczony po dlugiej podrozy koleja z Pekinu i chcial wczesniej odpoczac. Zhu Xi odpoczywac nie chcial, rozmawial z Ma Jie i ze mna, i pewnie by na tych rozmowach przeszla cala noc, gdyby nie to, ze w pewnym momencie urwal mi sie film i zasnalem na siedzaco. Zhu Xi powiedzial, ze na niego czas, byla prawie 2:00 w nocy, poszedl do pokoju obok, ktory dzielil z Yang Qingiem. Zostalem z Ma Jie, sympatycznym grubaskiem. Ma Jie jest ciekawa postacia - nie tylko uznanym wirtuozem Guqina, ale rowniez mistrzem tradycyjnego malarstwa chinskiego; w Nankinie ma ponoc olbrzymi klub Guqina, gdzie uczy gry na tym instrumencie, ale jak sam mowil wszystkie pieniadze wydaje na przyjecia dla znajomych, przyjaciol i uczniow. Nie ma mieszkania, samochodu, ale ma za to mnostwo przyjaciol. Ma Jie bardzo chwalil instrumenty Ma Weihenga, uwazajac go za najwybitniejszego lutnika obecnych czasow, ktory nie tylko robi instrumenty o pieknym starozytnym dzwieku, ale rowniez o eleganckiej, prostej formie, ktora jest ucielesnieniem najwyzszych klasycznych standardow estetycznych. Po wyjsciu Zhu Xi jeszcze dlugo rozmawialismy z Ma Jie, chyba do ok. 3:00 nad ranem, by w koncu zasnac z nieprzyjemna swiadomoscia, ze niewiele snu nam pozostalo i ze nastepnego ranka trzeba bedzie wstac o 7:00...

CDN

Pierwsza czesc relacji z mojego pobytu w Zhenjiangu i Yangzhou znajdziesz tutaj:

Yangzhou i Zhenjiang - Dzien 1 - Zlota Gora i Muzeum Guqina

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Witaj Jarku, każda kolejna część jest lepsza od poprzedniej, czyta się wszystko z wielkim zainteresowaniem i choć na chwilę można się przenieść do Chin, do jakiś się tęskni, a których pewnie nie wiele zostało. Zbliżają się święta więc kolej na życzenia, wszystkiego dobrego z okazji Bożego Narodzenia, pewnie nie obchodzą w Chinach, tak jak i Nowego Roku, dużo wytrwałości w pisaniu i zdrowia, a póżniej nowy chiński rok, powodzenia.

YLK pisze...

Witaj Daniel, dziekuje za komentarz i zyczenia, ciesze sie, ze czytasz moj blog. Chiny sa takie, jakimi chce sie je widziec -jesli jestes nastawiony pozytywnie, to nic Cie do nich nie zniecheci, gorzej, gdy jest odwrotnie...
Sam mam nadzieje, ze starczy mi przede wszystkim czasu na pisanie - mam do opisania zalegla czesc z Putuoshan, wyjazd na Hainan sprzed kilku dni, a jutro z rana jedziemy znowu w gory. Bede musial zaczac sie streszczac...:)
Zdrowia, szczescia i pomyslnosci na nadchodzace swieta i Nowy Rok!

Anonimowy pisze...

Zgadzam się i dobrze powiedziane: każda kolejna część jest lepsza od poprzedniej... tyle informacji, tyle sympatycznych emocji... przybliżasz nam świat którego przeciętny Polak nigdy nie doświadczy - dziękuję : )
Ewa