22 grudnia 2008

Yangzhou - Dzien 2 - stare miasto, klasztor Xituolin i Ogrod Bambusow

Pierwsza czesc opisu mojego pobytu w Zhenjiangu i Yangzhou znajdziesz tutaj - ponizej czesc druga:



Rano obudzilem sie w kompletnej ciemnosci - poprzedniego dnia zaslonilem zaslony i w pokoju wciaz panowala noc. To i dokuczliwe - mimo wlaczonego klimatyzatora - zimno zniechecaly do wstania. Zmusilem sie jednak, odslonilem zaslony i ostre slonce wpadlo do pokoju. Dzien wygladal na piekny, choc widac bylo, ze jest zimniej, niz wczoraj - drzewami targaly silne podmuchy wiatru. Jakos sie wygrzebalem i doprowadzilem do stanu uzywalnosci, tym bardziej, ze i glod zaczal dokuczac. Pierwotnie chcialem wyjsc jak najszybciej, ale przypomnialem sobie, ze pietro wyzej jest jakas restauracja. Poszedlem do niej na zwiad, mala salka, obok kuchnia, w niej jakis dziadek smazyl cos na woku. Zapytalem, czy mozna cos zjesc - okazalo sie, ze lunche - bo byla juz prawie 11:00 - podaja tylko do pokoju. Lunch z 2 daniami, ryzem i zupa kosztowal Y10, wiec zszedlem do recepcji i zamowilem jeden, proszac, by byl bez miesa. Wrocilem do pokoju i po kwadransie pojawila sie pokojowa z tacka i jedzeniem. Pachnialo doskonale, a smakowalo jeszcze lepiej. Korzenie lotosu na slodko-kwasno, jajko z jakims zielonym warzywem, zupa z doufu (豆腐 ,serkiem sojowym), ryz, wszystko cieple, parujace. Zjadlem wszystko w wielkim apetytem, tylko przy zupie zawahalem sie i w koncu odlozylem na bok pociete w kostke kawalki kaczej krwi. Mialo byc bez miesa i bylo, tylko ta krew sie przyplatala...

Po posilku szybko wyszedlem z hotelu, owial mnie mrozny wiatr, futeral z aparatem przypiety do paska uniemozliwial zapiecie kurtki, ale poki co nie bylo mi zimno. Zlapalem taksowke i za Y14 pojechalem do Mostu Przez Rzeke 渡江桥 przerzuconego przez dawna fose i znajdujacego sie u poludniowych bram starego miasta w Yangzhou. Plan mialem dosc swobodny - przede wszystkim spacer po miescie, znalezienie - o ile sie uda - swiatyni, o ktorej mowil Mistrz Ma, a jesli starczy czasu - cos z lokalnej klasyki - jakis tradycyjny ogrod lub Waskie Zachodnie Jezioro 瘦西湖, ktore jest najwieksza atrakcja miasta.

Zdjecie: Ryksze sa wciaz popularnym srodkiem transportu na starym miescie:



Yangzhou...

...ma historie liczaca sobie ponad 2500 lat. Zalozone w 6 wieku p.n.e. bylo stolica panstwa Han 邗, potem podbite zostalo przez potezne panstwo Wu 吴 (ktorego glownym strategiem byl 孙武, autor "Sztuki Wojny" 孙子兵法). Najwiekszy rozwoj Yangzhou rozpoczal sie w 7 w.n.e. wraz z otwarciem Wielkiego Kanalu Cesarskiego 大运河. Kanal, liczacy sobie wowczas ponad 1000km (pozniej byl dalej rozwijany osiagajac dlugosc nawet 2700km), laczyl zyzne rejony delty rzeki Yangzi z Luoyangiem 洛阳 owczesna stolica panstwa, a jego glowna funkcja byl transport towarow - przede wszystkim zywnosci - do stolicy i surowych polnocnych rejonow. Kanal przecial dorzecza trzech najwiekszych rzek polnocnej i centralnej czesci Chin - Rzeki Zoltej Huanghe 黄河, Rzeki Huaihe 淮河 (ktora dzieli Chiny na polnocne i poludniowe) oraz Yangzi. Yangzhou lezace nad Wielkim Kanalem stalo sie waznym osrodkiem politycznym i ekonomicznym. Cesarz Sui Yangdi 隋炀帝 trzykrotnie wizytowal Yangzhou przybywajac kanalem z dalekiego Luoyangu. Ponoc jego flota miala dlugosc ponad 100km, a statki ciagniete byly przez wojsko biegnace po obu brzegach kanalu. Podczas trzeciej wyprawy cesarz zostal w yangzhou zamordowany, a pieknosci z jego haremu wyszly za lokalnych mieszkancow, stad do dzis mowi sie, ze Yangzhou mieszka wiele chinskich pieknosci 扬州出美女. W czasach Tangow (7-10 w.n.e.) w Yangzhou stalo sie jednym z czterech najwazniejszych portow na Morskim Szlaku Jedwabny 海上丝绸之路, mieszkalo tu wielu cudzoziemcow z krajow arabskich, istnialy zagraniczne poselstwa, Yangzhou osiagnelo apogeum rozwoju. Wowczas tez slawnym chinski mnich buddyjski Jianzhen 鉴真 udal sie do Japonii, tworzac tam zreby tradycyjnej kultury japonskiej jaka znamy dzis - poczawszy od architektury, poprzez sztuke, ceremonie parzenia herbaty i oczywiscie religie. Poczawszy od 11 wieku n.e. ciagle wojny z najezdzajacymi z polnocy Dzurdzenami i Mongolami niszczyly Yangzhou, ale mimo to miasto wciaz podnosilo sie z gruzow i zawsze bylo magnesem dla artystow, ludzi kultury, jak rowniez kupcow i rzemieslnikow. Od 14 wieku mialo wiele wzlotow i upadkow, rzez mieszkancow stawiajacych opor najazdowi Mandzurow w 17 wieku, gdy w ciagu 10 dni zamordowano ich 100tys, szybko przeszla do historii, gdy talenty lokanych artystow zyskaly uznanie na dworze cesarskim. Yangzhou stalo sie osrodkiem artystycznym, to tutaj powstala slawna grupa malarska "Osmiu Dziwakow z Yangzhou" 扬州八怪 (tworzacych obrazy i kaligrafie "jakich nie bylo i nie ma"), rozwoj ten byl konsekwencja osiedlenia sie w miescie znanych ze swego zamilowania do sztuki kupcow soli z Huizhou 徽商. Dzis Yangzhou jest niewielkim (jak na chinska skale), liczacym sobie 1mln300tys mieszkancow, urokliwym miasteczkiem, polozonym nieco z oddali od tras, ktorymi przemieszczaja sie hordy turystow, z sympatycznym starym miastem, pieknymi klasycznymi ogrodami, licznymi swiatyniami, usmiechnietymi i zyczliwymi ludzmi.

Takie tez bylo moje odczucie, gdy wszedlem na glowna uliczke przecinajaca stare miasto z poludnia na polnoc. Mnostwo sklepikow, malych resturacyjek, piekarn, staruszek czytajacy gazete, babcie wymieniajace najnowsze plotki na rogu ulicy, krawcowa szyjaca zaslony zaraz przy chodniku, wszystko to w promieniach poznojesiennego slonca, przebijajacego przez zolte lisce platanow, pozwalalo zrelaksowac sie i zapomniec o codziennej pogoni.

Zdjecie: Uliczna garkuchnia - trwaja goraczkowe przygotowania do lunchu:


Idac powoli wzdluz glownej ulicy, w pewnym momencie zdecydowalem sie wejsc w mala alejke po wschodnie stronie. Zabudowana tradycyjnymi domkami z szarej cegly i wysokimi murami niemal fizycznie przenosila w czasie. Po kilku krokach zauwazylem stara studnie z marmurowa obudowa ze zdobieniami, dosc zniszczonymi przez czas, i z widocznymi sladami po linie, na ktorej wisialo wiadro sluzace do czerpania wody.

Zdjecie: Stara studnia z pieknymi plaskorzezbami:


Poszedlem dalej w glab alejki dochodzac do innej, ale nie mogac decyzji w ktora strone skrecic, wrocilem do glownej ulicy. Wowczas dopiero przypomnialo mi sie, po co tu wlasciwie przyszedlem - i zapytalem rzeznika sprzedajacego mieso z wozka, gdzie znajduje sie swiatynia Xituolin 祗陀林 (tak wymawia sie jej nazwe w lokalnym dialekcie). Ten spojrzal na mnie zdziwiony - "wlasnie tam, skad wyszedles...". Wyjasnil, ze po dojsciu do konca powinienem skrecic w prawo a potem bedzie juz blisko, wystarczy dopytac sie i z pewnosciaznajde ja. I w ten sposob niemal jak po sznurku trafilem do swiatyni, ktorej nie powiniem byl znalezc...

Zdjecie: Zyczliwy rzeznik, ktory wskazal mi droge do Xituolin:



Swiatynia Xituolin 祗陀林

Znajduje sie w labiryncie waskich alejek starego miasta w Yangzhou, w dzielnicy mieszkalnej, z daleka od gwarnych czesci handlowych. Nazwa oznacza miejsce gloszenia nauk buddyskich. Pierwotnie byla to siedziba Xu Baoshana 徐宝山 rzadcy wojskowego Yangzhou i okolicy. Xu zwany byl "tygrysem" - byl twardym, silnym i niezaleznym dowodca, ktory wzial udzial w rewolucji Xinhai 辛亥革命 w 1911, tylko po to, by po obaleniu ostatniej dynastii Qing (slawny ostatni cesarz) przejac we wladanie lwia czesc prowincji Jiangsu. Jego armia liczyla 100tys, zolnierzy, w tym 3tys. rosyjskich bialogwardzistow, zdolnych do wszystkiego najemnikow. Xu popieral Yuan Shikai'a 袁世凯 (znanego "Pana Wojny", ktory probowal wskrzesic cesarstwo i oglosil sie cesarzem), stal sie sola w oku Sun Yatsena 孙逸仙 (prezydenta Republiki Chinskiej), ten wydal rozkaz zgladzenia Xu, ale ten pilnowal sie tak dobrze, ze nawet najemni mordercy na uslugach szanghajskiej mafii nie potrafilii przedrzec sie do niego. W koncu wykorzystano zamilowanie Xu do antykow - Xu zginal w rezultacie wybuchu bomby, zamaskowanej w antycznym wazonie w 1913. W 1919 roku druga zona Xu, Sun Langxian 孙阆仙 - gorliwa buddystka, o solidnym klasycznym wyksztalceniu, potrafiaca malowac, komponowac wiersze i (jakzeby inaczej...) grac na Guqinie - postanowila przemienic rezydencje zmarlego meza na zenski klasztor buddyjski. Pierwsza przeorysza klasztoru zostala jej przyrodnia siostra (i trzecia zona Xu Baoshana), a Sun Langxian - choc nie w szatach mniszych - rowniez praktykowala tam Buddyzm az do swej smierci w 1947. Na trzy dni przed smiercia Sun ogolila glowe i przeszla przez ceremonie inicjacyjna zostajac mniszka. Przyklasztorny ogrod i swiatynia wymieniane sa wsrod najpiekniejszych zabytkow Yangzhou.

Kiedy juz trafilem do wlasciwego zaulka nie trudno bylo zauwazyc zolte budynki klasztorne rzucajace sie w oczy na tle szarych murow okolicznych domostw.

Zdjecie: Zaulek prowadzacy do Swiatyni Xituolin:


Musze przyznac, ze bylem dosc mocno zaskoczony calym obrotem sprawy - Mistrz Ma i Mlody Chen nie dawali mi wielu szans na znalezienie tego miejsca, odradzajac wrecz szukanie go jako niepotrzebna strate czasu. A tu bez zadnych problemow trafiam we wlasciwe miejsce... 与佛道有缘...

Zdjecie: Zolte mury Xituolin, swiatyni ukrytej wsrod szarych uliczek starego miasta:


Przez niewielka boczna brame wszedlem na teren klasztoru, oprocz staruszka zamiatajacego glowny podworzec wokol nie bylo zywej duszy. Wszedlem do mniejszego podworca po lewej, w jego centrum znajdowala sie wielka kadzielnica, w kacie stal potezny dzwon, a obok waza z czerwonymi ozdobnymi rybkami. Panowala cisza przerywana tylko spiewem ptakow i przytlumionymi odglosami miotly.

Zdjecie: Cichy podworzec przed glownym budynkiem swiatyni:


Mistrz Ma mial racje, to miejsce mialo swoja atmosfere, bylo bardzo wyciszone, idealne na kontemplacje, bardzo rozne od turystycznych centrow, jakimi jest wiele innych swiatyn. Po chwili wyszedlem i zapytalem staruszka, czy to prawda, ze w klasztorze mieszkaja stare mniszki buddyjskie, ktore od dziesiatek lat medytuja tutaj. Ten spojrzal na mnie uwaznie, i kazal chwile zaczekac. Po chwili przyszedl i nakazal isc za soba. Zostalem poprowadzony do pomieszczenia dla gosci, gdzie na zydlu siedzial starsza mniszka. Okazalo sie, ze to wlasnie ona jest glowa zgromadzenia, na imie ma Yuanqing 元清, liczy sobie 81 lat a mniszka jest od 2go roku zycia.

