13 kwietnia 2009

Wielkanoc w chinskim parku

Wczoraj, zgodnie z wieloletnia nasza chinska tradycja, wzielismy zawczasu kupiony wor czekoladowych jajek, jak rowniez dwojke naszych pacholat (starsze ma uz 19 lat i przyjechalo swoja nower super kolarzowka z uniwersyteckiego kampusu) - do parku. Pogoda byl przyjemna, cieplutko, troche dusznawo, bo jak zwykle po pelni szykowala sie zmiana pogody (mielismy w nocy burze, a teraz pada i jest sauna za oknem). Zwykle chodzimy do Hongqiao Central Park 虹桥中心绿地, ale wieksza pociecha zasugerowala Tianshan Park 天山公园 (pewnie miala ukryte zamiary, podejrzewam, ze chciala rzucic okiem do klubu muzycznego Yu Yin Tang 育音堂, ktory znajduje si na terenie parku), wiec wsiedlismy w takse i w 10 minut bylismy juz w parku. Chinskie parki to osobny temat do omowienia, w sumie mozna je polubic, jesli tylko nie jest sie nastawionym na jakies wielkie obcowanie z przyroda.

Zdjecie: Park Tianshan, do ktorego udalismy sie na wielkanocne lowy:


Duza M miala opory przed parkiem, ale to po ostatnim wyjezdzie w Gory Tiantai 天台山, gdzie bylo - mowiac wprost i bez ogrodek - niesamowicie. Zreszta na tym blogu jest sporo relacji z naszego pobytu tam 3 miesiace temu - niestety ostatnich dwoch nie udalo mi sie w nawale pracy opisac, a byly jeszcze rewelacyjniejsze.

W kazdym razie uzmyslowilem Duzej M, ze bedzie mnostwo narodu, pare drzew i sporo ludzi, jakies atrakcje i kupa narodu, oprocz tego troche krzewow i tlumy gawiedzi. Duza M dala sie przekonac i weszla do parku przygotowana na najgorsze.

Po wejsciu do parku najpierw uslyszelismy muzyke - to jakis emeryt cwiczyl gre na saksofonie. Mala M jest wrazliwa na muzyke, wiec podbiegla posluchac, dziadek chyba gral jej ulubiona piosenke "Kwiat Jasminu" 茉莉花.

Zdjecie - Ten chinski emeryt znalazl sobie dosc szczegolne hobby - gre na saksofonie:


Po chwili zaczela piszczec, bo okazalo sie, ze zajac zostawil w trawie czekoladowe jajka. Z koszykiem w reku zaczela je wiec zbierac, ale jak w jednym wyzbierala, to okazalo sie, ze obok sie nie wiadomo skad znow pojawily. Podeszla do niej jakas chinska dziewczynka i razem zbieraly. To drugie dziecko bylo dosc zdezorioentowane, czemu ten wielki chlopak rzuca slodycze na ziemie, a mala dziewczynka je zbiera, ale pomagala. Mala M w kazdym razie byla bardzo zaaferowana, wyzbierala jajka i poszlismy dalej. W miedzyczasie przeszlismy kolo grupy emerytow rznacych zawziecie w Majionga 麻将, jak rowniez paru enztuzjastow wedkowania, ktorzy z determinacja moczyli kije w metnej wodzie stawu z nadzieja na zlapanie jakiegos stworzenia.

Zdjecie: Mahjong to gra zahardowa, ktorej oddaja sie namietnie prawie wszyscy, bo nie tylko, ze pozwala spedzic czas w towarzystwie, to stymuluje umyslowo i zapobiega demencji:


Zdjecie: ...z wyjatkiem tych, ktorzy stymuluje obserwacja kija w wodzie:


Szlismy, szlismy, w miedzyczasie Mala M powiedziala mi, ze ma sekret, i zebym nie mowil go mamie, a sekret to taki, ze widziala, jak mama wczoraj kupowala te jajka w sklepie. Bystre dziecko, bo jej starszy brat chyba gdzies w wieku 12-13 lat dopiero sie zorientowal, ze z gwiazdorem i zajacem jest jakis szwindel.

