20 listopada 2008

Putuoshan 普陀山 - Dzien 2 - Czesc 1

Najwczesniej budzi sie Duza M, jetlag robi swoje, a ona przedwczoraj wrocila zza oceanu. Odslania zaslony, otwiera okno, robi przy tym troche halasu budzac mnie, ale nie do konca. Jeszcze lapie troche snu, ona zreszta tez. Budzi nas slonce swiecace prosto w nos, rzut oka za okno swietnie nas nastraja - przepiekne blekitne niebo z bialymi barankami, jakiego nigdy prawie nie widac w Shanghaju (zwykle cale zasnute jest szara warstwa smogu, chyba ze wieje zimny wiatr z polnocy), sloneczko. Poranna toaleta, sniadanie - herbatniki z kawa z Hainanu 海南.

Mala dygresja apropo's kawy:

Ja w zasadzie nie pijam kawy, ale od kiedy pojechalismy na Hainan - tropikalna wyspe na poludniu Chin - polubilem ten napoj. Bedac tam tego lata zrobilismy wypad do Miasta Wuzhishan, lezacego u podnoza Gory Pieciu Palcow 五指山. Miasto leniwe, jak to w tropikach, bez zbyt wielu atrakcji - z wyjatkiem pieknego polozenia, doskonalego powietrza i bardzo interesujacego instytutu tkalnictwa artystycznego (prowadzonego przez lokalna mniejszosc Li 黎). Po zobaczeniu instytutu i stosownych zakupach wyruszylismy rozpoznawac miasto, bylo poludnie, goraco, zar lal sie z nieba, wiec weszlismy do pobliskiego hotelu i zamowilismy kawe. Okazalo sie, ze mieli tylko lokalna Xinglong 兴隆, wzielismy ja mrozona i... zachwycilismy sie nia. Od tego czasu towarzyszy nam co dzien, nie przeszkadza, ze jest mieszanka z cukrem i smietanka, jest swoista i wiaze sie z przyjemnymi wspomnieniami. No i ponoc ma dzialanie odchudzajace. Duza M przypuszcza tez, ze moze w niej byc jakis dodatek mleka kokosowego, choc ja nie jestem takim optymista, szczegolnie po ostatnim skandalu z melanina.

Tak czy inaczej Duza M wziela kilka paczuszek kawy ze soba i od niej wlasnie zaczelismy pierwszy poranek na Putuoshanie.

Po wyjsciu z hotelu miny nam nieco zmarsowialy - znalezlismy sie w otoczeniu tlumow turystow, bardzo rozkrzyczanych, pilotow wycieczek ze szczekaczkami, ktorych nikt nie sluchal, rozpychanie, halas - wszystko to, od czego chcielismy uciec z Shanghaju. Idziemy do pobliskiej nieczynnej swiatyni, by wymienic tam kwitki, jakie dostalem kupujac bilety powrotne w Shanghaju, na realne bilety. Okazuje sie, ze mozemy zrobic to dopiero jutro. Pani jak mnie zobaczyla, wpadla w panike, zaczela wolac chlopaka z biura naprzeciwko proszac go o tlumaczenie. Nie dalem jej skonczyc, mowiac, zeby najpierw ze mna nawiazala rozmowe. Wielkie oczy, niedowierzajace spojrzenie, zaskoczenie, w koncu wrocila do siebie. Biala malpa a gada. Musimy tu przyjsc jutro, dzis nic sie nie da zrobic. Prosze o bilety przy oknie, ale ona nie zna rozkladu miejsc. W sumie co tam, lodz do Shanghaju plynie ponoc zaledwie 2.5 godziny, jakos przezyjemy, pewnie bedziemy bardziej zajeci napelnianiem plastikowych workow zawartoscia zoladka niz rozkoszowaniem sie widokami za oknem kabiny statku.

Wychodzimy na zewnatrz przeciskajac sie przez tlumy, w koncu nam sie to udaje, idziemy na petle busikow jadacych do roznych swiatyn. Nasz cel to Swiatynia Puji 普济寺, najwazniejsza na wyspie. Bileterka w autobusiku nie chce nas wpuscic, bo juz prawie ma komplet, wpycha sie za to jakas kobiecina, ktorej o dziwo pozwalaja jechac na stojaco, ja protestuje, bo nie znosze, jak cudzoziemcow traktuja inaczej, kobiecina musi wysiasc i czekac na nastepny bus, przeklina nas, ja po tych tlumach nie jestem w nastroju na wysluchiwanie jej zlorzeczen, pokazuje jej znak pokoju, ona odpowiada mi tym samym, tylko innym palcem...

W koncu jedziemy, zaledwie kilkanascie minut, wyspa jest mala i odleglosci niewielkie. Jedziemy droga wzdluz wybrzeza, jest pieknie, po prawej za pasem zieleni widac plaze i morze, po lewej zielone wzgorza w centrum wyspy. Wysiadamy chyba po kilkunastu minutach, ludzi sporo, idziemy dalej troche na wyczucie, bo nie wiemy dokladnie gdzie znajduje sie swiatynia, wokol stragany, pagoda, jakies budynki - chyba swiatynne - w budowie.

Mija nas interesujaca grupa, trojka w mundurach, kamizelkach kuloodpornych i helmach na glowach, obstawa z banku, on pcha rower z walizka prawdopodobnie pelna pieniedzy, one ida za nim, maja moze 160cm w obcasach, z palami u pasa, helmy maja za duze i chyba niewiele spod nich widza. Budza w nas prawdziwy respekt...

Idziemy dalej, przed nami roztacza sie piekny widok na staw Morskiej Pieczeci 海印 z lukiem klasycznego chinskiego mostka rozpietym miedzy przeciwleglymi brzegami, na mostku pawilonik, po drugiej stronie stawu widac stare domostwa stojace przy alei ciagnacej sie wzdluz brzegu. Nieco dalej widac zolty dach swiatyni Puji. Widac ze ulokowana jest zgodnie z prawidlami chinskiej geomancji - zwrocona na poludnie, z gora chroniaca ja od polnocy i woda na poludniu. W alei tubylcy na matach ryzowych rozkladaja najrozniejsze morskie skarby, wypatroszone ryby, krewetki, jakies algi, wszystko to susza w promieniach listopadowego slonca.

Robie zdjecia okolic, w tym czasie dziewczyny ida dalej w kierunku uliczki handlowej. Kiedy podchodze do nich, Duza M zaczyna mi tlumaczyc, ze musiala interweniowac. Rzeczywiscie, dokola zebralo sie sporo ludzi, atmosfera napieta. Okazuje sie, ze jakas kobieta probowala glaskac Mala M i Duza M wiedziona instynktem ochronnym chyba dala agresorce po lapach. Mala M rzeczywiscie przyciag uwage wszystkich, uroda, i co odwazniejsi probuja dotknac jej skory, ktora jest wg tutejszych standardow idealna - biala z brzoskwiniowym rumiencem. Tlumacze gawiedzi, ze gdyby pozwalac kazdemu obywatelowi sposrod miliarda trzystu milionow glaskac Mala M, to by dziecko oszalalo. Rozumieja chyba, i dalej gapia sie na Mala M. Idziemy dalej.

Uliczka jest handlowa, mnostwo malych sklepikow, restauracji, zaklady fryzjerskie i tanie hotele. W oddali widac grupe ludzi w bialych fartuchach i bialych opaskach na glowie, slychac, jak recytuja modlitwy buddyjskie. Pogrzeb. Kolor snieznobialy jest kolorem smierci, uczestnicy ceremonii pogrzebowych zakladaja zawsze jakis bialy element stroju. Kiedy zmarl mistrz DZL, ja rowniez dostalem bialy fragment materialu. Upuszczony na ziemie musialem sam podniesc - nie moze byc przekazany z reki do reki. Do dzis go mam, ma sluzyc - i sluzy - jako amulet.

Idziemy dalej, dochodzimy do jakiejs bramy, swiatyni wciaz nie widac, wracamy, w koncu dochodzimy do bramy wejsciowej. Przed nia tlumy, wycieczki, pielgrzymi, handlarze. Chinskie swiatynie zbudowane sa wg tych samych kanonow, ze wszystkimi budynkami polozonymi na jednej centralnej osi, najczesciej znajdujacej sie na linii polnoc-poludnie. Ciag budowli rozpoczyna brama wejsciowa zwana Brama Gorska 山门, nastepnie znajduje sie Pawilon z Radosnym Budda, potem glowne pawilony z oltarzami z wizerunkami Buddow Trzech Czasow i Buddow Trzech Swiatow, etc. Po obu stronach z kolei umieszczone sa mniej istotne pawilony - biblioteka, sale medytacyjne, sale poswiecone pomniejszym bostwom. Niektorzy twierdza, ze wystarczy odwiedzic jedna swiatynie, zeby znac je wszystkie.

Wchodzimy przez brame, na wielkim podworcu rosna olbrzymie kamforowce, sporo ludzi. Kupujemy bilety wejsciowe, przed wejsciem zagladamy do okolicznych pomieszczen, w jednym jest sklep z dewocjonaliami i ksiazkami. Lubie ksiazki, wiec takiej okazji nie moglem przepuscic, ja kupuje "Wprowadzenie do Buddyzmu Zen" 入禅之门 a Mala M wybrala sobie mala ksiazeczke oczywiscie - z tekstami buddyjskich liturgii porannych i wieczornych. Wychodzimy z ksiegarni, Duza M wystawia sie na slonce bo jej sie cos na pysiaku pokazalo i slonce ma na to pomoc. Przed nami jeszcze kontrola biletow i juz jestesmy w srodku kompleksu swiatynnego. Zgielk, rozmowy, zapach kadzidelek, z olbrzymiej kadzielnicy stojacej przed glownym budynkiem swiatynnych wydobywaja sie kleby dymu - trociczki sie zapala, poklania z nimi, ale nie wolno ich wniesc do swiatynii ze wzgledu na niebezpieczenstwo pozaru, i wszystkie wrzucane sa do kadzielnicy. Dym i ogien to media ktore przenosza modly do swiata bostw.

Poczulismy sie glodni, no i mamy dosc halasu. Kazda swiatynia ma stolowke, i pielgrzymi moga w niej zjesc. Pytam, gdzie sie ona znajduje, idziemy we wskazanym kierunku, przechodzimy przez labirynt korytarzy, znajdujemy ja, ale jestesmy odeslani po kwitek - bo tylko z nim wpuszczaja. Znajdujemy okienko z kwitkami, kupuje dwa po dyche kazdy (dziecko nie potrzebuje), idziemy z powrotem. Probuja nas usadzic z kims przy stole, my sami jednak sobie wybieramy wolny stol bo tamten byl juz zajety. Okazuje sie, ze zasady tu sa dosc specyficzne, przy jednym stole musi usiasc osiem osob, wowczas podaja piec dan i ryz, je sie wspolnie z innymi pielgrzymami, mozna dostac dokladke dan, ale tylko, jak sie wszystko zjadlo. Dania podawane sa przez sympatycznych staruszkow w kitlach, ryz rowniez, jest swietny bo ugotowany w drewnianych wiadrach, dania sa rewelacyjne. Na wyjazdach preferujemy dania jarskie, bo mieso bywa czesto niezbyt swieze (nieraz widzielismy, jak na miesie ucztowaly hucznie muchy), ja zreszta w ogole nie jadam wieprzowiny (kiedys o tym napisze, a kto jest ciekawy moze zajrzec do ksiazki "Bruce Lee and Me"). Jedzenie jest w kazdym razie wysmienite - i to nie tylko w kontrascie do wczorajszej kolacji. Duza M nie moze dokonczyc ryzu, ale wspolbiesiadniczki (jemy razem z czterema koietami) mowia, ze ryzu zostawiac nie wolno. Rzeczywiscie, taki tu zwyczaj, troche jak u nas z chlebem. Obok przy stole siedzi rowniez kilka osob, usmiecha sie do nas Tybetanka, spotykamy tu sporo mnichow tybetanskich. Widac, ze to inni ludzie niz Hanowie (rodowici Chinczycy) - na pewno sa bardziej odnich usmiechnieci, no i usmiechaja sie jakos serdeczniej. A moze nam sie tylko tak wydaje.

Najedzeni po uszy i w znacznie juz lepszych humorach idziemy dalej zwiedzac swiatynie, choc Duza M ma dosc halasu i tlumow i chce juz wychodzic.

CDN

Zdjecia:

1.Budzacy respekt konwoj z banku - w buddyjskiej "Czestochowie" nie ma chyba zbyt wielu rabusiow:

2.Widok na Staw Morskiej Pieczeci, z lewej strony mostek, w srodku biale sciany domostw stojacych wzdluz nadwodnej alei, dalej dach swiatyni i wzgorza:

3.Na kamiennych plytach alei prowadzacej do swiatyni rozlozone sa maty z suszacymi sie owocami morza:


4.Uliczka handlowa z boku swiatyni, u jej wejscia Mala M napotkala takie zainteresowanie, ze Duza M musiala interweniowac:


5.Swiatynia Puji - Pawilon Niebianskich Wladcow:

6.Przyklasztorna stolowka - tak smacznie dawno nie jedlismy, juz sam ryz podany na poczatku byl wysmienity, dla Malej M najlepsza rzecz pod sloncem - obok Sprite'a oczywiscie:

Brak komentarzy: