Zanim wzialem sie za opisanie poprzedniego pobytu w Gorach Tiantai, znow tam pojechalismy, i jak wczesniej, miejsce obdarowalo nas nowymi wrazeniami, jakich sie nie spodziewalismy.
Jadac tam, wiedzielismy, gdzie skierujemy nasze kroki - w Gory Dziewieciu Szczytow 九遮山. Bylismy tam ostatnim razem, i miejsce nas calkowicie zauroczylo. Zadnych turystow, zadnych prawie pojazdow, tonace w mglach gory o fantastycznych ksztaltach, krystalicznie czyste strumienie, rozrzucone swiatynie taoistyczne i buddyjskie.
Zdjecie: Gory o dziwnych ksztaltach, tarasy owocowe, gaje bambusowe, brak ludzi, stanowia o pieknie Jiu Zhe Shan:
Gory nazywaja sie Gorami Dziewiec Szczytow - to moje dosc wolne tlumaczenie nazwy Jiu Zhe Shan, ktora literalnie oznacza Gory Dziewieciu Przeslon. Jest to wlasciwie dolina, ktorej srodkiem wije sie Strumien Herbacianych Wzgorz 茶山溪. Strumien zakreca dziewiec razy omijajac stojace mu na drodze gory. Przerzucone sa przez niego mosty, a w samej dolinie leza starozytne wioski. W centrum kazdej wioski rosna wielkie, liczace ponad 1000 lat drzewa, ludzie sa zyczliwi i goscinni. Na dnie doliny, po obu stronach rzeki, znajduja sie pola herbaciane i sady owocowe, czesc gor porosnieta jest gajami bambusowymi. Krajobraz naprawde jak z bajki.
Zdjecie - Z okazji chinskiego Swieta Zmarlych - Czystosci i Jasnosci Qing Ming Jie 清明节 - lokalni mieszkancy jedza nadziewane pierogi w zielonym ciescie 青饺 - slowo "Czystosc" 清 i "Zielony" 青 wymawia sie tak samo:
W pierwszy dzien pobytu wstalismy wczesnie, szalona taksowkarka swym zaniedbanym rumakiem z piskiem opon zawiozla nas na dworzec autobusowy w Tiantai, i po chwili znalezlismy sie w busiku do Jietou 街头镇. Kierowca mial ciezka noge do gazu i udalo nam sie zdazyc na autobus o 11:00 jadacy z miasteczka dalej w gory. Autobus byl pelny, stalismy, jechal jednak dosc szybko i w 20 minut i za 7 yuanow w sumie dojechalismy do petli, ktora znajduje sie w wiosce Mingtang 明堂. Autobusem jechalo sporo starych znajomych - m.in. mniszka Jingcheng z Jasnego Klifu (ktory jest po drodze), i jedna z kobiet tam mieszkajacych. Poznaly nas, chcialy ustapic Malej M miejsce, ale ta szczypala sie i wolala jechac na stojaco. Ja w niedzyczasie zasiegalem jezyka od wspolpasazerow. Wszyscy byli zgodni, ze najbardziej dzikim miejscem w okolicy jest wioska Xueshang 雪上, lezaca w wysokich gorach, trudno dostepna i obecnie nie zamieszkana. Ponoc by dotrzec do niej trzeba isc nad glebokimi przepasciami waska, stroma sciezka, na ktorej czesto wyleguja sie weze. Slyszac to wszystko swiecily nam sie oczy z zainteresowania, choc zdawalismy sobie sprawe, ze taka wyprawe w dzikie, niedostepne tereny trzeba bedzie zostawic na kiedy indziej.
Po wyjsciu z autobusu poszlismy dalej droga, NB bardzo porzadna asfaltowka. Bylismy wsrod gor, po obu stronach drogi przyciagaly oczy swieza wiosenna zielenia tarasy z sadami i zagajnikami bambusowymi.
Zdjecie: W drobnym, cieplym wiosennym deszczu krajobraz Jiu Zhe Shan prezentowal sie bajkowo:
Jeden taki zagajnik przyciagnal nasza uwage, jako ze roslo tam mnostwo olbrzymich pedow bambusowych.
Zdjecie: Po obu stronach strumienia rosna geste gaje bambusowe:
Przyznam szczerze, ze takie pedy widzialem wczesniej tylko na rynku warzywnym, nigdy w naturze. Zeszlismy z Mala M, zeby porobic zdjecia, a ja postanowilem kopniakiem sprawdzic wytrzymalosc pedu. Ku naszemu zdziwieniu zlamal sie jak zapalka, wiec "wykopalem" jeszcze jego sasiada. Duza M dala mi worek foliowy, zapakowalismy zdobycz do plecaka, bedzie na kolacje. Postanowilismy, ze damy pedy do ugotowania szefowej w naszej ulubionej knajpie, jeden dla nas, a drugi dla niej w ramach zaplaty za fatyge...
Zdjecie: W bambusowym gaju rosly olbrzymie pedy bambusow, przysmak mieszkancow Kraju Srodka:
Szlismy dalej, siapil drobny, cieply deszczyk, szczyty gor ginely we mgle, ptaki szalaly, kwitly drzewa i krzewy, a swieza zielen niemal razila w oczy. Robilem zdjecia, ale wygladaja dosc nienaturalnie, tak, jakby kolory byly podkecone. Spacer asfaltowka, choc wygodny, wkrotce nam sie znudzil. Mieszkajac w miescie probujemy zawsze uciec od cywilizacji, wiec nie zastanawiajac sie dlugo zrobilismy skok w bok od drogi, przeszlismy po kamieniach przez rwacy strumien i dalej wzdluz jego brzegu. Szlismy, szlismy, zachwycajac sie otaczajaca przyroda i krajobrazem. Wiadomo, miastowi... W koncu sciezka zwezyla sie i stopniowo zaniknela, zrobilo sie dosc slisko i trzeba bylo zaczac myslec o powrocie na druga strone strumienia, blizej drogi. Mala M uwielbia babrac w wodzie, a ostatnio w podobnej sytuacji budowaly z Duza M most, wiec ochoczo zabrala sie do wrzucania kamieni do wody i budowania przeprawy. Duza M jej pomagala, bo ten most byl rzeczywiscie potrzebny, jako ze nie chcialo nam sie wracac do wczesniejszej przeprawy. Ja poszedlem do przodu szukac jakiejs alternatywy, w koncu znalazlem wezsze miejsce, wrzucilem kilka wiekszych kamlotow i jakos sucha noga przeszedlem przez strumien.
Zdjecie: Ja w tym miescie przeszedlem na druga strone strumienia, podczas gdy dziewczyny dalej budowaly swoj most:
Poszedlem jego druga strona z powrotem do dziewczyn, ktore juz konczyly swoja budowle. Duza M wlasnie podnosila jakis duzy kamien, gdy nagle opuscila go ze strachem. Pod glazem lezala zwinieta w klebek jaszczurka z niebieskim ogonem. Zwierze nieszkodliwe, ale biorac pod uwage, ze w gorach mozna napotkac jadowite weze (w tym takze kobry) zabawa z podnoszeniem kamieni do najbezpieczniejszych nie nalezy. Na szczescie wczesna wiosna zwierzeta sa jeszcze ospale, wiec zlapalismy jaszczura i po krotkiej sesji zdjeciowej wypuscilismy na wolnosc.
Zdjecie: Jaszczurka zwinieta w klebek smacznie spala pod kamieniem, ktory Duza M odsunela, zeby zbudowac mostek przez strumien:
Pomoglem dziewczynowm, ktore przeszly na moja strone strumienia. Mala M byla zachwycona, bo nabawila sie w wodzie i zebrala mnostwo kamykow do butelki. Wrocilismy jednak do drogi, i nagle uslyszelismy szum wody. Niewielka sciezka weszlismy w znajdujacy sie po lewej stronie drogi gaj bambusowy, za ktorym z olbrzymiej skalnej sciany spadal z halasem wodospad.
Zdjecie: Wodospad kolo bambusowego gaju:
Droga wkrotce nieoczekiwanie skonczyla sie... Poszlismy za instynktem dalej, wchodzac w kolejna, waska doline, na dnie ktorej plynal strumien. Minelismy kamienny domek polozony obok niewielkiej grupy mogil (Chinczycy tradycyjnie chowaja zmarlych na rodzinnych cmentarzyskach lub w miejscu korzystnym geomantycznie, na posiadlosci zmarlego) znajdujacych sie na stoku.
Zdjecie: Kamienny domek obok malego cmentarza:
Szlismy dalej, okolica robila sie corac bardziej dzika, nie widac bylo zadnych sladow czlowieka, no moze z wyjatkiem czegos, co wygladalo na koleiny po czolgu... Zrobilo sie bardzo cieplo, dolina miala specyficzny mikroklimat, okoliczne gory nie dopuszczaly wiatru, do tego wilgoc sprawiala, ze czulismy sie jak w saunie.
Zdjecie: Dzika dolina, ciepla i wilgotna:
Szlismy wolno, bez celu, odurzeni natura. Kiedys Duza M bardzo narzekala na nasze zycie w Chinach mowiac, ze w kraju mozna wyjechac na zielona trawke, na lono natury, a w Chinach trudno takie miejsca znalezc, bo wszedzie sa smieci albo smarki. Te ostatnie pobyty jednak zmienily jej negatywne podejscie, a ten spacer byl momentem przelomowym.
Zdjecie: Pomiedzy kamieniami w dolinie chodzily wielkie pajaki:
Pozniej strumien, wzdluz ktorego szlismy gdzies zniknal, weszlismy w szeroka doline pokryta glazami, z lezacymi w nieladzie pniami i szczatkami drzew. Miejsce bylo dosc dziwne, zadnej sciezki, zadnego przejscia.
Zdjecie: Szeroka dolina...
Czas plynal nieublaganie, zawrocilismy wiec, po drodze zaskoczeni - zauwazylismy ul pieczolowicie schowany pod wielkim glazem. Wyobraznia dzialala na pelnych obrotach, Duza M mowila o jakiejs bazie wojskowej, ja widzialem gnane batami tabuny wiezniow z pobliskiego obozu pracy, ktorzy w pocie czola przesuwaja watlymi rekami wielkie kamienie...
Zdjecie: Ul stojacy pod oslona wielkiego glazu - ciekawe, kto go tak troskliwie umiescil?
Widzac ul pomyslelismy o pustelniku, mieszkajacym gdzies wysoko w gorach, ktory hodowal tu pszczoly. Skojarzenie stad, ze w Gorach Wudang spotkalem kiedys taoistycznego mistrza Jia 贾爷, ktory mieszkal i medytowal w jaskini - i hodowal pszczoly...
Dotarlismy w koncu do asfaltowki, i tam natknelismy sie na malego, moze 10 letniego chlopca, ktory z tornistrem szedl w przeciwnym kierunku, ku gorom i dziczy.
Zdjecie: Niedaleko konca asfaltowki znajduje sie mala taoistyczna kapliczka:
Zapytalismy go, gdzie idzie, a on, ze do domu, do wioski Xueshang. Powiedzial nam, ze w pol godziny mozna do niej dotrzec, i ze moze nas tam zaprowadzic. Podziekowalismy, powoli sciemnialo sie juz, na nas byl czas powrotu do Tiantai; z drugiej strony wiedzielismy juz, ze Xueshang wcale nie jest taka niedostepna, jak twierdzono w busie, i juz wiedzielismy, gdzie pojdzemy nastepnego dnia.
Szlismy powoli z powrotem, czasu do odjazdu ostatniego autobusu nie bylo duzo, ale naprawde nie chcielismy jeszcze opuszczac tego miejsca. Doszlismy do wioski Mingtang, gdzie nasza uwage przykulo olbrzymie drzewo rosnace opodal drogi. Podeszlismy do niego - tabliczka na nim informowala, ze nazywa sie Xiangfei 香榧, i ze ma 1600 lat.
Zdjecie: Liczacy sobie 1600 lat Czworniak Olbrzymi:
Wczesniej czytalem o rosnacym w Gorach Jiu Zhe Shan 1400-letnim kamforowcu, ale to dzrzewo bylo dla mnie zaskoczeniem. Sprawdzilem potem w internecie, polska nazwa drzewa to Czworniak Olbrzymi - Torreya Grandis. Drzewo uwazane jest przez Chinczykow za skarb - nie tylko, ze wydziela oszalamiajacy aromat, to ma wyrazne dzialanie medyczne - pozwala kontrolowac postepowanie raka gruczolow limfatycznych, bialaczki, a oprocz tego dziala na takie typowe dolegliwosci, jak kaszel, zatwardzenie i pasozyty. Wlasciwosci lecznicze maja owoce i orzechy czworniaka, ktore zreszta mieszkancy poludnia tradycyjnie jadali na Swieto Wiosny. NB niedaleko Tiantaiu znajduje sie zreszta jedyny w Chinach park, w ktorym na powierzchni 50km kwadratowych znajduje sie ponad 30tys. czworniakow. Kolejne miejsce warte odwiedzenia...