Zdjecie: W parku dzieci moga bezpiecznie pohasac, mozna nawet rozbic namiot:


Doszlismy do kolejnego stawu, w ktorym przycumowany byl - jak nas poinformowala wieksza i lepiej zorientowana pociecha - torpedowiec. Krzatalo sie na nim dwoch mlodych ludzi, wiec poszlismy zobaczyc, czy mozna na statek wejsc. Okazalo sie, ze byl gdzies w odleglosci poltora metra od brzegu, i z Mala M byloby nieco klopotliwie wskoczyc na poklad. Jeden z chlopakow podszedl do krawedzi, zapytalem go, jak wszedl, a on na to ze wskoczyl. Powiedzialem, ze jest odwazny, bo wpasc w ta brudna ciecz stawu byloby malo sympatycznie. On na to, ze kluczem jest przekroczenie psychologicznej bariery. Ja mu na to, ze sam to moze byl wskoczyl, ale z corka raczej nie. Na to chlopak, ze powinienem sobie wyobrazic, ze ratuje corke ze smiertelnego niebezpieczenstwa i ze skok moze nam uratowac zycie. Poniewaz mam dosc slaba wyobraznie, zrezygnowalismy ze skoku, tym bardziej, ze Mala M juz byla gdzies w krzaczorach i zbierala znalezione tam czekoladowe jajka.

Zdjecie: Torpedowiec tez na emeryturze:


Poszlismy kawalek dalej, w lasku kilka osob stalo w bezruchu medytujac i cwiczac starozytna chinska gimnastyke oddechowa Qigong 气功. Te cwiczenia to czesto rodzaj ucieczki chinczykow od pospiechu i rozgardiaszu codziennego dnia, taki eskapizm w wewnetrzny swiat.

Zdjecie: Cwiczenia medytacyjno-oddechowe w cichym zakatku w parku:


Obok jakas dziewczyna siedziala na trawie i grala na chinskiej okarynie Xun 埙. Xun to chyba najstarszy chinski instrument, liczacy piec tysiecy lat, znaleziony w wykopaliskach neolitycznych w wiosce Banpo 半坡村 kolo Xi'anu. Instrument odtworzono, odtworzono rowniez technike gry na nim. Jego dzwiek jest bardzo szczegolny, mi zawsze pozostanie w pamieci po wielu wizytach w pekinskiej Swiatyni Konfucjusza, gdzie swego czasu dla zwiedzajacych gral zespol muzyczny, i solo na Xunie bylo wazna czescia ich repertuaru. W swiatyni byl sklepik sprzedajacy Xuny, i uczynny sprzedawca wprowadzal w tajniki gry na nim, sugerujac, ze najpierw nalezy cwiczyc wydobywajac dzwieki z pustej butelki po piwie. Grupy turystyczne z kraju, ktore tam prowadzilem, braly sobie to do serca, rodacy zaczynali nauke od prac przygotowawczych polegajacych na oproznianiu butelek z piwem.

Zdjecie: Cisze w parku przerywaly tylko dzwieki glinianej okaryny Xun. Duza M stwierdzila, ze pewnie dziewczyne z domu do parku wygnali, bo nikt nie mogl zniesc tych piskow:

Swoja droga w ramach przygotowan do olimpiady zespol muzyczny zlikwidowano, czesc ludzi przeprowadzila sie do sklepiku obok glownego hallu swiatynnego, cale miejsce stracilo po renowacjach swoja specyficzna atmosfere. Zamiast starosci zaczelo smierdziec swieza farba, zamiast spokoju pojawilo sie mnostwo grup turystycznych zaliczajacych te swiatynie przy okazji wizyty w lamajskiej Yonghegong 雍和宫 obok, zmiany wcale nie na lepsze.

Zdjecie: Altanka wsrod kwitnacych wisni:


Wracajac do wizyty w parku - Mala M jajka zebrala, przeszlismy dalej i z mostku podziwialismy krajobrazy, gdy nagle na brzegu zrobil sie szuk - jeden z wedkarzy cos zlapal. Patrzac na wygiecie kija wedki byla to spora sztuka, ktora ostro walczyla o wolnosc i zycie. Zbieglismy z Mala M z mostka, zeby przypatrzec sie procesowi z bliska. Ryba walczyla coraz slabiej, w koncu kumpel szczesliwca wyciagnal ja wybierakiem z wody. Jakas dziwna byla, bo zlapala sie nie za rylo, ale gdzies za brzuch, najwidoczniej chinskie ryby biora inaczej.

Zdjecie: Ryba wziela, wzbudzajac sensacje i zadrosc. NB w srodku stawu jest sztuczna ryba, dla tych, co szczescie maja tylko w milosci:

Spora byla z niej sztuka, pare dobrych kilogramow i z 70cm dlugosci, wielki parkowy karp. Wedkarz wrzucil go do przygotowanego wczesniej wora po ryzu, bedzie kolacja, choc jak znam zycie bedzie potwornie jechac mulem. Szanghajczycy lubia slodkowodne ryby i krewetki, co jest dla mnie dosc niezrozumiale, bo sa one hodowane w stawach i bardzo smierdza mulem.

Zdjecie: Dumny wedkarz-szczesliwiec:

Zdjecie: ...i jego zdobycz juz na trawniku:


Duza M, jesli przygotowuje rybe (co robi niestety dosc rzadko - dokladnie raz do roku na Wigilie), zawsze najpierw moczy ja parenascie godzin w mleku, by zneutralizowac zapach. Te w knajpach sa OK swiezo przygotowane, ale jak troche ostygna zapach mulu jest wyrazny. Nie to, co nasze karpie czy inne ryby, nie mowiac o ulubionych sledziach, ktore tutaj mozna uswiadczyc tylko w sloikach sprzedawanych w malym sklepiku z artykulami spozywczymi w IKEI.

Duzy J zacza sie troche niecierpliwic, najwyrazniej mu sie spieszylo, bo mial jeszcze cos do zalatwienia w sklepie z czesciami rowerowymi, wiec powoli poszlismy do wyjscia. Przechodzac obok malego bialego budynku 小白楼, w ktorym miesci sie Yu Yin Tang, zaproponowalem, zebysmy weszli do srodka. Chce, zeby Mala M, ktora wykazuje predyspozycje muzyczne, oswoila sie z miejscem, moze za pare lat bedziemy razem chodzic na koncerty. Duzy J mial swoj debiut muzyczny kilka dni temu, w czworke z kolegami zagrali jeden utwor na ceremonii rozdania nagrod w konkursie filmowym na uczelni. Jak nam sie zwierzyl, jest centralna postacia w zespole jako posiadacz jedynej elektrycznej gitary wsrod czlonkow zespolu. Zreszta z 4 gitar w zespole dwie sa jego - jeszcze jedna akustyczna. Weszlismy zatem do Yu Yin Tangu, zaczynala sie jakas impreza pod sponsoratem formy "Majster Kang" 康师傅, znanego chinskiego producenta napojow i chinskich zupek, ale ludzi bylo malo. NB nie kupuje zadnych produktow tej firmy, jako ze kiedys wyszlo na jaw, jak to ich napoj sliwkowy jest produkowany gdzies na glebokiej produkcji, a sliczny kolor napitku uzyskiwany jest przez dolewanie tuszu do malowania.

Zdjecie: Widok na wejscie do Parku Tianshan z kladki na ulica Yan'anska, glowna w zachodniej czesci Szanghaju:


Przy ladzie siedzial szef klubu, Zhang Haisheng 张海生, postac malownicza, niezly gitarzysta i wokalista, legenda szanghajskiego muzycznego undergroundu. Mala M zafascynowaly jego wlosy, jako ze nosi on dlugie dreadlocki, powiedzialem jej wiec, ze to do odstraszania zlych duchow i ze w nich tkwi jego moc i sila, wiec Mala M byla pod jeszcze wiekszym wrazeniem, szczegolnie w zwiazku z duchami. Przedstawilem Zhangowi Duzego J jako wybitnego mlodego gitarzyste, sugerujac, ze moze w przyszlosci moglby umozliwic mu jakis wystep na scenie klubu. Zhang sie usmiechnal, niech Duzy J cwiczy wiecej na gitarze, moze z niego jakis rockman wyrosnie, szlak ma juz troche przetarty.

Potem przeszlismy przez kladke nad ulica, kupilismy jakies napoje, w takse, i wrocilismy do domu; po telefonie do dziadkow w kraju Szopena Duzy J pojechal do siebie, zrobilo sie pozno, wykapalismy Mala M i skonczylismy pierwszy dzien swiat.

Przy okazji zdrowia i radosci, zreszte nie tylko na swieta, ale w ogole na codzien!

Brak komentarzy: