21 listopada 2008

Listonoszka, Mr Chen, Ciocia Zhang czyli chinska madrosc

Na domofon zadzwonila dzis listonoszka. Znam ja dobrze, bo to mieszkanie wynajmujemy od pieciu lat, przynosi listy, czasopisma, ktore subskrybuje, przyjezdza na rowerze kilka razy dziennie. Dzwoni, podnosze sluchawke, ona ze ma list polecony dla mnie. Hm, a powinna miec jeszcze pieniadze za magazyny, z ktorych subskrybcji zrezygnowalem (okazalo sie, ze poprzez redakcje wychodzi znacznie taniej, niz przez Poczte Ludowa). Listonoszka mowi, zebym zszedl, ja do niej, zeby weszla. Mieszkamy na chinskim 5tym pietrze (polskim 4tym), do tej wysokosci w budynkach nie instaluje sie wind - wiec u nas windy nie ma. Listonoszka protestuje, ja cos tam jej grubiansko odburkuje, w koncu ona zgadza sie wejsc. Naciskam guzik otwierajacy brame, slysze jak ucina przy tym pogawedke z ta z 4tego pietra, slysze "wkuta jestem, musze wchodzic na gore"... "Do tego cudzoziemca?" pyta ta z 4tego, "tez ma wymagania!"; "no" mowi listonoszka. Slysze rozmowe, bo nie odlozylem sluchawki. Nie nastraja mnie to pozytywnie. Otwieram drzwi i widze falszywie usmiechnieta listonoszke, mowie do niej: "Tak, po kase za droga subskrybcje to weszlas bez narzekan, a jak masz zwrocic to juz sie nie chce, co?". Listonoszka mowi "alez skadze znowu, nie ma problemu"; na to ja "To czemu sie tej z 4tego skarzylas?". Listonoszka: "Wcale nie, tylko przez przypadek nacisnelam guzik do ich mieszkania na domofonie". Jasne, klamie, nie ciagne sprawy bo i po co, w koncu to ona weszla a nie ja zlazlem, trzeba listonoszce pozwolic zachowac twarz i nie mozna jej wytykac, ze buja. Tak to juz jest w tym kraju, twarz najwazniejsza, w sumie gra pozorow, bo czesto obie strony klamia patrzac sobie prosto w oczy i przy tym zarzekajac sie, ze mowia najszczersza prawde, bo przeciez jestes moim przyjacielem, a tych sie nie oszukuje...

Wczesnym popoludniem wychodze pocwiczyc, spotykam sasiada, Mr Chena. Mr Chen mieszka w budynku niedaleko mojego ulubionego miejsca cwiczen, kiedys zgadalismy sie narzekajac na administracje osiedla, pozyczyl mi ksiazki do teorii na egzamin prawa jazdy. Mr Chen robi jakies dziwne interesy, niedawno wrocil z Mongolii Wewnetrznej, gdzie skladal wizyty klientom, czesto jezdzi grac w golfa, bo ponoc w Chinach najtaniej na swiecie. Mr Chen wlasnie dyskutowal z jakas kobieta: "Przejedz samochodem troche do srodka, bo jak jakis pojazd bedzie skrecal, to uszkodzi Tobie tyl". Okazuje sie, ze kobieta zaparkowala swoj samochod blisko zakretu, za blisko, by inne pojazdy mogly swobodnie skrecic na waskiej osiedlowej drodze. Mr Chen zauwaza mnie, witamy sie, rzuca cichaczem do mnie: "Tacy kurde sa Chinczycy, mysla tylko o sobie". No tak, to wlasnie Mr Chen chce przejechac i samochod tej kobiety mu przeszkadza, boi sie, ze podrapie sobie karoserie. Jednak rozmawiajac z nia uzyl argumentu, ze to jej samochod moze ulec uszkodzeniu. Sprytnie, niby troszczy sie o jej pojazd, ale tak naprawde zalatwia swoja sprawe. Tak odwrocil kota ogonem, zeby wyszlo na jego...

Wieczorem ogladalismy mieszkania - planujemy wyprowadzic sie w koncu z tej psiarni - i znow ciekawe sytuacje. W jednym na pytanie, czy wlasciciel nie moglby usunac paru mebli, bo nasze nie wejda, pelnomocnica, Ciocia Zhang 张阿姨 (tak odnosi sie tutaj do kobiet duzo starszych od siebie), ostro uciela "mowy nie ma!" - az gesia skorka przeszla nam po grzbiecie. W drugim wlascicielka, na to samo pytanie, miekkim, pelnym zalu glosem, powiedziala: "Och, tylko co ja z nimi zrobie, naprawde nie mam gdzie ich przeniesc, moje mieszkanie jest za male". No i zmieklismy. W sumie odpowiedz byla taka sama, ale forma zupelnie inaczej na nas zadzialala. No ale miala tez sympatyczniejsze mieszkanie niz Ciocia Zhang...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

skąd się bierze w Chińczykach taka obłuda, którą opisujesz? Wiele osób o tym wspomina...
e.