Zdjecie: Domostwa w wioskach w dolinie Strumienia Herbacianych Wzgorz polozone sa bardzo malowniczo:
Wioski w rejonie Jiu Zhe Shan sa bardzo interesujace, szczegolnie stare obejscia. Chaty budowane sa z dwoch zasadniczych rodzajow surowca - z drewna lub bialych cegiel; w czesci materialy laczy sie razem. Wszystkie domy stoja na kamiennych fundamentach, rodzajach tarasow, jako ze teren jest gorzysty, nierowny. Wiekszosc gospodarstw zbudowana jest w ten sposob, ze budynki stoja z 3,4 stron, i wydzielaja wewnatrz przestrzen podworca. Ciekawe sa budynki z cegiel, bo one wydaja sie byc ogniwem posrednim miedzy wiejska, drewniana zabudowa, a miejska, ceglana. Budynki te maja bardzo waskie drzwi wejsciowe, przez ktore moze przecisnac sie tylko jedna osoba; otwory okienne sa nieliczne, rowniez niewielkie. Dom sprawia wrazenie fortecy, widac wyraznie, ze mial chronic mieszkancow przed ewentualnymi bandytami.
Zdjecie: Przyszlosc narodu i jej dumna rodzicielka:
Stara architektura wioskowa powoli zaczyna jednak ustepowac nowej, pozbawionym smaku, ceglanym potworom. Z drugiej strony ludzie chca mieszkac coraz lepiej, wiec trudno sie dziwic, ze buduja sobie nowe domostwa, chco mowiono nam, ze czesto wynika to stad, ze jeden sasiad zbuduje sobie 2-kondygnacyjny dom, to ten obok musi zbudowac 3-poziomowy, choc tak naprawde niekoniecznie go potrzebuje. Pozniej stoja te domy tu i tam, czesto niewykonczone, bo tak naprawde nikt nie chce w nich mieszkac - starzy wole stare domy, mlodzi zwykle pracuja w miastach. Jedynym wyjatkiem sa coraz powszechniejsze w Chinach domowe hostele, rodzaj gospodarstw agroturystycznych Nong Jia Le 农家乐, ktore daja calkiem znosne warunki mieszkaniowe i wyzywienie za niewielkie pieniadze, i sa dobra alternatywa w miejscach, gdzie baza hotelowa nie jest rozwinieta. Rozwazamy z Duza M zamieszkanie w takim gospodarstwie w niedalekiej przyszlosci, ja w zeszlym roku tak mieszkalem bedac w prowincji Shaanxi i wchodzac na Wielka Biala Gore 太白山, i bylo to ciekawe doswiadczenie, a do tego pelna egzotyka, szczegolnie jesli chodzi o toalety, w ktorych mozna bylo sie posliznac na olbrzymiej ilosci bialych sliskich robali wypelzajacych z cuchnacej dziurym, z ktorej dna glodnymi oczami patrzyla swinia...
Zdjecie: Pszczelarz w wiosce Mingtang przy pracy:
Szlismy uliczkami w wiosce, na ganku jednego z domu siedziala kobieta pracowicie nawlekajac drewniane paciorki na sznurki. Zapytalem, czy to na buddyjskie rozance, a ona na to, ze na chrzescijanskie. Rejon Jiu Zhe Shan znany jest z produkcji drewnianych kulek (az dziw bierze, ze mozna miec taka specjalizacje), i robi sie z nich rozance czy rodzaj pokrowcow na siedzenia do samochodow.
Zdjecie: Chalupniczy wyrob rozancow - i to nie buddyjskich...
Przy kazdej wiosce w rejonie znajduje sie most, ktory jest rowniez miejscem spotkan lokalnych mieszkancow. Jak w kazdym zdrowym spoleczenstwie, podczas gdy kobiety siedza w domu i pracuja, mezczyzni zbieraja sie na papierosa na pogaduchy. Zagadalem to nich, pytajac o droge, ktora wila sie z drugiej strony rzeki miedzy gorami, ponoc prowadzi do elektrowni wodnej Smoczego Strumienia 龙溪.
Zdjecie: Most, miejsce zebran wioskowych leni i obibokow:
Zdjecie: A ten to pewnie pantoflarz, bez krzty meskiej dumy, bo pracuje, zamiast spedzac pozytecznie czas na moscie...
Caly rejon bogaty jest w strumienie, konieczna jest ich regulacja, a zapory i elektrownie wodne sa bardzo powszechne, choc pradu i tak brakuje, stad w Taizhou, centralnym i najwiekszym miescie rejonu budowana jest obecnie elektrownia jadrowa. Zhejiang to jedno z najwiekszych zaglebi produkcyjnych Chin i swiata (ciekawostka - 98% zapalniczek kosztujacych ponizej jednego dolara jest wytwarzanych wlasnie tutaj), i zapotrzebowanie na energie elektryczna jest olbrzymie i rosnace.
jesli chodzi o mosty, to kilka lat temu bedac w niewielkim miasteczku na poludniu Chin juz zwrocilismy na to uwage. Bylo to o tyle zabawne, ze na moscie z jednej strony stali chlopacy z motocyklami, rowerami, motorowerami i innymi rumakami, a z drugiej dziewczeta w grupach, rozchichotane. Slowem - most zakochanych, a nie jak ten w Mingtang, leniwych obibokow...
Zdjecie: Dzieci w Mingtang z nareczem swiezo zerwanych gorskich azalii:
Podchodzac to Mingtang slyszelismy klakson autobusu, ale sie nim za bardzo nie przejmowalismy, bo czasu do odjazdu teoretycznie bylo jeszcze duzo, choc wiadomo, ze autobusy na wsi kursuja tylko mniej-wiecej wg rozkladu jazdy. Gdy doszlismy do przystanku okazalo sie, ze autobusu nie ma, ale babcinka obok zapewnila nas, ze jeszcze przyjedzie, tylko kierowca pojechal cos zalatwic.
Zdjecie: Na drodze do Dongjiang, jeszcze spojrzenie do tylu na Mingtang:
Poszlismy wiec dalej, idac droga wzdluz strumienia i dochodzac do wioski Dongjiang 东江.
Zdjecie: Boisko szkolne w wiosce Dongjiang:
Gdy podeszlismy do lokalnego mostu autobus podjechal. Okazalo sie, ze bylismy jedynymi pasazerami; powiedzialem bileterce, ze przez nich ucieknie nam autobus do Tiantai, na co ona zadzwonila na druga petle i zalatwila, ze ten na nas poczeka. Lubie Jiu Zhe Shan i te okolice wlasnie za cala ta organizacje, gdzie nie ma spraw nie do przeskoczenia - no chyba ze negocjuje sie ceny...
Zdjecie: Most w Dongjiang, kolo ktorego zlapalismy powrotny autobus:
Kierowca prul jak kierowca F1 (Duza M siedziala cala zielona i kazala mi mocno trzymac Mala M) i bez problemu zdazylismy na kolejny autobus. W Tiantai miejski autobus zawiozl nas do znajomej knajpy, w ktorej zjedlismy - oprocz innych jarskich potraw - trofiejne pedy bambusa.
Zdjecie: Wykopane przez nas pedy bambusa gotowe do spozycia:
Byly OK, jedlismy juz lepsze. Potem spacerek dla strawienia i taksa do hotelu. Ku naszemu zaskoczeniu przy jednym ze skrzyzowan zatrzymala nas policja i latarkami poswiecila po oczach. Jak sie okazalo poprzedniego wieczora lokalny mlodzian w kafejce internetowej zaciahal nozem dwoch kumpli. Wg taksowkarza, ktory nam o tym powiedzial, poszlo o kobiete. NB w Chinach kafejki internetowe 网吧 - tak jak u nas salony gier - sa gniazdami przestepczosci wsrod maloletnich, i uwaza sie, ze jesli ktos chodzi do takiej kafejki, to nie jest z niego nic dobrego.
Dotarlismy w koncu do hotelu i padlismy zmeczeni do lozek, zastanawiajac sie jeszcze tylko, co przyniesie nam nastepny dzien...
2 komentarze:
your blog is very good
naprawdę ciekawe, i jeszcze raz widac, że ludzie ci sami, tylko w innych kostiumach, a przyroda fantastyczna
Hubert,Kraków
Prześlij komentarz