Zdjecie: Yuanqing, przeorysza Xituolin:


Gdy byla mala dziewczynka w jej stronach rodzinnych na skutek suszy zapanowal glod i rodzina oddala ja do klasztoru (to czesta praktyka, do dzis zreszta stosowana, ze rodzice, ktorzy nie sa w stanie utrzymac dzieci, oddaje je do klasztorow lub podrzucaja do szpitali). Pierwotnie Yuanqing mieszkala w Klasztorze Bogini Guanyin Purpurowych Bambusow 紫竹观音庵, potem w wieku 20 kilku lat przeniosla sie do Xituolin. Yuanqing usmiechnela sie mowiac, ze zwykle ludzie najpierw cos rozumieja a potem dopiero zostaja mnichami, a ona zostala mniszka zanim zaczela cokolwiek rozumiec... Jak sie okazalo klasztor nalezy do sekty Czystej Ziemi - w ktorej glowna praktyka jest recytowanie imienia Buddy Amitaby 阿弥陀佛, ktory ma wprowadzic wierzacego do Zachodniego Raju - przynajmniej ja tak myslalem. Yuanqing wyjasnila jednak, ze zadna szkola Buddyzmu nie moze obyc sie bez medytacji w bezruchu.

Zdjecie: Niewielki ogrod przyklasztorny przed sala goscinna:


Na pytanie jak nalezy praktykowac Buddyzm, Yuanqing powiedziala, ze nalezy zaczac od Przestrzegania Regul buddyskich 戒. Kolejnym stopniem jest praktyka medytacji w Bezruchu 定. Prowadzona wg surowych zasad i nadzorem starszych mnichow pozwala na stopniowe wyciszenie sie. Wowczas pojawia sie Madrosc 慧. Yuanqing opowiadala rowniez o historii klasztoru, o swoim zyciu, byla to fascynujaca opowiesc o Chinach w burzliwych czasach 20 wieku opowiedziana z perspektywy osoby ktorej los dal bardzo szczegolne powolanie. Na koniec zasugerowala, zebym pojechal pod Yangzhou do swiatyni, ktora jest centrum medytacji, i otwarta jest takze dla swieckich wyznawcow Buddyzmu.

Zdjecie: Wejscie do czesci mieszkalnej swiatyni:


Podczas rozmowy w sali siedzialo kilku mlodych mnichow, na lawce obok drzemalo dwoch staruszkow. Pozniej zaczal sie ruch, Yuanqing byla ciagle o cos pytana, cos podpisywala, wiec stwierdzilem, ze juz czas na mnie, pozegnalem sie i poprosilem o pozwolenie zwiedzenia reszty swiatyni. Obszedlem ja cala - w jednej z sal byla duza grupa kobiet w brazowych szatach, w ktore ubieraja sie "cywilni" wyznawcy buddyzmu biorac udzial w ceremoniach religijnych. Obok na niskim zydlu siedziala starsza, sprawiajaca wrazenie niedoleznej, mniszka. Po chwili kobiety zaczely monotonnie recytowac sutry, a ja poszedlem dalej. Zatrzymalem sie na chwile przy dwoch kobietach cos nawlekajacych na nitki - jak sie okazalo byly to kawalki rzepy, ktore suszy sie, a zima wykorzystuje do gotowania. Obok stala wielka kadz - jak sie okazalo z zakiszonymi rowniez na zime warzywami. Yangzhou znane jest z najrozniejszych kiszonek, to lokalny specjal.

Zdjecie: Przygotowywanie rzepy do suszenia:


Dzien powoli chylil sie ku koncowi, gdy opuscilem Xituolin i wyszedlem na glowna ulice. Nie byla to juz spokojna uliczka, jaka mi sie wczesniej wydala. Teraz pedzily po niej tabuny skuterow, trojkolowcow i rowerow - w koncu byl piatek i szczyt powrotow z pracy do domu. Poszedlem waskim chodnikiem dalej na polnoc kierujac sie ku jednemu z najslawniejszych tradycyjnych ogrodow Yangzhou - Ogrodowi Ge 个园. Najpierw ku wielkiej radosci ukazaly sie zolto-czerwone neony McDonalda. Goraca czekolada bardzo mnie pokrzepila, bo zrobilo sie potwornie zimno - powinienem byl posluchac Duzej M i wziac zimowa kurtke...

Ulica prowadzaca do ogrodu wysadzona byla dorodnymi milorzebami japonskimi (Gingko Biloba) obsypanymi zlotymi liscmi - szczegolnie imponujacy byl milorzab przy skrzyzowaniu kolo McDonalda:


Owoce tych drzew maja dzialanie lecznicze - stosuje je sie w preparatach wspomagajacych pamiec. Od ulicznego sprzedawcy kupilem 1 kg orzechow drzewa - jak wyjasnili zyczliwi przechodnie najlepiej wlozyc ich kilka do koperty i podgrzac w kuchence mikrofalowej, i wylaczyc, jak bedzie slychac pekanie skorupek. Koperta jest po to, zeby nie zabrudzic wnetrza kuchenki rozpryskujacymi sie na wszystkie strony kawalkami skorupek. Z wyjasnien wynikalo, ze "orzechy" sa bardzo dobre dla naczyn krwionosnych w mozgu - na miazdzyce. Najwazniejsze - nie nalezy ich jesc za duzo, maksymalnie w ciagu dnia mozna 12 - bo wieksza ilosc moze spowodowac zatrucie.

Zdjecie: Uliczny sprzedawca orzechow milorzabu, za nim siedzi muzulmanin sprzedajacy skory zwierzat:



Ogrod Ge (Bambusow)...

...przybral obecny ksztalt w 1818 roku, i jest jednym z bardziej interesujacych klasycznych ogrodow chinskich, jakie mialem okazje zwiedzac. Ogrody chinskieto wielki ladunek symboliki gleboko zakorzenionej w chinskiej kulturze. Sama nazwa ogrodu jest tego dowodem. Znak Ge 个 przypomina swym ksztaltem trzy liscie bambusa konczace kazda galazke. Znak ten jest stanowi rowniez polowe slowa Zhu 竹 - bambus. Bambus jest zatem glownym motywem tego ogrodu, jego dusza, najwazniejsza w nim roslina - a to dlatego, ze ma on bardzo szczegolna symbolike, wazna dla wlasciciela ogrodu. Bambus rosnie prosto i wysoko, symbolizujac czlowieka prawego o donioslych idealach; bambus jest w srodku pusty - symbolizuje czlowieka o "pustym sercu" 虚心 - czyli skromnego; bambus rosnie segmentowo - te segmenty Jie 节 symbolizuja Qijie 气节 - moralna integralnosc, uczciwosc. Wreszcie bambus jest elastyczny, ugina sie pod wplywem wiatru, ale nie lamie, laczy twardosc (nieugieta prawosc) z miekkoscia (takie postepowanie, by wplynac na drugiego jednoczesnie go nie urazajac) - symbolizuje sposob postepowania Czlowieka Prawego Junzi 君子 - konfucjanskiego wzorca istoty ludzkiej. Bambus w Ogrodzie Ge to jednoczesnie odwolanie do imienia jego wlasciciela - znak Yun 筠 w imieniu Huang Zhiyun 黄至筠 oznacza bambus.

Zdjecie: Brama wejsciowa do Ogrodu Ge - oczywiscie obsadzona bambusami:


Przykre, ze roslina, ktora w Chinach - i w Azji w ogole - jest symbolem wynioslych idei i prawosci, u nas jest negatywnym epitetem jakim czesto okresla sie wlasnie Azjatow.

NB bambus jest niezwykle uzyteczna roslina - wykorzystuje sie go do budowy rusztowan wokol budynkow, jako ze jego wlasciwosci mechaniczne zblizone sa do stali. Robi sie z niego parkiety i boazerie. W bambusa wykonuje sie rowniez specjalne maty, na ktorych Chinczycy tradycyjnie spia w upalne lata - jako ze bambus chlodzi (zaliczany jest do roslin "chlodnych" - Yin 阴). Znane sa plaskorzezby wykonane z bambusa, a z jego wlokien mozna rowniez wykonywac makatki. Jest wytrzymaly, elastyczny, odporny na szkodniki. A w ogole jest trawa...

Wracajac do Ogrodu Ge - uwazany byl on za jeden z czterech najpiekniejszych ogrodow w calych Chinach w czasach panowania mandzurskiej dynastii Qing 清 (1644-1911). W owczesnych czasach Yangzhou bylo miejscem, w ktorym mieszkalo bardzo wielu bogatych kupcow, ktorzy zmonopolizowali handel sola. Kupcy w Chinach nigdy nie cieszyli sie szacunkiem, wrecz pogardzano nimi jako ucielesnieniem Czlowieka Niskiego 小人, stawiajacego wlasna korzysc ponad dobro ogolu. Byc moze stad kupcy otaczali sie ludzmi wyksztaconymi, artystami, bardzo dbali rowniez o wyksztalcenie dzieci (liczac na to, ze poprzez system egazminow cesarskich uda osiagna one szczyty kariery urzedniczej, pelniac wysokie funkcje w panstwie). Kupcy soli w Yangzhou znani byli z wyrafinowanego smaku, szerokich zainteresowan artystycznych - Ogrod Ge jest na to dowodem.

Zdjecie: Tajemnicze zakatki Ogrodu 10 Tysiecy Bambusow:


Po kupieniu biletu za Y20, przez polnocna brame - po ktorej obu stronach rosly oczywiscie wielkie kepy bambusow - wszedlem na teren ogrodu. Sklada sie on z trzech zasadniczych czesci. Najbardziej na polnoc - czyli zaraz za brama - polozony jest ogrod bambusowy zwany Ogrodem 10 Tysiecy Bambusow 万竹园, obsadzony ponad wieloma gatunkami bambusow.

Zdjecie: Pawilonik przy herbaciarni, liscie bambusow na pierwszym planie tworza charakterystyczna "strzalke", od ktorej nazwe wziac Ogrod Ge 个:


Pomiedzy bambusowymi zagajnikami wija sie waskie sciezki, gdzie-niegdzie stoja altanki, a w centrum tej czesci znajduje sie stawek z ozdobnymi czerwonymi rybami. Nad stawkiem stoi tradycyjna herbaciarnia, ktora polaczona jest zadaszonym przejsciem z altanka widokowa o podwojnym dachu.

Zdjecie: Herbaciarnia w Ogrodzie:


Kolejna czescia - i jednoczesnie kwintesencja Ogrodu Ge - jest Sztuczna Gora Czterech Por Roku 四季假山. W bardzo przemyslny sposob niewielka przestrzen tak zaaranzowano, ze mozna w niej podziwiac cztery pory roku. W centralnej czesci stoi Budynek Otoczony Przez Gory - Baoshanlou 抱山楼. Jest to duza, dwupoziomowa kontrukcja, dosc niezwykla jak na niewielki ogrod, wydawaloby sie, ze moglaby wywierac przytlaczajace wrazenie. Tak jednak nie jest - staw i drzewa przed Budynkiem, gory z obu jego stron powoduja, ze doskonale komponuje sie on z calym otoczeniem. Gdy patrzy sie na niego z dolu wydaje sie on olbrzymi, gdy jednak wejdzie sie na jedna z gor, wydaje sie byc niewielkim parterowym pawilonem. Na parterze tego budynku gospodarz wydawal przyjecia, przed glownym wejsciem znajduje sie niewielki podworzec, na ktorym odbywaly sie przedstawienia lokalnej opery Kunqu 昆曲. Staw otaczajacy ten podworzec dzialal jak naturalny wzmacniacz dzwieku. Na pietrze budynku znajdowaly sie pomieszczenia dla kobiet, a przed nimi korytarz - nazywany obecnie przez przewodnikow "Korytarzem Czasu", jako przechodzi sie nim w kilka minut z lata do jesieni.

Zdjecie: "Korytarz Czasu" na drugim poziomie Budynku Otoczonego Przez Gory:


Letnia Gora 夏山 znajduje sie po zachodniej stronie - zostala ona zbudowana z kamieni z Jeziora Taihu 太湖石. Kamienie te mozna znalezc w kazdym chinskim ogrodzie; tradycyjnie wydobywano je z dna Jeziora Taihu (jednego z pieciu najwiekszych jezior w Chinach, polozone jest ono nieco na zachod od Szanghaju, jest troche odpowiednik Balatonu, jako ze w najglebszym miejscu ma nie wiecej niz 2 metry glebokosci; jezioro znane jest nie tylko z kamieni, ale rowniez z hodowli perel slodkowodnych), pozniej ciekawych kamieni bylo coraz mniej, wiec ksztaltowano je wg potrzeb, wkladano do wody, by wydobyc po kilku latach juz odpowiednio zerodowane. Kamienie te maja cztery cechy - sa szczuple 瘦, pomarszczone 皱, a w srodku polaczone kanalikami, ktorymi woda moze przeciekac 漏, a dym przenikac 透.

