10 marca 2009

Niebianskie Tarasy 天台山 po raz kolejny - z muzycznym prologiem

Duza M miala wolny piatek w zeszlym tygodniu, i zastanawialismy sie, co z tym fantem zrobic. Ja uczucia mialem mieszane - akurat w te 3 dni byl koncert Young Knives, w sobote lekcja Guqina, z w niedziele koncert rockowy z okazji Dnia Kobiet... Imprez sporo, a ja ostatnio choruje na muzyke. Co wiecej lalo kolejny tydzien, i wszystko wskazywalo na to, ze bedziemy szwedac sie jak zmokle kury po jakichs zadupiach, a to w sumie watpliwa przyjemnosc. Zrobilismy narade rodzinna i stwierdzilismy, ze jednak wolimy wyjechac poza Wielkie Zle Miasto (czytaj: Szanghaj) niz co wieczor meczyc sie, bo sasiedzi pod nami znow beda wrzeszczec do nocy grajac w ping-ponga tak, ze cala chata sie trzesie. Zarezerwowalem wiec hotel w Tiantai'u, kupilem bilety na autobus w czwartek, dziewczyny dostaly przykazanie, zeby w srode sie spakowac (ja wychodzilem na koncert, a jakze!) i byc pod szkola o 17:00, gdy po nie podjade.

Podjechalem, czekaly, taksa nas zabrala do metra (bo w szczycie bysmy pewnie na dworzec autobusowy jechali z godzine, a autobus mielismy o 18:07), wyskoczylismy z niej, ale zrzedly nam miny, bo do automatycznych kas kolejki (ten szczyt...), automaty tylko na bilon, a ja mialem do za malo, kolejka po bilon jeszcze dluzsza... Zaklalem szpetnie pod nosem na pecha, widocznie nie dane jest nam wyjechac, ale Polak potrafi, podszedlem wiec do kiosku z gazetami i ze zniewalajacym usmiechem poprosilem sprzedawczynie i wymiane banknotu na bilon. Baba byla jednak odporna, powiedziala, ze bilonu nie ma. Coz, poprosilem wiec o gazete i dalem jej 2 dychy, zadajac reszty w bilonie. Tym razem baba zaklela i zaklinajac sie, ze nie ma bilonu, wydala mi go cala garsc. Kupilem wiec bilety, wsiedlismy do metra, pchajac przed soba ciezka walizke wypchalem przestrzen w zatlocznym wagonie dla obu M i siebie. Potem jeszcze tylko bieg dlugimi podziemnymi korytarzami ze stacji metra na dworzec, kontrola - przeswietlanie - bagazu (obowiazkowa nie tylko na lotniskach, ale takze na dworcach autobusowych i kolejowych) i jestesmy w poczekalni cale 15 minut przed odjazdem. Jeszcze szybka wizyta w tualecie (kible kucane nad rowem, w ktorym co pewnien czas regularnie przeplywa woda wyplukujac wszystko i czasami zraszajac gole siedzenia klientow o kiepskim refleksie, ktorzy nie zdaza przed fala podniesc sie), pakujemy walize do bagaznika, siadamy, gleboki wydech, ruszamy.

Po chwili zrobilo sie dosc duszno - kierowca wlaczyl ogrzewanie, okien otworzyc nie mozna, bo pojazd klimatyzowany. Jedziemy dosc szybko, jest fajnie, bo kierowca jakos nie wlacza zadnego wideo (jak wlaczaja, to najczesciej na full, i po godzinie czy dwoch czlowiekowi glowa peka od halasu - choc Chinczykom on jakos nie przeszkadza, wyjatkowo na halas odporni sa, to pewnie przez ten proszek, ktory im sie w uszach wydziela - my mamy tzw. miod, a oni suchy proszek). Niestety po chwili odwracam sie i widze, ze Duza M cos mocno zbladla, pytam sie, co sie stalo, a ona mowi, ze od tego fetoru zbiera jej sie na wymioty, i pokazuje za siebie. Rzeczywiscie, pasazer za nia zdjal buty i polozyl giry na oparciu siedzenia przed soba - czyli tego, na ktorym siedziala Duza M. Ja zrobilem lekki wdech przez nos, i rzeczywiscie, o malo mnie nie obalilo, cos jak zdechly zaplesnialy szczur w szambie, ktorego nikt dawno nie otwieral. Obok mnie jechal zastepczy kierowca, zorientowal sie, ze cos nie tak, mowie mu, ze zone ten dziwny zapach 怪味儿 przyprawia o mdlosci, facet zorientowal sie, zapalil swiatlo i ryknal na klienta siedzacego za Duza M, zeby zakladal buty, bo smierdza mu kulasy potwornie. Klient polozyl uszy po sobie i poslusznie zalozyl nowe biale krasowki (jak mowia Rosjanie - czyli adidasy) z powrotem na nogi. Pamietam, ze nascie lat temu tez kupilem sobie takie obuwie w Pekinie, i tez mi stopy protestowaly, choc chyba nie tak mocno. W kazdym razie jesli smierdzace nogi sa oznaka prawdziwego mezczyzny, to za Duza M siedzial superman.

Obok nas siadl jakic gosc, ktory przyszedl specjalnie z tylu autobusu, by pogadac sobie z biala malpa, ktora gada po ludzku (czyli chinsku). W sumie okazal sie kulturalny, zagail rozmowe zadajac serie standardowych pytan - skad jestesmy, co robimy i ile zarabiamy - tak sie zastanawiam, czy to nie sa przypadkiem pytania z kwestionariusza tutejszej UBecji. Potem zaczal dopytywac sie o uczelnie w Londynie - do ktorego wybiera sie jego ukochany jedynak na studia. O uczelniach londynskich wiem mniej niz on, wiec mu wiele pomoc nie moglem, ale polecilem Oxford i Cambridge. Potem rozmowa przeszla na Tiantai i jeg atrakcje. Facet okazal sie dobrze zorientowany w tym, co turyscie ma do zaoferowania jego rodzinna ziemia. Najpierw powiedzial nam, ze znajdujaca sie na skalnej scianie w Dolinie Niesmiertelnych olbrzymia kaligrafia, ktora jest przypisywana slawnemu kaligrafowi Mi Fu 米芾 (1051-1107, zwanemu "Szalonym Mi", jednemu z czterech najwybitniejszych kaligrafow dynastii Song 宋朝 960-1279, ekscentrykowi i milosnikowi kamieni, ktory uznal jeden szczegolny okaz kamlota za swojego brata, i klanial mu sie z szacunkiem naleznym starszemu), nie jest prawdziwa, ze to po prostu falsyfikat. W sumie nic zaskakujacego w kraju, w ktorym nawet wielkie przedsiebiorstwa zaczynaly od robienia podrobek. Ponoc 70% antykow sprzedawanych na aukcjach w Chinach to falsyfikaty - bardzo popularny jest program TV, w ktorym eksperci oceniaja autentycznosc przedmiotow kupionych w domach aukcyjnych przez telewidzow, a prowadzacy za pozwoleniem tych ostatnich niszczy je rozbijajac mlotkiem. NB w Chinach podrabiano wszystko od wiekow - nawet Guqiny, ktore byly nie tylko instrumentami, ale rowniez obiektami porzadania kolekcjonerow. Tak naprawde czesto trudno jest ocenic wiek instrumentu, bo nawet wspolczesne robi sie ze starego drewna, liczacego sobie 500 i wiecej lat. Stad tez bardzo trudno jest ocenic wiek instrumentu na podstawie wieku drewna. Na szczescie - i nieszczescie jednoczesnie - tworcy instrumentu pozostawiali na nim swoje podpis, kolejni wlasciciele rowniez czesto pisali na nich (dokladniej - na ich plaskiej podstawie; Guqin zrobiony jest z dwoch kawalkow drewna, dolny jest plaski i symbolizuje ziemie, gorny natomiast okragly i symbolizuje niebo) poematy, ktore podpisywali imieniem i nazwiskiem. Stad tez na podstawie tych napisow 落款 mozna dojsc do tego, kiedy dany instrument byl wykonany. Z drugiej strony czesto napisy te tez sa podrabiane... Swoja droga jesli przypatrzec sie roznym dyscyplinowm sztuki chinskiej, to wielki nacisk kladziony jest na technike, a ta rozwija sie - np. w kaligrafii - kopiujac tysiace razy dziela znanych mistrzow. Kopiujac do tego stopnia, ze czesto bardzo trudno jest ocenic czy dany znak zostal napisany przez mistrza, czy tez cwiczacego ucznia. Podobnie jest z malarstwem, wielu znanych chinskich artystow - wliczajac w to slawnego Zhang Daqiana 张大千 - w mlodosci dorabialo kopiujac dziela dawnnych mistrzow. O kungfu nie chce juz wspominac, bo kazdy wie, ze najbardziej typowa forma cwiczenia to zmudne powtarzanie jednej techniki tysiace razy. Oczywiscie mamy XXI wiek, i malo kto ma cierpliwosc, by tak sie katowac, i byc moze wlasnie dlatego tak trudno znalezc prawdziwych mistrzow...

W kazdym razie chinska kultura i nauka tradycyjnych sztuk oparte sa na nasladownictwie, kopiowaniu. Tylko niewielu potrafi poprzez te metode osiagnac moment, w ktorym ilosc przemienia sie w jakosc - jak mowi przyslowie "Gdy wody jest dostatecznie duzo, tworzy sie kanal" 水到渠成 - i gdy sztuka przestaje byc nabyta, wyuczona umiejetnoscia, gdy przestaje sie byc rzemieslnikiem, a staje artysta. Gdy nie potrzebne sa juz okowy konwencji, a umiejetnosc staje sie czescia ludzkiej natury, znajdujaca odbicie w kazdym ruchu i gescie.

Przejazd minal szybko, w 4 godziny dojechalismy do Tiantai. Wyszismy z autokaru, na zewnatrz padalo niestety. Ob razu obskoczyli nas taksowkarze oferujac swoje uslugi, zaczalem wiec targi - zadajac, by zawiezli nas za sume mniejsza, niz wg licznika. W koncu jeden zgodzil sie, biorac doatkowo jedna pasazerke. Oczywiscie podczas jazdy zaczely sie rozmowy, kobieta okazala sie w porzadku, powiedziala, ze ma znajomego pracujacego w parku na szczycie gory Huading 华顶, dala nam swoj telefon i zasugerowala, zeby zadzwonic do niej, jak bedziemy tam jechac, to zalatwi nam wejscie bez biletu...

W 20 minut dojechalismy do hotelu, lubimy go, bo jest czysty i cieply, przyjemnie powraca sie do niego po calym dniu tulaczki w gorach. Nie mowiac o tym, ze zlokalizowany jest doskonale - otoczony przez gory, wsrod lasow, nad strumieniem, po ktorego drugiej stronie znajduje sie slawna Swiatynia Spokojnego Panstwa 国清寺. Meldujemy sie zatem, a tu sie okazuje, ze nie ma zarezerwowanej dwojki, tylko jedynka z szerokim lozkiem. W sumie dalibysmy sobie rade, zwykle zreszta tak robimy, bo w dwojkach czesto lozka sa waskie i dziewczyny spiac razem ledwo sie mieszcza na jednym; w hotelu w Tiantai jednak nie dosc, ze lozka w dwojkach sa szerokie, to jeszcze mozna je wygodnie zsunac razem. W kazdym razie podnioslem raban i zasugerowalem podniesienie bezplatne standartu, czyli umieszczenie nas w budynku nr 3 (ktory jest drozszy od 2, gdzie mielismy rezerwacje) bez doplaty. Dziewczyna zaczela protestowac, ale nie oparla sie sile argumentow, i po kilkunastu telefonach mielismy juz lepszy pokoj za cene gorszego. Pierwsza batalia zostala wygrana. Co wiecej, Duza M zgodzila sie pojechac nastepnego dnia do Doliny Niesmiertelnych 琼台仙谷, niesamowitego miejsca, glebokiej, ukrytej w gorach doliny otoczonej pionowymi skalami; miejsca ktore niestety pierwszy raz Duza M - bojaca sie panicznie wysokosci - odebrala bardzo traumatycznie, ale teraz juz nie protestowala.

Zatem o Dolinie Niesmiertelnych bedzie wkrotce - ale przedtem trzy klipy ze srodowego koncertu. Graly w sumie cztery zespoly, gwiazda byla kapela o dzwiecznej nazwie "Sucker" z ulubionego Xi'anu, ktora gra punka - muzyke ktora stawia mnie na nogi o kazdej porze dnia i nocy. Chlopaki dawali z siebie wszystko, grali jak przystalo na dobra grupa punkowa - nierowno, ostro, halasliwie i rzucali "miesem" - po angielsku niestety...

Mnie sie spodobali, choc poniewaz siedzialem pod glosnikiem, stracilem chyba kilka procent sluchu. Momentami czulem, jak nie tylko podloga drzy, ale takze moje ubranie i zebra. Mialo do rowniez wplyw na kamere - glowica wpadla chyba w drgania i na czesci nagran pojawila sie mozaika.

To pierwszy kawalek - koniecznie nalezy SLUCHAC GLOSNO!


Glosno bylo bardzo, do tego stopnia, ze mimo koncertow w kolejnych dniach ugialem sie pod naciskami Duzej M i zgodzilem na wyjazd, zeby odpoczac od halasu i troche dojsc do siebie.


Jak wspomnialem wyzej, Sucker byl gwiazda programu, ale przed nim zagraly lokalne zespoly podgrzewajac atmosfere na sali. Dwie chinskie kapele wypadly OK, ale na mnie duze wrazenie zrobil zespol The Dropkicks - zlozony z trzech cudzoziemcow mieszkajacych w Szanghaju - francuza (gitara, wokal), japonczyka (gitara basowa) i amerykanina (perkusja). Muzyka psychedeliczna - nie mialem pojecia, ze mozna taka uslyszec tutaj, zawsze mialem wrazenie, ze grajacy cudzoziemcy w Chinach to nieudacznicy, ktorzy gdzie indziej nic nie osiagneli, a tu sie okazuje ze niekoniecznie. Przynajmniej na moje przytepione od tego halasu ucho...

Zreszta niech przemowi muzyka - jeszcze raz podkreslam - trzeba sluchac GLOSNO!

2 komentarze:

goooooood girl pisze...

your blog is very fine......

YLK pisze...

Thank you!