Zdjecie: Letnia Gora z bialych kamieni z Jeziora Taihu:


Z kamieni tych zbudowana jest Letnia Gora, znajduja sie w niej przejscia i jaskinie, a na jej szczycie Pawilon Zurawii 鹤亭 (w ktorym podobno wlasciciel hodowal zurawie); obok pawilonika rosnie kilkusetletni cedr - drzewo ktore - tak jak zurawie - jest symbolem dlugowiecznosci 松鹤延年. Gora otoczona jest od poludnia stawem, w ktorym latem rosna lilie wodne, a caly letni krajobraz bialej gory i zielonych igiel cedru odbija sie w jego zwierciadle naznaczonym zielonymi plamkami lisci lilii.

Zdjecie: W cieniu starego cedra na Letniej Gorze stoi Pawilon Zurawii:


Po drugiej stronie "korytarza czasu" na pietrze Budynku Otoczonego Przez Gory znajduje sie Jesienna Gora 秋山, ktora wzniesiona zostala pod kierunkiem slawnego malarza Shi Tao 石涛, i jest jednym najcenniejszych elementow ogrodu. Gora zbudowana zostala z zoltych kamieni na podobienstwo slawnej chinskiej Zoltej Gory 黄山, symbolu majestatu i piekna gorskiego, jednego z ulubionych motywow malarstwa pejzarzowego.

Zdjecie: Przejscie na szczycie Jesiennej Gory:


Kamienie sa tak ustawione, ze z dolu gora sprawia wrazenie poteznej i niezdobytej. Ma trzy "szczyty", na najwyzszym znajduje sie Pawilon Dotykania Oblokow 拂云亭 - ktory jego zdobywcom ma sprawiac wrazenie, ze weszli wysoko, niemal do oblokow. Miedzy kamieniami posadzono powykrecane sosny, tak charakterystyczne dla Zoltej Gory, a oprocz nich czerwone klony 红枫, ktore nadaja calemu krajobrazowi jesienny charakter.

Zdjecie: Waska sciezka prowadzaca na Jesienna Gore:


Z Pawilonu na szczycie mozna zejsc na dol, choc nie jest to latwe, jako ze gorski korytarz laczy pieczary, niewielkie tarasy i tunele. Przechodzac nalezy kierowac sie nastepujacymi zasadami: "przejscia jest w ciemnosci, a nie miejscu jasnym, w malej pieczarze a nie duzej, za zakretem a nie w prostym tunelu". Jesien jest pora zbiorow, wlasciciel ogrodu najbardziej lubil Jesienna Gore, stad ten obok niej wzniosl Pawilon Zatrzymania Jesieni 住秋阁, w ten sposob wyrazajac pragnienie, ze pora ta bedzie trwala jak najdluzej.

Zdjecie: Pawilon Dotykania Oblokow na szczycie Jesiennej Gory:


Na poludnie od Jesiennej Gory znajduje sie Zimowa Gora 冬山. Niewielka, wzniesiona z bialych kamieni, miesci sie obok sciany z siecia kanalow, ktore sa zrodlem ponurego zawodzenia "zimowego" wiatru. Chodnik wokol gory zrobiony jest w ksztalcie spekanego lodu, co jeszcze bardziej poteguje wrazenie zimowego krajobrazu.

Zdjecie: Zakatek pod Zimowa Gora:


W poludniowej czesci ogrodu, naprzeciw Budynku Otoczonego Przez Gory, znajduje sie czesc wiosenna. Wsrod prawdziwych zielonych bambusow znajduja sie tutaj kamienie przypominajace przebijajace spod ziemi pedy bambusa. Ten krajobraz zostal zaprojektowany przez Zheng Banqiao 郑板桥, jednego z malarzy nalezacych do grupy Osmiu Dziwakow z Yangzhou, na wzor obrazu "Wiosenne pedy bambusa po deszczu" 雨后春笋图. Obok natomiast niewielka formacja kamienna ma przypominac 12 zwierzat chinskiego zodiaku witajacych Nowy Rok - czyli Swieto Wiosny.

Zdjecie: Kamienne "Pedy Bambusa" w czesci wiosennej ogrodu:


Od tych kamieni przechodzi sie do Pawilonu Sprzyjajacego Deszczu 宜雨轩, kiedys nazywany Pawilonem Kwiatow Osmantusa 桂花厅. Slowo Osmantus (ktory jest roslina kwitnaca jesienia, niewielkimi zoltymi i intensywnie pachnacymi kwiatami) Gui 桂 wymawia sie tak samo jak 贵 - dostojny. Pawilon ten - ze scianami z duza iloscia okien, przez ktore mozna podziwiac caly krajobraz ogrodu - byl budowla, w ktorej gospodarz przyjmowal "dostojnych gosci" 贵宾.

Zdjecie: Stylowe wnetrze Pawilonu Sprzyjajacego Deszczu:


W centrum ogrodu, malowniczo polozony wsrod kamieni, bambusow, otoczony przez wody stawu, znajduje sie Pawilon Czystych Fal 清漪亭. To niewielka konstrukcja pozwalajaca odpoczac podczas zwiedzania ogrodu, schronic sie przed sloncem lub deszczem, nacieszyc oko albo widokiem Jesiennej Gory, albo zielonego stawu u podnoza Letniej Gory.

Zdjecie: Pawilon Czystych Fal, w tle Budynek Otoczony Przez Gory:


Na poludnie od ogrodu znajduje sie imponujaca rezydencja rodziny Huang Zhiyun. Zbudowana jest ona w formie trzech szeregow polaczonych ze soba domostw - jeden sluzyl wnukom, drugi ojcu, a najwyzszy i jednoczesniej najwezszy (wysoki i waski/smukly 高瘦 wymawia sie identycznie, jak dlugowieczny 高寿) - dziadkowi.

Zdjecie: Bogate wnetrze rezydencji:


Miedzy szeregami znajduja sie zwezajace sie korytarze, a zdobnictwo rezydencji pelne jest symboliki - nietoperze (po chinsku Bian-Fu) 蝙蝠 symbolizuja Powodzenie Fu 福, brzoskwinie i zurawie - dlugowiecznosc, wazony na kwiaty (hua-Ping 花瓶) - pokoj Ping 平, jelenie (Lu 鹿) - kariere urzednicza (Lu 禄).

Zdjecie: Drzwi do domu wnuka ozdobione sa motywami jeleni, symbolizujacych kariere urzednicza:


...natomiast do domu dziadka - plaskorzezbiami przedstawiajacymi zurawie i sosny, symbole dlugowiecznosci:


Do tego dochodzi jeszcze ciekawe inzynieryjne rozwiazanie domostwa - np. studnia pod jedna ze scian moglaby grozic - w przypadku obnizenia poziomu wod gruntowych - zawaleniem sciany. By zabezpieczyc sie przed tym w sciane obok studni wbudowany jest luk - jak przeslo mostu. Nawet jesli woda obnizylaby sie, zawalilaby sie czesc sciany pod "przeslem", a reszta utrzymana bylaby przez jego luk.

Zdjecie: Mur przy studni zabezpieczony jest przeslem:


Zwiedzanie ogrodu i domostwa zajelo mi chyba z trzy godziny, a i tak nie widzialem wszystkiego. Zreszta chinskie ogrody, jak zywe obrazy, nalezy ogladac w roznych porach roku, przy roznej pogodzie, ogladac je, wdychac zapachy roslin, sluchac dzwiekow wiatru, ptakow, deszczu (jak swego czasu powiedzial mi znajomy przewodnik, gdy prowadzilismy grupe z kraju po Palacu Letnim w Pekinie...). Stad tez sa one niewyczerpanym zrodlem doznan w kazdej porze roku, a jednoczesnie dawaly zamknietym od setek lat w miastach mieszkancom choc niewielki kontakt z natura, ktorej ogrody byly namiastka i kopia wykonana rekami artystow.

Zdjecie: Aleja za ogrodem wieczorowa pora:


W koncu zaczelo sie sciemniac, wyszedlem wiec z ogrodu na pograzajaca sie w zmroku uliczke starego miasta. Czerwone latarnie, szare mury, wszystko to nadawalo temu miejscu szczegolna atmosfere, odnosilo sie wrazenie jakby przeniesienia w czasie wstecz, a stare cesarskie Chiny. Ziab jednak szybko przywolal mnie do rzeczywistosci, kroki skierowalem znowu - gdziezby indziej niz do McDonalda. Goraca czekolada i dalej w droge - tym bardziej ze poprzedniego wieczora Mistrz Ma zapraszal mnie na kolacje, ktora miala odbyc sie w towarzystwie zaproszonych z calego kraju gosci, mistrzow gry na Guqinie. I rzeczywiscie po chwili zadzwonil Mlody Chen sugerujac, ze powinienem wziac taksowke, bo oni ida wlasnie na kolacje. Mlody Chen mial czekac na mnie w moim hotelu. Pojawil sie jednak problem - byl piatek, godzina szczytu, zimno, wiec wolnej taksowki nigdzie nie bylo. Czekalem, czekalem, i nic. W koncu zadzwonilem do Chena przepraszajac i sugerujac, zeby na mnie nie czekali, ze zjem cos na miescie i wroce sam do hotelu, a spotkamy sie nastepnego dnia. Tak sie umowilismy, sprawa z glowy, majac mnostwo czasu poszedlem wiec glowna ulica na poludnie. Po drodze przystanalem przy sklepiku, z ktorego dochodzil smakowity zapach, a przed ktorym ustawila sie dluga kolejka kupujacych. To pewnie przyzwyczajenie z bardzo dawnych czasow - jest kolejka, to trzeba stanac, bo pewnie cos rzucili...

Zdjecie: Sklep z wedlina na trzech kolach:


Jak sie okazalo byla to niewielka piekarnia z lokalnym przysmakiem - roznego rodzaju herbatnikami, najwyrazniej bardzo popularna wsrod tubylcow. Kupilem w niej sporo roznych ciasteczek, szczegolnie dobre byly te z orzechami i sezamem. Slodycze jednak nie zastapia normalnego posilku, wszedlem wiec do niewielkiej muzulmanskiej charcziewni (tak nazywal co podlejsze knajpki S, moj znajomy z Ukrainy; w tych knajpkach stolowala sie klientela ktora nie miala oporow przed wydmuchiwaniem zawartosci zakatarzonego nosa lub wypluwania flegmy pod nogi wspolbiesiadnika - stad nazwa). Zamowilem makaron w zupie, do tego buleczki na parze Baozi 包子 z nadzieniem warzywnym i wolowym (te ostatnie byly obrzydliwe, slodkie), wrzucilem do makaronu solidna lyzke ostrej papryki, i od razu poczulem, ze zyje. Po chwili moglem juz operowac wzglednie normalnie paleczkami, bo na poczatku mialem tak rece zgrabiale, ze buleczki na parze jadlem wbijajac w nie paleczki. Ale cudzoziemcom nie takie rzeczy sa tutaj wybaczane.

Zdjecie: Uliczna charcziewnia:


Po posilku kontynuowalem spacer - Yangzhou po zmierzchu ma specyficzny urok malego miasteczka w delcie Yangzi, gdzie dzien konczy sie szybko, zycie z koniecznosci toczy sie dalej po zmierzchu, mrok ulicy rozswietlaja swiatla restauracyjek, malych sklepikow, gdzieniegdzie widac buchajacy ogien w przyulicznych garkuchniach, klienci glosno siorbia zupe z makaronem albo zlopia grzane wino ryzowe, rozmawiajac przy tym, najczesciej o pieniadzach lub polityce. I tak idac doszedlem w koncu do przystanku autobusowego. Kilka autobusow linii nr 8 minelo przystanek w wielkim pedzie, w koncu po dlugiej polgodzinie czekania pojawil sie rozklekotany pojazd, i po kolejnej polowie godziny bylem z powrotem w hotelu. Zdechly potwornie, bo zimno dalo sie we znaki, a do tego caly dzien chodzenia. Szybko przygotowalem sie do nastepnego dnia (nie jestem rannym ptaszkiem, ciezko mi wstawac wczesnie, a impreza miala zaczac sie o 8:30, wolalem wiec ubrania, aparat i kamere przygotowac zawczasu) i planowalem pojsc spac, gdy nagle ktos glosno zapukal do drzwi.

Powiedzialem "prosze!", drzwi sie otwarly i wszedl przez nie Mistrz Ma ze spora grupa nie znanych mi osob. Przyznam szczerze, ze troche ciarki przeszly mi po plecach - podczas moich czestych wojazy na chinska wies, gdzie rozeznaje lokalne systemy walki i poznaje miejscowych mistrzow, nieraz mialem takie nieoczekiwane wizyty - niektore o 5:00 rano, inne o 1:00 w nocy, czesto przychodzila jedna osoba, ktora znalem ze spora grupa zupelnie mi nie znanych, pierwsze co robili, to zapalali papierosy, ja nad ranem pol przytomny (nie mowiac o tym, ze jestem niepalacy), w powijakach, oni ogladaja moje rzeczy, wertuja notesy z notatkami, etc., chaos. Takie wizyty pozostaja dlugo w pamieci, bylo ich co niemiara, zawsze czyms owocowaly, ale w danym momencie mialem dosc mieszane uczucia...

Podobnie bylo wowczas, ale na szczescie mistrzowie Guqina (bo ich przyprowadzil Mistrz Ma) sa bardziej kulturalni i ulozeni niz wojownicy. Siedli gdzie sie dalo, jeden spytal, czy moze zapalic, oczywiscie skinalem glowa, dodajac, ze sam nie pale... i nie zapalil. Byl to Zhu Xi 朱晞 z Changshu 常熟, malego miasteczka nad Yangzi, uwazanego za kolebke Guqina; sam Zhu Xi jest spadkobierca odmiany Yushan 虞山 gry na tym instrumencie i organizatorem duzych festiwali Guqinowych. Mistrz Ma obwiescil, ze tej nocy bedzie ze mna w pokoju spal Ma Jie 马杰, mistrz Guqina z Nankinu 南京, stolicy prowincji Jiangsu 江苏. Oprocz tego przedstawiono mi 杨青 z Pekinu, wice-prezydenta Chinskiego Stowarzyszenia Guqina, wazna osobe, a jednoczesnie przesympatycznego znawce muzyki europejskiej. Siedlismy przy goracej wodzie (herbata hotelowa byla tragicznej jakosci) i kupionych przeze mnie wczesniej herbatnikach, i zaczely sie rozmowy o muzyce, ludziach, instrumentach i oczywiscie polityce. Yang Qing nie pil wody lecz wywar z owocow Luohan 罗汉果. Nie mam pojecia, jak nazywaja sie one po polsku, najlepsze pochodza z poludniowo-chinskiej prowincji Guangxi 广西, suszy sie je, i suche skorupy (po ususzeniu taka maja forme - wygladaja jak twarde pilki nieco wieksze od pileczek do ping-ponga) zalewa wrzatkiem. Wywar taki ma lekko slodkawy smak i dobrze robi na gardlo (czesty problem mieszkancow suchej polnocy Chin). W kazdym razie Yang Qing dosc szybko wrocil do swojego pokoju, byl zmeczony po dlugiej podrozy koleja z Pekinu i chcial wczesniej odpoczac. Zhu Xi odpoczywac nie chcial, rozmawial z Ma Jie i ze mna, i pewnie by na tych rozmowach przeszla cala noc, gdyby nie to, ze w pewnym momencie urwal mi sie film i zasnalem na siedzaco. Zhu Xi powiedzial, ze na niego czas, byla prawie 2:00 w nocy, poszedl do pokoju obok, ktory dzielil z Yang Qingiem. Zostalem z Ma Jie, sympatycznym grubaskiem. Ma Jie jest ciekawa postacia - nie tylko uznanym wirtuozem Guqina, ale rowniez mistrzem tradycyjnego malarstwa chinskiego; w Nankinie ma ponoc olbrzymi klub Guqina, gdzie uczy gry na tym instrumencie, ale jak sam mowil wszystkie pieniadze wydaje na przyjecia dla znajomych, przyjaciol i uczniow. Nie ma mieszkania, samochodu, ale ma za to mnostwo przyjaciol. Ma Jie bardzo chwalil instrumenty Ma Weihenga, uwazajac go za najwybitniejszego lutnika obecnych czasow, ktory nie tylko robi instrumenty o pieknym starozytnym dzwieku, ale rowniez o eleganckiej, prostej formie, ktora jest ucielesnieniem najwyzszych klasycznych standardow estetycznych. Po wyjsciu Zhu Xi jeszcze dlugo rozmawialismy z Ma Jie, chyba do ok. 3:00 nad ranem, by w koncu zasnac z nieprzyjemna swiadomoscia, ze niewiele snu nam pozostalo i ze nastepnego ranka trzeba bedzie wstac o 7:00...

CDN

Pierwsza czesc relacji z mojego pobytu w Zhenjiangu i Yangzhou znajdziesz tutaj:

Yangzhou i Zhenjiang - Dzien 1 - Zlota Gora i Muzeum Guqina

16 grudnia 2008

Dlaczego moj fryzjer nie lubi Ujgurow i Tybetanczykow

Nadszedl weekend, swieta za pasem, czas uporzadkowac zalegle sprawy - w tym balagan na glowie. Poniewaz dzis wylatuje z Szanghaju (o tym potem), zdecydowalem sie zajsc do fryzjera i obciac to, co pozostalo na czerepie.

Fryzjera znam dobrze, zawsze przed wizyta dzwonie do niego i umawiam sie na godzine. Mieszkamy na wojskowym osiedlu, wsrod kombatantow wojny japonsko-chinskiej (1937-1945) i wojny wyzwolenczej (1945-1949). Wiekszosc z nich pelnila wazne funkcje w wojsku, rzadzie centralnym czy miejskim, a po przejsciu na emeryture panstwo przyznalo im bezplatne mieszkania w dobrym punkcie miasta i niewielki oddzial wojskowy dbajacy o ich codzienne potrzeby (np. codziennie bezplatnie otrzymuja gotowany ryz i mleko sojowe, regularnie sa wozeni wojskowym autobusem do centrow handlowych), zdrowie (nie dosc, ze maja wojskowego lekarza na osiedlu dyzurujacego przez 24 godziny, to rowniez sa regularnie badani w szpitalu wojskowym - ktory jest uwazany za jeden z najlepszych tutaj) i rozrywki. Te ostatnie to nie tylko bezplatne wycieczki do okolicznych miejscowosci turystycznych, ale takze regularne spotkania milosnikow opery pekinskiej. Wszystko to jest fajne, ale niektore z tych udogodnien nam naprawde psuje humory. Latem o 6:15 rano pomoce domowe (najczesciej chlopki z prowincji, zatrudniane przez rodziny kombatantow do opieki nad nimi) przychodza po mleko sojowe, ktore wydawane jest akurat pod naszymi oknami, i zaczynaja wrzeszczec do siebie. Przypuszczam, ze ten wrzask wynika stad, iz na wsi mieszkaja daleko od sasiadow i znajomych i zeby sie porozumiec musza sie glosno nawolywac, i te przyzwyczajenia przynosza ze soba do wielkiego miasta. W sumie jednak podobne zachowania maja starsze mieszkanki Szanghaju, z ktorych wiekszosc pracowala w zakladach wlokienniczych przy szumie maszyn, i przywyczaila sie do glosnych rozmow w tym srodowisku. Wycwiczyly one nie tylko sile glosu, ale rowniez wysoki tembr, ktory byl w stanie przedrzec sie przez halas hali produkcyjnej. Nie daj boze jesli leci sie samolotem na dluzszej trasie siedzac obok kogos takiego (co wlasnie mi sie przydazylo, jako lecialem samolotem w takim towarzystwie). Trzy godziny pracy mlota pneumatycznego w towarzystwie wiertarki probujacej bezskutecznie wywiercic dziure w betonowej scianie sa przyjemniejsze od siedzenia w samolocie przed kims takim.

Tak wiec latem mamy poranne budzenie tychze chlopek, nie powiem, zeby byl to przyjemny poczatek dnia. Do tego dochodza jeszcze ptaszki. Ptaszki - jak je pieszczotliwie, a moze raczej zgryzliwie nazywa Duza M - to inaczej charkoty. Otoz Chinczycy w wiekszosci pala papierosy, i z rana oczyszczaja nagromadzona w gardle flegme. Jest to caly ceremonial, ktorego glowna czescia jest potworny, glosny charkot, a konczy sie soczystym i glosnym splunieciem na ziemie. Zwyczaj obrzydliwy, a z rana raczej nie wprawiajacy w dobry nastroj.

Swietlica kombatantow znajduje sie niestety rowniez pod naszymi oknami, i w niektore soboty przyjezdza na rowerze wirtuz Jinghu 京胡 - instrumentu smyczkowego ktory potrafi wyrwac z wiecznego snu zmarlego. I w te soboty kombatanci - tak jak kiedys karabin - biora w swe rece mikrofon, podlaczony do wlaczonego na maksimum wzmacniacza i poteznych glosnikow (w wiekszosci sa oni albo kompletnie glusi albo co najmniej bardzo przyglusi), i dziarskim oficerskim acz chrypliwym, bo nadwerezonym wiekiem, glosem, zaczynaja spiewac ulubione arie opery pekinskiej. Unikalnego brzmienia tych arii nie da sie wyrazic slowami, sugeruje poszukac jakichs nagran, zalozyc sluchawki na uszy, podglosnic je na full - wowczas bedzie sie mialo namiastke naszych sobotnich porankow.

W kazdym razie na naszym osiedlu jest rowniez fryzjer, ktory za Y2 calkiem niezle strzyze.

Fryzjer to mlody chlopak przed 30tka, przyjechal do Szanghaju kilka lat temu z rodzinnego Anhui 安徽. Anhui to jedna z biedniejszych prowincji, magazyn taniej sily roboczej dla Szanghaju; mimo, ze obecny prezydent Chin Hu Jintao pochodzi wlasnie stamtad, Anhui jakos nie moze stanac na nogi, a takie miejscowosci jak Fuyang znane sa - nieslawnie - chocby niedawnej tragedii, jaka dotknela tantejsze dzieci pijace tanie i bezwartosciowe mleko w proszku, i przede wszystkim biedy, ktora mlodych wygania do miast za chlebem. Mlodziez meska najczesciej pracuje na budowach, dziewczyny co ladniejsze zabawiaja klientow w barach naciagajac ich na drogie drinki i liczac na to, ze ktoremus wpadna w oko i zostana utrzymanka bogacza. Inne sprzedaja swoje cialo, a te, ktorym natura poskapila urody albo pracuja jako kelnerki albo w salonach masazu, gdzie zajmuja sie myciem i masowaniem stop. Przypuszczam, ze prezydent Hu Jintao nie wspomaga stron rodzinnych, by nie byc posadzonym o prywate. Fryzjer ma zone z Guizhou 贵州, biednej prowincji z poludniowo-zachodnich Chin. Nalezy ona do lokalnej mniejszosci narodowosciowej. Chiny sa krajem wielo-narodowosciowym, w ktorym oprocz natywnych Chinczykow narodowosci Han 汉 mieszka 55 innych narodowosci. Fryzjer jest z 30cm nizszy ode mnie, wyglada na 15 lat, jego zona pomaga sprzatajac, maja mala coreczke Momo, ktora ma 4 lata. To bardzo sympatyczna rodzina, pracowita i skromna. Duza M razem z Mala M daja im czesto zabawki, ktorymi Mala M sie juz nie bawi, i rzeczy, z ktorych wyrosla. Ja fryzjerowi place zawsze dyche, trzeba miec gest.

Oczywiscie u fryzjera mozna posluchac plotek i dowiedziec sie wielu ciekawych rzeczy. Ostatnio fryzjer opowiedzial mi o zdarzeniu, jakie spotkalo poprzedniego dnia jego zone, gdy wracala z rynku warzywnego. Otoz wolno jechala rowerem, gdy nagle uswiadomila sobie, ze nie ma portfela, spojrzala wowczas za siebie, i zobaczyla dwoch ujgurskich chlopakow. Jadaca za nia kobieta powiedziala jej, ze to oni wlasnie ukradli jej portmonetke. Zona fryzjera krzyknela na chlopakow, by oddali jej natychnmiast pieniadze, gdy nagle ni stad ni zowad pojawilo sie dwoch roslych Ujgurow z nozami. Oczywiscie zona fryzjera wsiadla natychmiast na rower i odjechala szybko do domu. Fryzjer byl bardzo poruszony zdarzeniem, widac bylo jego wscieklosc na Ujgurow.

Tu kilka slow wyjasnienia. Ujgurowie (维吾尔族, 维族, potocznie zwani 新疆人) mieszkaja w rejonie autonomicznym Xinjiang na dalekim zachodzie Chin, gdzie kraj graniczy z Kazachstanem, Turkmenistanem, niedaleko stamtad do Pakistanu. Natywni Chinczycy nie lubia Ujgurow, z wzajemnoscia zreszta. Przyczyn jest wiele. Ujgurowie nie wygladaja jak azjaci, lecz maja rysy indoeuropejskie. Maja bardzo odrebna kulture od tradycyjnej chinskiej, mowia innym jezykiem - a "powszechna mowa" 普通话 (jezyk radia i TV w Chinach) z bardzo silnym akcentem. Co wiecej sa muzulmanami, nie jedza wieprzowiny. W Xinjiangu czesto dochodzi do zamieszek przeciw Chinczykom, wsrod Ujgurow istnieja dosc radykalne odlamy walczace o autonomie, czesto wybuchaja tam autobusy, gina chinscy policjanci czy sily porzadkowe, sporo jest atakow terrorystycznych. Ostatnio, kilka tygodni przed olimpiada glosno bylo o zlapaniu trojki mlodych Ujgurow, ktorzy planowali wysadzic w powietrze samolot; wykrycie tego planu bylo sukcesem chinskich sil bezpieczenstwa, jednak w Szanghaju zdazyly wybuchnac dwa autobusy, podobnie stalo sie w Kunmingu. Oficjalnie doszlo do samozaplonu, ale w internecie dobrze poinformowane zrodla przypisaly je "Ruchowi Wyzwolenia Wschodniego Turkmenistanu", ujgurskiej organizacji terrorystycznej.Ogolnie Ujgurowie znani sa najbardziej ze sprzedazy szaszlykow, haszyszu i kradziezy. Kiedys Duza M o malo co nie zostala przez Ujgurow okradziona we Friendship Store 友谊商店 (to dosc szykowne centrum handlowe tutaj), potem widziala ich w Carrefourze. Pewnie bede oskarzony o uprzedzenie wobec nich, ale opisuje tylko nasze doswiadczenia.

Fryzjer obdarzyl mnie ciekawa porcja informacji o Ujgurach. Otoz wg niego - i pewnie pozostalego miliarda z hakiem Chinczykow - Ujgurowie nie jedza wieprzowiny, bo uwazajac swinie za swojego przodka. Fryzjer mowil, ze jego znajomi widzieli ponoc portrety swini w domach muzulmanow w Henanie 河南 (to inna prowincja chinska). Poniewaz akurat jeden z moich nauczycieli sztuk walki jest muzulmaninem wlasnie z Henanu, powiedzialem fryzjerowi, ze przyczyny sa chyba nieco inne. Moj nauczyciel swego czasu wyjasnial, ze kiedy Noe zabral na arke rozne zwierzeta, dryfowala ona na falach potopu przez dlugi czas, i wszyscy na pokladzie cierpieli glod i bardzo chudli, tylko o dziwo swinia wygladala coraz lepiej. Jak sie okazalo, odzywiala sie ona odchodami innych zwierzat. Stad tez muzulmanie nie jedza wieprzowiny, bo uwazaja jej mieso za nieczyste, swinstwo po prostu. Fakt jest faktem, ze podczas moich wielokrotnych eskapad na chinska wies wychodek sasiadowal zawsze bezposrednio z chlewem, i swinie rzeczywiscie jadly ludzkie odchody. Swego czasu myslalem, ze to wyizolowane przypadki wynikle z biedy i podejscia, ze nic nie moze sie zmarnowac, i ze jest to dosc nowa metoda wychowu tucznika, ale podczas jednej z wizyt w Muzeum Prowincji Shaanxi w Xi"anie widzialem wykopany z grobu z czasow dynastii Han (2 wiek p.n.e - poczatek 3 wieku n.e.) model chlewu - polaczony z wychodkiem.

Zdjecie - chinska toaleta sprzed 2 tysiecy lat - podobne caly czas funkcjonuja na wsi:


Pozniej rozmowa z fryzjerem przeszla na temat kombatantow. Swego czasu podslyszalem rozmowe pomocy domowych z obwoznym ostrzycielem nozy (jezdzi rowerem po osiedlach z taborecikiem i kompletem ostrzalem i za 2-3 yuany ostrzy tasaki, noze kuchenne i nozyczki). Z rozmowy wynikalo, ze kombatanci maja mnostwo pieniedzy. Fryzjer mial odmienne zdanie w tej materii. Wg niego wszystko sie konczy, gdy przechodzi sie na emeryture, zostaje pare przywilejow, ale wypada sie z ukladu - bo opuszczajac stanowisko traci sie odpowiadajaca mu wladze i mozliwosci. Ci, ktorzy kiedys darzyli urzednika szacunkiem i biegali za nim jak nie powiem co za czym, po jego przejsciu na emeryture odwracaja sie do niego plecami. Pewnie jest w tym sporo prawdy, ale kombatanci - przynajmniej niektorzy z nich - zdarzyli ustawic swoje dzieci zawodowo. Obok miejsca, w ktorym cwicze, mieszka liczacy sobie 89 lat kombatant wojny japonsko-chinskiej (ktora Chinczycy slusznie nazywaja wojna z agresja japonska), Stary Zhang 老张. Stary Zhang pochodzi z Shandongu 山东 (prowincja na wschodzie Chin), mocno nie doslyszy, kuleje na jedna noge, ma rozrusznik serca i sztuczne oko. Kiedys jak tylko widzial mnie cwiczacego pod jego oknem, wychodzil i pokazywal ciekawe techniki walki - bardzo realne metody walki wrecz stosowane przez zolnierzy na froncie, a nie jakies kwieciste uklady. Stary Zhang opowiadal, ze kiedys ledwo wyszedl z zyciem, gdy jego batalion zostal wybity prawie co do ostatniego zolnierza, a japonczycy dobijali bagnetami rannych. On sam polozyl sie pod cialami wspoltowarzyszy, wysmarowal krwia i lezal bez ruchu. W pewnym momencie poczul silny bol - to zolnierz japonski dzgnal go bagnetem. Zacisnal tylko zeby i nie poruszyl sie ani odrobine - i dzieki temu przezyl. Stary Zhang to rzeczywiscie kolorowa postac - a do tego swietnie kaligrafuje. Kiedys zaprosil mnie do swojego mieszkania i pokazal kaligrafie, rzeczywiscie bardzo ladne. Na mnie jednak najwieksze wrazenie zrobil stary miecz z Longquan 龙泉剑 z poczatku wieku. Longquan to miejsce slawne najlepszymi platnerzami w Chinach, do dzis robione sa tam miecze i bron biala. Zapomniane tradycyjne technologie powoli sa odtwarzane i jakosc broni stamtad jest coraz lepsza. Wracajac jednak do Starego Zhanga - latem nie widac go u nas na osiedlu - jak wyjasnila mi jego sasiadka mieszka on wowczac o corki w willi pod Szanghajem. Willa pod Shanghajem to grube pieniadze, jakich nie zarabia sie na niskim panstwowym stolku. Ale co sie dziwic - Stary Zhang mial bardzo wysoki stopien w wojsku, wyzwalal Szanghaj u boku slawnego marszalka Chen Yi (ktory byl rowniez pierwszym merem Szanghaju - jednym z jego wielkich osiagniec byla udana reedukacja dziesiatek tysiecy prostytutek i palaczy opium w miescie), wiec nic dziwnego, ze mial on dostep do najwiekszych przywilejow.

Potem fryzjer wyrazil swoja opinie o Tybetanczykach 藏族. Sa oni dzicy, nieokielznani i zdolni do wszystkiego. Jako przyklad podal zdarzenie opisane w lokalnych gazetach. Otoz na kladce nad glowna ulica w Szanghaju Tybetanczyk rozlozyl na kocu towar do sprzedazy - rozne noze, naszyjniki oraz lapy tygrysa. Czesto mozna spotkac Tybetaczykow ubranych w charakterystyczne dlugie grube "togi", z nozami u pasa (maja do tego prawo, jest to ich zwyczaj i tradycja) i czaszka jaka 牦牛 na plecach, ktorzy handluja lokalnymi specjalami z Tybetu, z ktorych najwiekszym wzieciem ciesza sie lapy tygrysa. Kosci tygrysa sa waznym skladnikiem chinskich tradycyjnych lekarstw, zdaje sie, ze dobrze robia na reumatyzm. NB niedawno TV pokazywala program o osrodku ochrony tygrysow syberyjskich. Nie omieszkano wspomniec, ze pierwotnie byla to ferma tygrysow, w ktorej zwierzeta hodowano wlasnie dla ich kosci. Wracajac jednak do Tybetanczyka na kladce. - otoz wykrzykiwal on "Osiem yuanow za jedno!". Jednemu z przechodniow wydawalo sie, ze Y8 za jedna lape, wiec poprosil o "jedno". Tybetanczyk natychmiast pocial lape na kawalki i zaczal wazyc. Klient byl mocno skonfudowany - przeciez mialo byc za jedna sztuke. Na to Tybetanczyk ostro zaprzeczyl - nie za jedna sztuke, ale za jeden gram. Klient chcial odejsc, ale Tybetanczyk wyciagnal zawieszony u pasa noz mowiac, ze lape juz pocial i klient musi ja kupic. Wyszla suma ponad 3tys. yuanow, klient zaczal sie stawiac, na co do Tybetanczyka przylaczylo sie kilki kumpli (zwykle chodza oni w grupach), i w koncu klient kupil lape za 1000 yuanow. Lapa oczywiscie byla nieprawdziwa, ponoc specjalne warsztaty preparuja je. Nieporozumienie wyniklo rowniez z tego, ze Tybetanczyk slowo "jedna sztuka" Yi Ge 一个 wymawial podobnie do "jeden gram" Yi Ke 一克. Tybetanczycy po chinsku mowia zwykle z dosc ciezkim akcentem, ale oczywiscie caly szwindel byl - tak uwazal fryzjer - zamierzony.

Godzinka u fryzjera minela jak z bicza strzelil, ani sie nie obejrzalem, a z lustra patrzyla na mnie cywilizowanie wygladajaca twarz czlowieka, ktory wlasnie zaczerpnal wielki lyk z czystego zrodla wiedzy i informacji. No i na glowie pojawil sie jaki-taki porzadek, najwazniejsze, ze wlosy krotsze, bo nie chcialem wyjezdzac z dlugimi w tropiki. Wiadomosc te zaczalem pisac na pokladzie samolotu lecacego do Sanya 三亚, wakacyjnej stolicy Kraju Srodka, lezacej nad cieplym oceanem na samym poludniu tropikalnej wyspy Hainan 海南. A koncze w przeddzien wyjazdu do Szanghaju. Krotka relacja z tego pobytu juz wkrotce.

11 grudnia 2008

Zimna Kraina Czarow...

Kilka tygodni temu na Sinoforum, na ktorym od czasu do czasu udzielam sie i ktore jest miejscem spotkan osob profesjonalnie i amatorsko zajmujacych sie Chinami, karolj9 zarekomendowal muzyke zespolu Cold Fairyland - Zimna Kraina Czarow 冷酷仙境. Z ciekawosci zajrzalem na strone zespolu, posluchalem ich muzyki i... bardzo mi sie ich tworczosc spodobala. Moze dlatego, ze jest tak inna od typowego tajwansko-ludowo-hongkongerskiego popu, jakim racza najczesciej tutejsze media, jest troche jakby z innego swiata; moze dlatego, ze zrobilo sie zimno, a ich muzyka tworzy klimat przypominajacy tutejsze zimowe wieczory. Moze dlatego w koncu, ze zespol jest wlasnie z Szanghaju, wiec nic dziwnego, ze jego muzyka tak dobrze wspolgra z klimatem tego miasta.

Zdjecie: Cold Fairyland prawie w komplecie - z przodu siedza Lin Di (z lewej) i Yaoyao, za Lin Di stoi Sun Jianfeng, gitarzysta, w futbolowce Seppo Lehto na basie, za nim Xi Jin'e na klawiszach; na perkusji nieznany mi uczen rytmicznej podpory zespolu, Li Jia, ktory poszedl wtedy po piwo...


Ich strona internetowa mile zaskoczyla - okazalo sie, ze zespol bedzie mial koncert w jednym z pubow na popularnej wsrod expatow ulicy barowej w Szanghaju. Zasadniczo nie lubie pubow, tamtejszej atmosfery, dymu, halasu, ale zadzwonilem do niejakiej Ms Chen, osoby poprzez ktora mozna skontaktowac sie z zespolem, z prosba o wiecej informacji o wystepie. Ms Chen powiedziala, ze pub jest jeszcze malo znany, przychodza tam glownie przyjaciele zespolu, nie ma tam typowych "bar flies" szukajacych na sile damskiego towarzystwa i odreagowujacych stres w pracy duza iloscia piwa i drinkow.

Pierwotnie planowalem kupic trzy albumy zespolu, ktore sa jeszcze w dystrybucji, ale szczerze mowiac nie bylem do konca pewien, czy w koncu trafie na ten koncert; idea byla taka, ze Ms Chen mialaby mi te albumy przyniesc. W koncu nie zadzwonilem do niej, a na koncercie zjawilem w ostatniej chwili, mocno spozniony...

Zreszta trudno byloby nazwac ten wystep jakims wielkim koncertem. W pubie, znajdujacym sie w samym srodku dawnej francuskiej enklawy (za starych dobrych czasow Francuzow bylo tu tylu, co kot naplakal, dominowali "biali" Rosjanie i chinska mafia, czerpiaca zyski z tylko tutaj legalnego handlu narkotykami) panowala luzna atmosfera, w srodku kilkanascie osob, glownie znajomi zespolu (jeden z nich zastapil nawet perkusiste w jednym utworze); do tego bardzo glosny stol graczy w kosci, ktorych halas nawet wspolgral z rytmem muzyki. Zastanawiam sie nawet, czy niektore z rytmow nie zostaly zainspirowane halasem mieszanych kostek Mahjonga 麻将...


Zespol sklada sie z szesciu osob. Frontwoman zespolu to Lin Di 林笛, nie tylko wokalistka swietnie grajaca na tradycyjnej lutni Pipa 琵琶, ale rowniez tworcza dusza grupy, ksztaltujaca jej muzyke i teksty. Dzieki niej muzyka zespolu zmienia sie z plyty na plyte, raz przypominajac folk rock z orientalnymi akcentami, a raz mroczne brzmienia w stylu Dead Can Dance. Lin Di grajac na lutni reprezentuje wschodnia estetyke, natomiast grajaca na wiolonczeli "Yaoyao" 摇摇 (formalnie nazywa sie Zhou Sheng'an 周圣安) dodaje do muzyki klasyczne zachodnie brzmienia, choc czuje sie silna inspiracje tworczoscia Yoyo Ma 马友友 (ktory notabene gral na sciezce dzwiekowej filmu Li Ang 李安 "Ukryty Smok Przyczajony Tygrys" 藏龙卧虎). Pozostali czlonkowie zespolu to zywiolowy perkusista Li Jia 李佳, nieco zagubiony gitarzysta Song Jianfeng 宋建丰, jego zona Xi Jin'e 奚近萼 grajaca na instrumentach klawiszowych, oraz jedyny cudzoziemiec w grupie, basista Seppo Lehto z Finlandii, prywatnie maz Lin Di.


Zespol gral nastrojowo, ma swoj klimat, nie chwyta sie tanich chwytow, nie probuje nachalnie nawiazywac kontaktu z publicznoscia. Pozwala muzyce naturalnie dotrzec do tych, ktorych wrazliwosc nastawiona jest na jej odbior. Jak przystalo na wizyte w pubie zamowilem piwo. Kelner byl nieco w konsternacji i probowal na sile - jak mi sie zdawalo (czesto sie zdarza, ze uczacy sie angielskiego Chinczycy wykorzystuja kazda okazje, by cwiczyc konwersacje) - rozmawiac ze mna po angielsku; dopiero potem wyjasnil, ze nie zna chinskiego, bo jest z Filipin. Biletow wstepu nie bylo. Po wystepie podszedlem do Lin Di, gratulujac wystepu i pytajac, kiedy bedzie mozna ich posluchac i obejrzec w bardziej odpowiadajacym ich muzyce venue. Lin Di powiedziala, ze ten wystep byl raczej proba przed czekajacymi ich koncertami - najpierw w Shenzhen na festiwalu rockowym, a potem w Hiszpanii. Zapytana, czy jest szansa, zeby zagrali w Polsce, odpowiedziala z zaklopotaniem, ze to nie od nich zalezy. Jesli znajdzie sie organizator, z pewnoscia chetnie odwiedza nadwislanski kraj. Jak dotad poza Chinami wystepowali tylko w Japonii, Finlandii i Holandii. Wystep w tym ostatnim kraju szczegolnie utkwil im w pamieci, jako ze odbyl sie w starym kosciele, w bardzo specjalnej atmosferze i szczegolnej akustyce. Powiedzialem Lin Di, ze spodziewalem sie bardziej jednorodnej stylowo muzyki, a tu okazalo sie, ze kazdy utwor byl inny - i klimatow Dead Can Dance bylo w sumie malo. Lin Di wyjasnila, ze kazda ich plyta jest inna, ze wciaz poszukuja, ze nie chca byc zaszufladkowani i kojarzeni z jednym tylko brzmieniem...


Byc moze kiedys wystapia w Polsce, czego karolowij9 serdecznie zycze...

Kanal zespolu na Youtube: Cold Fairyland and Lin Di

8 grudnia 2008

Yangzhou i Zhenjiang - Dzien 1 - Zlota Gora i Muzeum Guqina

W sobote poznym wieczorem wrocilem z trzydniowego wyjazdu do Yangzhou 扬州. Celem byl udzial w otwarciu Stowarzyszenia Chinskiej Cytry Guqin "Poludniowy Wiatr" 南风琴社 w Yangzhou, a przy okazji zwiedzanie miasta. Ponizej relacja.

Z Shanghaju do Yangzhou mozna dostac sie albo autobusem z dworca poludniowego (przejazd podobno zajmuje ok. 4 godzin), lub - najwygodniej - pociagiem do Zhenjiangu 镇江, a nastepnie autobusem do samego Yangzhou. Przekracza sie przy tym most na Yangzi 长江.

W czwartek dosc wczesnym rankiem bo o 9:15 wyszedlem z domu, szybki przejazd taksowka do metra, oczywiscie nie obylo sie bez pogonienia niemrawego taksowkarza, potem biegiem na metro, dojazd do dworca kolejowego, potem znow bieg do poczekalni. Niestety metro szanghajskie linii 3 i 4 dojezdza do dworca od polnocy, wiec konieczne jest jeszcze przejscie tunelem na strone poludniowa. Mam te trase dobrze opanowana i czas wyliczony, tym razem udalo mi sie byc przed czasem i zdarzyc na pociag (ostatnio niestety cud sie nie zdarzyl i pociag wyjechal punktualnie - jak to zwykle pociagi w Chinach - i nie zdarzylem; tym razem na cud nie liczylem i sie nie przeliczylem...). Pociagi w Chinach dziela sie na kilka rodzajow, z ktorych najszybsze to tzw. CRH (skrot od China Railways Harmony - Chinskie Koleje - Harmonia). Pociagi te jada z predkoscia dochodzaca do 250km/h (trase Pekin-Tianjin laczy kolej o predkosci 350km/h). Sa one bardzo komfortowe, czysciutkie, jazda w nich to prawdziwa przyjemnosc i relaks. Wagony podzielone sa na pierwsza i druga klase - 1wsza zapewnia nie tylko szersze siedzenia, ale rowniez wiecej miejsca na nogi, co przy moim niemalym wzroscie automatycznie determinuje jej wybor. Szczegolnie, ze roznica w cenie biletu miedzy oba klasami na tej trasie wynosi zaledwie Y15. Bilety kupilem dwa dni wczesniej poprzez telefoniczne biuro sprzedazy biletow, ktore za niewielka doplata przynosi bilety tego samego dnia do domu. Rzecz niby drobna, ale bardzo ulatwiajaca zycie.

Zdjecie: Wagony sa komfortowe, pociag bardzo szybki, jazda nim to prawdziwa przyjemnosc:

Przejazd pociagiem uplynal szybko, oczywiscie przy lekturze ksiazki "Zaginiony Swiat Kungfu", w ktorej zostalo mi jeszcze kilkanascie rozdzialow. Zmarly kilka lat temu autor, mistrz stylu Xingyiquan 形意拳 Li Zhongxuan 李仲轩 niezwykle interesujaco opisuje idee "Grzmotu Pioruna" 雷音. Jest to jedna z cech stylu, umiejetnosc bedaca rezultatem lat cwiczen. Gdy Li zapytal swojego mistrza, na czym polega - czy moze na wystraszeniu przeciwnika naglym krzykiem, ten zaprowadzil go do starej swiatyni, kazal polozyc dlon na dzwonie, po czym w niego uderzyl. Li nie zrozumial jednak, co mistrz mial na mysli. Kilka lat pozniej, uczac sie u innego nauczyciela, opowiedzial mu historie z dzwonem, pytajac o wyjasnienie. Ten podal mu kota, i kazal go glaskac. Po chwili kot zaczal mruczec z zadowolenia, a Li wyczul, ze cialo kota wibruje przy tym. "Grzmot Pioruna" to nie nagly huk uderzajacej niedaleko blyskawicy, ale daleki grzmot zwiastujacy nadchodzaca burze. Jest to rowniez cwiczenie pozwalajace na poprawienie pracy organow wewnetrznych.

Po 1.5 godzinie jazdy i przebyciu 240km dojezdzam do Zhenjiangu. Miasto bylo do 1949 roku stolica prowincji Jiangsu 江苏, w tej chwili jest dosc spokojnym, nieco zapomnianym miasteczkiem, znanym jedynie z aromatycznego octu 香醋, nieodzownego w chinskiej kuchni. Wychodze z dworca i natychmiast dopada mnie natretny taksowkarz. Zbywam go szybko - "Czarnymi taksowkami nie jezdze" (czarne to nielegalne, jezdza bez licznika, a te przed dworcami z zasady obdzieraja klientow). W drodze do McDonalda omijam kilku zebrakow, jest ich tu duzo, nadeszla zima, na wsi skonczyly sie prace polowe, wiec co sprytniejsi chlopi wyruszyli do miast w poszukiwaniu latwego pieniadza.

Zdjecie: Daj pieniadze (na McDonalda?) - powitanie na dworcu w Zhenjiangu

Dzis jest bardzo zimno - syberyjski wiatr z polnocy doszedl w koncu do delty Yangzi i obnizyl temperatury o ponad 10 stopni do prawie zera w nocy. Biore goraca czekolade i podejmuje decyzje, by przed przejazdem do Yangzhou zobaczyc slawna Swiatynie Zlotej Gory. Przed dworcem kolejowym jest mala petla autobusowa, zasiegam jezyka w kanciapie dyzurnego, okazuje sie, ze autobus nr 2 jedzie bezposrednio do swiatyni. Wsiadam do pustawego autobusu, ruszamy, przejezdzajac przez srednio zmodernizowane centrum miasta do autobusu wdziera sie silny zapach octu winnego, wiadomo, produkowanego w wielu lokalnych fabrykach. Dalej autobus wjezdza w urokliwe waskie uliczki obsadzone po obu stronach poteznymi platanami. Zabudowane sa one dwupoziomowymi domkami, typowymi dla tego rejonu, gdzie na parterze znajduje sie sklepik, a na pieterku mieszka wlasciciel z rodzina. W sklepach sprzedaz widel i powidel, co pewien czas wielkie parujace plecione kosze z gotowanymi na parze nadziewanymi pyzami, restauracyjki, zaklady fryzjerskie. Tego juz w Shanghaju sie nie zobaczy, ale nieco poza metropolia mozna juz zobaczyc nieco inne Chiny, przeniesc sie w czasie.

Zdjecie: W autobusie z dworca w Zhenjiangu do Swiatyni Zlotej Gory

Autobus w koncu dojechal na malo malownicze obrzeza miasta, ktore w mroznych powiewach wiatru i przy niebie zasnutym ciezkimi szarymi chmurami wydawalo sie jeszcze bardziej ponure. Po drugiej stronie ulicy znajdowala sie chinska brama, prowadzaca do Parku Zlotej Gory, na ktorego terenie oprocz innych atrakcji (jak np. Pierwsze Zrodlo - wg Ksiegi Herbaty 茶经napisanej przez Lu Yu 陆羽 w 8 wieku n.e. dajace najlepsza do parzenia herbaty wode) znajduje sie slawna Swiatynia Zlotej Gory - Jin Shan Si 金山寺.

Zdjecie: Brama do Parku Zlotej Gory

Nie widzac w najblizszych okolicach bramy zadnej kasy dziarsko udalem sie ku bramie, ale na moj widok natychmiast wyskoczylo z niej kilka osob, w tym porzadkowi, by mnie powstrzymac. Zaprostestowalem widzac, jak przepuszczaja kilku innych wchodzacych. Zaczelo sie tlumaczenie, ze to pracownicy, porzadkowi, etc. wiec widzac, ze wejscie na krzywa paszcze nie uda sie, dalem za wygrana i poszedlem kupic bilet. Po wydaniu Y35 wrocilem do bramy, i wszedlem na teren parku. Po lewej stronie trwaly jakies prace renowacyjne, slychac bylo dzwieki pily tnacej kamien, poszedlem wiec jak najszybciej, by uciec od tego halasu. Zaczepiany przez sklepikarki doszedlem do imponujacej glownej bramy swiatyni.

Zdjecie: Brama wejsciowa do Klasztoru Zlotej Gory


Klasztor Zlotej Gory...

...zbudowany zostal w 4 w.n.e. na wyspie polozonej na rzece Yangzi 扬子江, 长江 (na lekcjach geografii nazywano ja u nas Jang-tsy Kiang). Niewielki 40-metrowe wzniesienie na wyspie bylo idealnym miejscem dla postawienia buddyjskiego klasztoru. Klasztor zyskal tak naprawde slawe dopiero dzieki slawnemu mnichowi Fahai'owi 法海 (Morze Dharmy - nauki Buddy), ktory przybyl do swiatyni z polnocy kraju w 8 w. n.e. Zalozyl on pustelnie na terenie opuszczonej wowczas swiatyni i medytowal w jaskini na zboczu wzgorza. Tam tez spalil czesc swojego palca przyrzekajac, ze przywroci swiatyni dawna swietnosc. Niedlugo potem Fahai odnalazl zloto kopiac u podnoza wzgorza, ktorego nie przywlaszczyl sobie lecz przekazal dworowi cesarskiemu. Cesarz w uznaniu dla jego uczciwosci odeslal mu skarb, a Fahai wykorzystal go do odbudowania swiatyni. Klasztor jest jednym z najwazniejszych swiatyn buddyzmu Zen w Chinach, w czasach najwiekszej swietnosc mieszkalo w nim ponad 3 tys. mnichow. Dzis jest nie tylko atrakcja turystyczna miasta ale rowniez miejscem pielgrzymek wyznawcow buddyzmu.

Przed brama kilka osob palilo trociczki i skladalo poklony. Pod olbrzymimi kadzielnicami staly posazki bogini milosierdzia Guanyin i Jigonga 济公 (szalonego mnicha, uwazanego za zywe wcielenie Buddy, jest to bardzo popularna postac w chinskim buddyzmie).

Zdjecie: Figurki Bogini Milosierdzia Guanyin i Jigonga

Nad brama wisiala tablica ze stara nazwa swiatyni - Klasztor Zen Rzecznych Niebios 江天禅寺 - napisany reka cesarza Kangxi, zyjacego na przelomie 17 i 18 wieku swiatlego wladcy i wielkiego protektora buddyzmu, porownywanego niekiedy do Piotra Wielkiego i Ludwika XVIII. Za glowna brama swiatyni znajdowal sie klasyczny Hall Czterech Wladcow Niebianskich z figura Radosnego Buddy Milefo 弥勒佛, ktorego zawsze usmiechnieta korpulentna postac wita przybywajacych pielgrzymow. Po obu stronach pawilonu staly przerazajace posagi czterech niebianskich wladcow 四大天王, natomiast z tylu - ubranego w zbroje Weituo 韦陀, straznika wiary buddyjskiej. Za pawilonem znajdowal sie glowny budynek swiatyni z olbrzymim oltarzem, na ktorym staly trzy posagi buddy, zlote postaci zatopione w medytacji. Przed oltarzem staly w szeregach poduszki sluzace do klekania podczas codziennych ceremonii. Przed wejsciem do glownego pawilonu porozmawialem z jednym z mnichow, ktory stal w drzwiach Pawilonu Goscinnego 客堂.

Wspomnial on, ze swiatynia zyskala slawe jako miejsce kultu buddyjskiego tak naprawde dzieki charyzmatycznej postaci Fahai'a; niemniej przecietnemu chinczykowi kojarzy sie ona ze slawna opowiescia o Bialym Wezu 白蛇传, wg ktorej w swiatyni miala miejsce walka miedzy mnichem Fahai'em i Biala Wezowa Niewiasta 白蛇娘娘. Historia choc fikcyjna, jest w Chinach niezwykle popularna, a wiele postaci i miejsc w niej wymienionych jest autentycznych. Ponoc zainspirowana byla ona autentycznym wypedzeniem przez Fahai'a olbrzymiego bialego weza, mieszkajacego na zboczach gory, ktory szerzyl poploch wsrod okolicznych mieszkancow atakujac ich i raniac.

Zdjecie: Glowny pawilon swiatyni

Po wejsciu do glownego pawilonu moja uwage przykul mnich pilnujacy go, ktory dawal wyklad o buddyzmie starszej kobiecie. Choc lubie jezdzic po Chinach i zwiedzac miejsca kultu religijnego, w centrum moich zainteresowan sa nie budynki czy przedmioty materialne, ale ludzie, zywi przekaziciele wielosetletniej tradycji. Zawsze jest szansa, ze czlowiek natknie sie na osoby zaawansowane w praktykach medytacyjnych, oswiecone. Choc szanse na spotkanie takiej osoby nie sa duze, bo zwykle moze do tego doprowadzic tylko przeznaczenie, to trzeba przeznaczeniu dac szanse. Ja zwykle robie to po prostu pytajac napotkanych mnichow, czy w klasztorze lub jego okolicach mieszkaja oswieceni mistrzowie, lub czy o takich wiedza. Zapytalem o to rowniez mnicha pilnujacego glownego pawilonu w swiatyni. Ten niestety zmartwil mnie - nikogo takiego nie ma w klasztorze. Swiatynia wg niego zatracila swa pozycje jako miejsce praktyk religinych i medytacyjncyh, i stala sie tylko atrakcja turystyczna. Mnich zasugerowal, zebym udal sie do Yangzhou, gdzie jedna ze swiatyn jest niezalezna od lokalnego rzadu, gdzie przeor nie musi klaniac sie pierwszemu sekretarzowi partii, gdzie to przeor decyduje, czy dana osoba moze zamieszkac w swiatyni czy tez nie. Ponoc klasztor ten jest bardzo waznym centrum medytacyjnym, w ktorym przebywaja takze cudzoziemcy, rzadzi sie swoimi prawami a nie dyktowanymi pieniadzem wymaganiami rzadu. To byla dobra wiadomosc dla mnie, kolejny trop na sciezce wiodacej do znalezienia wciaz zywych tradycji praktyk medytacyjnych, z ktorych buddyzm Zen jest tak znany.

Zdjecie: Schody prowadzace na szczyt wzgorza, ku jaskini Fahai'a i pagodzie

Po dlugiej rozmowie udalem sie dalej, powoli wspinajac sie schodami ku szczytowi wzgorza, na ktorym zbudowana byla pagoda Dobroczynnej Dlugowiecznosci 慈寿塔. W miedzyczasie konieczne bylo jeszcze nabycie biletu. Po drodze natrafilem na jaskinie, w ktorej medytowal Fahai.

Zdjecie: Jaskinia, w ktorej medytowal mnich Fahai

Zadziwiajaco ciepla w srodku, miescila maly oltarzyk, za ktorym znajdowal sie posag siedzacego w medytacji mnicha Fahai'a. Jaskini pilnowal starszy mnich, ktory akurat zajety byl naprawianiem buta. Zamienilem z nim kilka slow - jak sie okazalo najwiekszy tlumow pielgrzymow mozna spodziewac sie osmego dnia czwartego miesiaca tradycyjnego kalendarza - w ten wlasnie dzien przypadajac urodziny Buddy Sakjamuniego.


Miejsce bylo szczegolne, jak zreszta wiekszosc, w ktorych pustelnicy spedzili lata na medytacji, dazac ku oswieceniu i poznaniu prawdy. Mnisi Zen znani byli z determinacji - Pierwszy Patriarcha Boddhidharma (Damo, 达摩) spedzil 9 lat twarza do sciany medytujac w jaskini. Jego uczen odcial sobie ramie by pokazac, ze jest zdecydowany na wszystko, by uzyskac oswiecenie. Do dzis wielu mnichow spedza lata w pustelniach w wysokich gorach, lub w celach, odcieci calkowicie od swiata, i medytuje by uzyskac chocby w krotkim przeblysku olsnienia wglad w istote rzeczy.

Zdjecie: Figura Fahai'a w pozycji medytacji, wykonana ponoc przez jego uczniow

Po wizycie w jaskini przeszedlem wyzej, do pawiloniku widokowego, z ktorego wiac bylo okoliczne stawy i jeziora. Wzgorze pierwotnie znajdowalo sie na wyspie, ale ze wzgledu na olbrzymie ilosci mulu, ktory toczy rzeka Yangzi, na poczatku XX wieku polaczylo sie z ladem. Obecnie wokol wzgorza znajduja sie liczne zbiorniki wodne, pozostalosci rozlewiska tej najwiekszej chinskiej rzeki. Obok pawiloniku znajdowal sie kram fotografki - mozna bylo zrobic sobie zdjecie w szacie cesarza na tle pagody.

Zdjecie: Pagoda Dobroczynnej Dlugowiecznosci na szczycie Zlotej Gory

Samo wejscie na pagode bylo dosc rozczarowujace. Nie tylko mrozny wiatr zniechecal do dluzszego podziwiana okolicznych widokow, ale rozczarowaly rowniez zniszczone przez liczne grafitti - pozostawione przez chinskich turystow - sciany budowli. Z zasady chinczycy nie niszcza wlasnosci publicznej, bardzo malo jest w Chinach bezmyslnego wandalizmu, ale akurat ta pagoda najwyrazniej byla wyjatkiem. Nie spedzilem wiec na niej wiele czasu, glod i zimno daly mi sie we znaki, wiec zdecydowalem sie wracac.

Zdjecie: Widok z pagody na okoliczne rozlewiska Yangzi, w oddali widac most na rzece - Wielki Most Runyang

Po drodze zajrzalem jeszcze do przyjaznego mnicha; obok niego siedziala jego leciwa matka, ktora mieszkala w swiatyni razem z opiekujacym sie niac synem. Zostanie mnichem nazywa sie "opuszczeniem rodziny" - Chu Jia 出家. Podczas rozmowy troche wczesniej zapytalem mnicha, czy jest mozliwe opuszczenie rodziny, starszych rodzicow, czy troska o nich nie stoi w sprzecznosci z idea uzyskania pelnego wyciszenia, ktore jest podstawa medytacji. Mnich powiedzial, ze zajecie sie rodzicami jest wazniejsze, i ze on sam wzial pod swoja opieke matke, bo rodzina, ktora miala sie nia zajac, nie wywiazywala sie z tego obowiazku dobrze. W Chinach do dzis cnota posluszenstwa - przejawiajaca sie poprzez opieke nad starszymi rodzicami - jest powszechnie kultywowana, choc postep cywilizacyjne spowodowal, ze czesto niedolezni rodzice oddawani sa do domow spokojnej starosci. Kiedys za takie postepowanie grozily najsrozsze kary, z cwiartowaniem zywcem wlacznie.

Zdjecie: Mnich, ktory podarowal mi ksiazke i podzielil sie wiedza...


Mnich podarowal mi niewielka ksiazke, wg niego przystepne wprowadzenie do buddyzmu i jego nauk, ktora sprawil mi mila niespodzianke. Podziekowalem i po wyjsciu ze swiatyni poszedlem prosto na przystanek autobusowy. Po przyjezdzie pod dworzec kolejowy - spod ktorego odjezdzaja autobusy do Yangzhou - pierwsze kroki skierowalem na McDonalda. Nie mialem czasu ani ochoty na lokalne eksperymenty kulinarne, chcialem szybko cos przekasic i pojechac dalej. Kiedy rozprawialem sie z rybnym hamburgerem, zadzwonil Nauczyciel Ma 马老师. Tak go nazywam z szacunku i uznania, choc jest kilka lat mlodszy ode mnie. Mistrz (to bardziej adekwatne okreslenie) nazywa sie Ma Weiheng 马维衡 i jest nie tylko znanym muzykiem, grajacym na Guqinie (chinska cytra, o ktorej pisalem tutaj), spadkobierca odmiany Guangling 广陵派, ale rowniez jednym z dwoch najwybitniejszych w Chinach rzemieslnikow robiacych recznie te instrumenty. Mowi sie nich jako "Wangu na Polnocy i Ma na Poludniu" 北王南马 - czyli Wang Pengu w Pekinie i Ma Weihengu w Yangzhou.

Powiedzialem, ze zaraz wyjezdzam do Yangzhou, umowilismy sie na telefon, gdy dojade na zachodni dworzec autobusowy. Szybko skonczylem najlepsze zarcie na swiecie i poszedlem do znajdujacego sie obok niewielkiego dworca autobusowego. Kupilem bilet (Y15), i po przepuszczeniu plecaka przez maszyne przswietlajaca (kontrolerka nawet nie zerknela na ekran monitora, bo byla zbyt zajeta pisaniem SMSa), wepchnalem sie w kolejke do autobusu, po czym szybko wkroczylem do srodka pojazdu zajmujac strategiczne miejsce przy oknie.

Zdjecie: SMS wazniejszy od bezpieczenstwa...


Nie byl to moj pierwszy przejazd na tej trasie (drugi), i chcialem jeszcze raz poogladac widoki na Yangzi jadac autobusem przez slawny Wielki Most Runyang 润扬大桥 spinajacy brzegi rzeki i laczacy Zhenjiang z Yangzhou. Most jest wyczynem konstrukcyjnym na skale swiatowa. Zbudowany w ciagu nieco ponad 4 lat i oddany w 2005 roku, ma laczna dlugosc prawie 36km. Jest to most wiszacy, odleglosc miedzy przeslami wynosi az 1490m (to trzeci wynik na swiecie), a wysokosc filarow wynosi 215m, co odpowiada 73-pietrowemu budynkowi. Nazwa mostu pierwotnie brzmiala Zhenyang - od miast ktore laczy - Zhen(jiangu) i Yang(zhou). Poniewaz jednak slowo "zhen" 镇 oznacza "tlumic" i nazwa oznaczalaby by "stlumienie Yangzhou", Jiang Zemin 江泽民, poprzedni prezydent Chin pochodzacy wlasnie z Yangzhou, zmienil nazwe mostu, wykorzystujac dawna nazwe Runzhou 润州, jaka okreslano Zhenjiang. Z jednej strony dano pierwszenstwo Zhenjiangowi, umieszczajac ten znak na poczatku nazwy mostu; z drugiej strony slowo "Run" 润 oznacza "nawilzac/karmic", i nazwe mostu mozna odczytac jako "Karmiacy Yangzhou", co bardzo spodobalo sie mieszkancom tego miasta.

Niestety moje miejsce przy oknie niewiele mi dalo - zapadly ciemnosci, w ktorych nie bylo widac ani rzeki, ani dobrze mostu. Czytalem wiec dalej ksiazke mistrza Li Zhongxuana i po ok. 45 minuach dotarlem do Yangzhou. Po wyjsciu z dworca zlapalem taksowke i zadzwonilem do Mistrza Ma, ktory przez telefon wytlumaczyl taksowkarzowi, jak ma jechac. W kilka minut dotarlem na osiedle, w ktorym Ma ma swoja wille. Jest ono zbudowane na wzor klasycznych domostw chinskich, kazda willa ma 4 poziomy razem z piwnica, maly ogrodek, otoczona jest murem, a samo osiedle przeciete jest nitkami strumieni, przez ktore przerzucone sa lukowate mostki, na wyspach miedzy nimi znajduja sie chinskie pawiloniki. Miejsce bardzo urokliwe, zbudowane z wielkim smakiem, bardzo dostatnio ale bez niepotrzebnego przepychu, idealne na stworzenie klubu milosnikow Guqina. Osiedle jednak jest duze, znalezienie willi Ma zajelo mi chyba z pol godziny. W koncu zauwazylem w jednej z nich palace sie czerwone lampiony, postanowilem wejsc i zapytac sie o Mistrza Ma, wszedlem i okazalo sie, ze trafilem. Ma jest bardzo sympatycznym, wyciszonym czlowiekiem, niezwykle skromnym, niewielkiej postury, sprawiajacym wrazenie nieco zagubionego we wspolczesnym swiecie. Zawsze stojacy gdzies na uboczu, darzony jest w kregach milosnikow instrumentu wielka estyma. Robione przez niego instrumenty nie tylko maja doskonaly dzwiek (Ma udalo sie tak wypracowac technike wykonania, by jego Guqiny mialy dzwiek starozytny 苍古), ale rowniez wykonanie nie tyle doskonale, co pelne niewymuszonej elegancji. Roznia sie one od Guqinow robionych przez Wang Penga z Pekinu, ktore sa idealnie zrobione, a ktorych dzwiek - choc bardzo soczysty - nie ma tej starozytnej nuty.

Ma przywitaj mnie serdecznie, to bylo nasze drugie spotkanie (pierwszy raz odwiedzilem go z Lao Zhangiem w 2007), wszedlem do srodka budynku, w obszernym pomieszczeniu z jednej strony staly na stolikach trzy instrumenty, natomiast na scianach wisialo ich jeszcze kilkanascie. Poza tym pomieszczenie bylo ozdobione kaligrafiami, obrazami, na polkach staly ksiazki o Guqinie i antykwaryczne podreczniki gry na instrumencie. Pomieszczenie bylo wykonczone z wielkim smakiem i elegancja. Ma przedstawil mi jeszcze dwie osoby, siedzace przy ciezkim rzezbionym stole stojacym na srodku pomieszczenia - sekretarza nowo powstajacego stowarzyszenia i swoja uczennice; zapytal mnie rowniez, czy cos jadlem - jak nakazuje chinski zwyczaj. Przyznalem sie, ze jadlem juz, wiec Ma, planujacy pierwotnie zaproszenie mnie do restauracji, zdecydowal sie przygotowac niewielki posilek dla siebie i uczniow w domu. Przedtem jednak zapprowadzil mnie do piwnicy, w ktorej urzadzil wystawe poswiecona Guqinowi. Podczas, gdy ja ogladalem zgromadzone eksponaty, on poszedl do kuchni przygotowywac posilek.

Zdjecie: Ceramiczna figurka przedstawiajaca dame z epoki Tang (7-10 w.n.e.) grajaca na Guqinie


Ekspozycja obejmowala wiele instrumentow - glownie wykonanych przez Ma, ale rowniez starych, bedacych w jego kolekcji. Antyczne Guqiny pochodzily z dynastii Qing (1644-1911) - nie sa one cenione przez muzykow, poniewaz podczas trwania tej dynasti (obcej, bo zalozonej przez Mandzurow, ktorzy najechali Chiny z polnocy) czeste wojny wewnetrzne, walki z obcymi najezdzcami nie sprzyjaly rozwojowi kultury - w tym muzyki. Moge tylko przypuszczac, ze cenniejsze eksponaty Mistrz Ma przechowuje w ukrytym i lepiej strzezonym miejscu.
Na wystawie pokazany zostal rowniez proces wykonywania instrumentu, poczynajac od doboru drewna (najbardziej ceniony jest liczacy sobie setki lat material, z ktorego wykonane byly olbrzymie kolatki - tzw. Drewniane Ryby - w swiatyniach buddyjskich), innych surowcow (rogi jelenii, laka), poprzez kolejne etapy procesu produkcji, az do uzyskania instrumentu o zadowalajacym dzwieku. Poza tym na wystawie znajdowaly sie liczne kaligrafie, figurki - postacie z Guqinem, zdjecia dawnych mistrzow.

Zdjecie: Wystawa Guqinow wykonanych przez Mistrza Ma Weihenga

Po dluzszej chwili sekretarz stowarzyszenia, Mlody Chen 小陈 (tak go nazwalem zgodnie z chinskim zwyczajem jako ze byl mlodszy ode mnie) przyszedl po mnie - kolacja byla gotowa. Mimo ze jadlem wczesniej nie odmowilem sobie przyjemnosc zjedzenia przy jednym stole z Ma i jego uczniami. Na kolacje byl kleik ryzowy (z doskonalego, aromatycznego ryzu), sfermentowany serek sojowy 豆腐乳, kiszone warzywa i jajecznica. Lubie najrozniejsze sojowe produkty, wliczajac w to takze tzw. Cuchnace Doufu (serek sojowy) 臭豆腐, ale na stole pojawil sie rowniez sfermentowany cuchnace serek sojowy 臭豆腐乳. Nie czulem wstretu probujac go, jako ze czesto za smrodliwym zapachem kryje sie doskonaly smak, ale w tym przypadku smak byl rownie obrzydliwy jak zapach i zgnilo-zielony kolor tej potrawy o mazistej konsystencji...

Po kolacji Ma zaproponowal spacer. Chinczycy maja swoje przyzwyczajenia, jednym z nich jest jedzenie raczej skromnych kolacji, po ktorej koniecznie trzeba sie jeszcze przespacerowac. Roznie z tym bywa w duzych miastach, ale w malych miejscowosciach takie zwyczaje sa caly czas kultywowane. Nic dziwnego, ze przecietny Chinczyk jest szczuplejszy i w lepszej kondycji, niz jego zachodni rowiesnik. Zatem mimo zimna wyszlismy - Ma, Mlody Chen i ja - z domu i poszlismy na spacer wokol osiedla. Rozmawialismy przede wszystkim o Guqinie, muzyce na nim. Ma opowiadal, ze nie nalezal do najzdolniejszych uczniow swego mistrza, i to, czego jego koledzy uczyli sie bardzo szybko, on musial cwiczyc znacznie wiecej. To spowodowalo, ze opanowal do perfekcji sposob grania kazdej nuty, kazdego dzwieku. Jak to mowia wolna praca daje dokladniejsze wykonanie 慢工出细活. Ma mowil, ze w szkole gry Guangling, ktorej jest przedstawicielem, muzyka powinna sprawiac wrazenie dochodzacej z daleka, znikajacej w oddali, tak, ze choc dzwiek juz przestal istniec, to sluchajacy ma wciaz wrazenie, ze brzmi gdzies daleko; nastepujacy po nim dzwiek ma wydawac sie kontynuacja poprzedniego tak, ze choc sa to dwa odrebne dzwieki, to jednoczesnie sa one polaczone wewnetrzna struktura melodii. Kazda melodia grana na Guqinie jest zwiazana z jakas historia lub poematem, stad tez grajacy powinien poznac te literacka otoczke muzyki, by moc ja wlasciwie zinterpretowac. Nauczyciel powinien przekazac jakie uczucia (zwiazane z historia, kryjaca sie za muzyka) ma niesc melodia, jak nalezy je oddac, ale ostateczny sposob przekazania emocji nalezy do umiejetnosci grajacego, jego zrozumienia utworu.

Chinczycy sa narodem bardzo praktycznym, i dlugo nie moglem zrozumiec, skad w ich kulturze narodzila sie tak wyrafinowana muzyka i sztuka. Dopiero Ma wyjasnil, ze jest to jedyny sposob przekazania emocji i uczuc. Tylko osoba smutna wie, czym jest smutek, ale mozna to uczucie przyblizyc drugiej osobie wlasnie poprzez muzyke. Jesli tylko sluchacz ma odpowiednie doswiadczenie zyciowe, muzyka moze dotrzec do przezytego przez niego smutku. Zreszta nie tylko muzyka, to samo dotyczy poezji, malarstwa, sztuki w ogole. Jest to forma komunikacji, przekazywania tego, czego nie moga dokonac slowa.

Po spacerze wrocilismy do willi, i Ma zaprosil nas na dol, gdzie obok wystawy znajdowalo sie pomieszczenie ze stolem, krzeslami, dzbanuszkiem do herbaty. Tak wiec przy herbacie sluchalismy Ma grajacego na Guqinie, opowiadajacego o swej drodze do poznania techniki budowy instrumentu; Ma jest rowniez czlonkiem lokalnej trupy opery Kunqu 昆曲, nie tylko opowiadal o tej swojej fascynacji, ale rowniez zaspiewal kilka arii. Kunqu jest bardzo trudna dla odbiorcy forma sztuki. Muzycznie jest lagodna i melodyjna, dominujacym instrumentem akompaniujacym spiewakowi jest flet; problem jest w slowach - choc tradycyjnie sa one wyswietlane, widz musi miec bardzo solidne klasyczne wyksztalcenie, by moc zrozumiec cala game odniesien i porownan, ktore nawiazuja do klasycznych poematow i historii. Kunqu jest przez to znacznie bardziej hermetyczna, niz znaczniej bardziej od niej slawna Opera Pekinska, gdyz w tej ostatniej slowa sa bardzo bezposrednie i zrozumiale dla kazdego.

Zdjecie: W tej salce rozmawialismy - miejsce spotkan milosnikow muzyki na Guqinie

W pewnym momencie zrobilo sie pozno, czas bylo udac sie do hotelu. Poprosilem jeszcze Mistrza Ma o dokladniejsze informacje na temat klasztoru, o ktorym wspominal mi podczas wczesniejszej rozmowy telefonicznej. Ma pokazal mi lokalizacje swiatyni, ale odradzil jej szukanie. Schowana w labiryncie uliczek starego miasta w Yangzhou jest trudna do znalezienia nawet dla jego mieszkancow; Ma powiedzial, ze jego uczen z Tajwanu, ktory co roku spedza w Yangzhou wiele miesiecy uczac sie od Ma, kiedys wybral sie na poszukiwanie swiatyni, ale mimo wielu wysilkow nie udalo mu sie do niej dotrzec. Dla mnie te opowiesci to woda na mlyn - wiec powiedzialem, ze sprobuje, a jesli nie uda mi sie, to zwiedze latwo dostepne zabytki Yangzhou - ktorych w miescie nie brakuje; klasyczne ogrody, stare rezydencje, klasztory, jest tych wartych zobaczenia miejsc za wiele nawet na kilkutygodniowy pobyt.

Ma zarezerwowal mi wczesniej pokoj w hoteu, ale nie wiedzialem gdzie dokladnie. Jak sie okazalo hotel byl blisko osiedla, wiec Mlody Chen i uczennica odprowadzili mnie do niego.

Mlody Chen okazal sie rowniez interesujaca osoba. Wolnego zawodu (fotograf), zainteresowal sie gra na Guqinie nie dawno. Jego glowne zainteresowania to buddyzm i medytacja. Mlody Chen ma mistrza, ktory przekazuje mu tajniki praktyk ezoterycznych. Ponoc mistrz bedac w transie medytacyjnym uzyskuje wskazowki od samego Szostego Patriarchy buddyzmu Zen, Huinenga 六祖慧能 (zyjacego w 7-8 w. n.e.). Mlody Chen interesuje sie rowniez Ksiega Przemian 周易, jest zafascynowany wykladami slawnego Mistrza Nauk Narodowych 国学大师, Nan Huaijina 南怀瑾. Zapytal mnie, czy znam go. Usmiechnalem sie - i wyjasnilem, ze pierwsza ksiazka po chinsku, ktora przeczytalem, byla wlasnie napisana przez Nan Huaijina, i traktowala o medytacji...

Rozmawialismy chyba do pierwszej w nocy. Hotel byl czysty, schludny i niedrogi; maly klimatyzator nie dawal moze wiele ciepla, ale nie przeszkadzalo nam to w rozmowie, ktora trwala chyba do pierwszej w nocy. W koncu pozegnalismy sie - Mlody Chen i uczennica Mistrza Ma pojechali do domow, ja natomiast padlem jak zabity po calym dniu pelnym wrazen...

Druga czesc relacji przeczytasz tutaj:

Yangzhou - Dzien 2 - stare miasto, klasztor Xituolin i Ogrod Bambusow