22 listopada 2008

Wariat erudyta, poczta i deszcz

Przed chwila w mozole pisana dluga wiadomosc szlag trafil, poltorej godziny pracy poszlo na marne... Rece i nogi sie uginaja.

Sprobuje wiec jeszcze raz, tylko w skrocie.

Rano budzi nas sloneczko cielymi promieniami zagladajace do sypialni. Ze jest cieplo pierwsza odkrywa Duza M. Przestalo wiac, skonczyly sie wiatry z polnocy, nadeszlo cieple powietrze z poludniowego-wschodu. Znaczy sie bedzie padac, bo zawsze tak jest. A po deszczu znowu sie oziebi, ale juz bez kolejnego ocieplenia. W koncu nadchodzi zima.

Dzien zaczynam od lekcji z Mala M. Matme zrobila blyskawicznie, az mnie zatkalo. Chinski tez szybko. Polski i angielski niech robi z nia Duza M, nie chce byc katem od wszystkiego. Duza M postanawia jednak wziac Mala M na spacer.

Dziewczyny wychodza, ja pakuje paki, dzis czas je wyslac. Trase obieram klasyczna - najpierw ksiegarnia, potem poczta, na koncu diwidownia. Wychodze ok. 18:00, na zewnatrz juz kropi, ale znosnie. Czekam chwile na przystanku, pod ktory po chwili z wielka predkoscia podjezdza moj autobus, zwalnia nieco, po czym znow przyspiesza. Biegne za nim rozpaczliwie machajac rekoma, zatrzymuje sie, wsiadam i zlozecze bogu winnemu bileterowi - z kierowca nie nalezy zadzierac. Siadam na wolnym miejscu, zaczynam kontynuowac na komorce lekture "Zaginionego Swiata Kungfu". Mistrz Li pisze, ze podczas treningu nalezy rowniez cwiczyc oddech. Wdech powinien byc krotki, natomiast wydech - dlugi. Podczas wdechu czlowiek jest bardziej wrazliwy na uderzenia, niz podczas wydechu. Poza tym sily uzywa sie rowniez z wydechem, a im jest on dluzszy, tym dluzej mozna ja kierowac przeciw przeciwnikowi bez utraty oddechu. Przez to czytanie zapominam wysiasc na Placu Ludowym - z zaczytania wyrywa mnie dopiero zapowiedz z glosnika, ze nastepny przystanek to Szpital Orientalny - ktory jest po drugiej stronie rzeki. Zrywam sie wiec z siedzenia, podchodze do kierowcy (autobus stoi teraz na czerwonym swietle i kierowca nonszalancko polozyl nogi na kierownicy), tlumacze mu, on mowi nie ma sprawy, wysadze cie za chwile, tylko troche dalej, bo na skrzyzowaniu nie mozna. W porzadku facet, wybaczylem mu od razu ten numer spod przystanku.

Wysiadam, ide do ksiegarni, teraz mam nawet do niej blizej. Za murem supernowoczesnych biurowcow stojacych wzdluz ulicy Yan'anskiej znajduje sie dzielnica zabudowana starymi ruderami. Ponoc zbyt kosztowne bylyby rekompensaty dla tutejszych mieszkancow i dlatego zaden deweloper nie zdecydowal sie na nabycie tego kawalka ziemi, w sumie w centrum miasta. Tu jest m.in. ulica Zhejianska, dawne serce dzielnicy muzulmanskie, na ktorej do dzis mozna uslyszec oferty "Haszisz, marihuana..." od niby bez celu spacerujacych Ujgurow. Wchodze do ksiegarni, mam tu stala trase: najpierw parter i ksiazki o kungfu, potem drugi poziom i sprawdzenie, czy jest cos nowego z serii "Wyklady Stu Znawcow" 百家讲谈 (to moja ulubiona seria wykladow o historii Chin emitowana w TV centralne CCTV, i wydawana potem w formie ksiazkowej), trzeci - religia (glownie szukam pozycji o buddyzmie Zen 禅 i taoizmie), 6ty i 7my - muzyka. Na parterze kupuje kilka pozycji, na drugim poziomie udaje mi sie dostac pierwsza czesc ksiazki profesora Wang Liquna 王立群 z Uniwersytetu Prowincji Henan o pierwszym chinskim cesarzu Qin Shihuangu 秦始皇 (tym od amii terakotowej w Xi'an), w koncu ide na 3ci poziom.

Tu nachodzi mnie zle przeczucie - oby GO tylko nie bylo. Rozejrzalem sie, nikogo w najblizszej okolicy, odetchnalem z ulga, i kiedy wlasnie zabralem sie do przeszukiwania polek w poszukiwaniu nowosci, ON niepostrzezenie jak duch podszedl do mnie nie wiadomo skad.

On to Wariat, taki dziwolag, grasujacy w ksiegarni przy ksiazkach o filozofii i religii. Kiedys ogladalem jakies opracowanie o Ksiedze Przemian 周易, kiedy podszedl do mnie dziwny facet o nieswiezym oddechu, i tubalnym glosem zaczal opowiadac o jakims wrozbicie z Hongkongu, ostatnim z jedynej i unikalnej linii przepowiadaczy przyszlosci, ktory pojechal do Kanady, gdzie zaczal wydawac ksiazki i stopniowo ujawniac tajniki swej sztuki. Ja sluchalem go wowczas grzecznie, choc bez wiekszego zaangazowania. Potem spotkalem go jeszcze kilkukrotnie, zawsze w sumie okazujac troche atencji, choc przy kazdym coraz mniej. To go nigdy nie zrazalo, i zawsze ciagnal swoje wywody, dopoki go grzecznie nie przepraszalem i nie umykalem na z gory upatrzone pozycje poza zasiegiem jego wzroku. Dzis postanowilem poddac wariata ostatecznemu testowi i nie okazac ani odrobiny zainteresowania tym, co ma do powiedzenia. Tez wykazal, ze dziwolag jest jednak nieszkodliwym wariatem, oraz erudyta. W kazdym razie podszedl do mnie, zajrzal do koszyka i gdy zobaczyl ksiazke Ma Weidu 马未都 (znany chinski kolekcjoner i zalozyciel pierwszego prywatnego muzeum antykow), zapytal, czy zbieram moze dziela sztuki. Bo on ma ich sporo, i to wszystkie autentyczne, nie tak jak inni. My cudzoziemcy sie na chinskich dzielach sztuki nie znamy, no moze troche na porcelanie, ale na nefrycie to w ogole (kontynuowal). W ogole to jestesmy spaczeni, bo nie doczeniamy dorobku Zhu Xi 朱熹, tworcy neokonfucjanizmu. Wariat darzy wielkim szacunkiem pierwszych zachodnich przybyszow, ktorzy na przelomie XVI i XVII wieku przybyli do Chin, oni naprawde rozumieli kraj. Niestety obecni cudzoziemcy na Chinach sie nie znaja, a to dlatego, ze za bardzo wierza w slowa Partii Komunistycznej. Tu trzeba wspomniec, ze choc wywody Wariata zaczynaja sie od roznych punktow zaczepienia, ale koncza nieodmiennie tak samo - ze zrodlem wszelakiego zla jest Partia Komunistyczna. To mnie ostatecznie utwierdzilo i utwierdza w przekonaniu, ze Wariat jest wariatem, na pewno. Dzis bylo podobnie, ja w koncu opuscilem go, choc nie udalo mi sie byc twardym do konca i znow wymyslilem jakas wymowke. Po co sobie psuc stosunki z wariatem.

Pojechalem winda na 7my poziom. Windziarka ostrzegla mnie, ze zaraz zamykaja, ja jej na to, ze niech sie nie martwi, na pewno zdarze opuscic do tego czasu ksiegarnie, ona na to, ze ani troche sie tym nie martwi. Gdy wysiadalem do windy zajrzal z zaciekawieniem porzadkowy, ktoremu windziarka oznajmila, ze jestem wariatem - czego sie czlowiek o sobie nie dowie. Moze to jakas choroba - albo wlasnie rozstalem sie na 3cim z jej mezem? Cos ich laczylo. W kazdym razie ksiegarnia to fascynujace miejsce.

Po udanych zakupach wyszedlem - padalo juz naprawde rzesiscie. Chiny to jednak kraj dobrze zorganizowany i przygotowany na kazda ewentualnosc, i natychmiast opadla mnie wataha spzedawcow parasoli. Nawet niedrogich, dycha za sztuke. Ja mialem parasol ze soba, taki sam, jaki oni oferowali - jednorazowke, ktora ladnie wyglada i przecieka na deszczu. Po chwili bylem juz na przystanku autobusowym, po dluzszej chwili podjechal 864, podwiozl mnie do pod Park Fuxing 复兴公园, przeszedlem przez park i doszedlem do poczty.

Zdjecie: Po zakupach w ksiegarni, czekajac na autobus 864:


Na te poczte chodze chyba od dziesieciu lat, znam tam prawie wszystkich, choc starsza generacja zdarzyla juz awansowac i przeniesc sie do wygodnych biur na zapleczu i nie pracuje juz przy okienkach. Na poczte chodze zawsze po 21:00 - zamykane sa wowczas glowne drzwi a klientow przyjmuje sie przez male okienko (poczta jest otwarta cala dobe). Ja jestem na troche specjalnych prawach, po nawet po 21:00 jestem wpuszczany do srodka, a kiedy w czasie niedawnej olimpiady ze wzgledow bezpieczenstwa sprawdano skrupulatnie zawartosc wszystkich paczek, ja swoje przynosilem zapakowane i nikt sie nie doczepial. Dyzur ma jak zwykle Lao Zhang (nie ten sam, co od Guqina - Zhang 张 to bardzo popularne tutaj nazwisko, nosi je ok. 100mln chinczykow), rozlozyl juz lozko polowe, obok przygrywa jego radyjko tranzystorowe nastawione na muzyke popularna. Lao Zhang chyba lubi te nocne dyzury, zasada na poczcie jest taka, ze powinni je brac pracownicy na zmiane, ale Lao Zhang zaofiarowal sie je pelnic co noc i nikt nie zaprotestowal. Na poczatku naszej znajomosci Lao Zhang probowal udawac sluzbiste, ale potem mu przeszlo, nawet pare miesiecy temu probowal wciagnac mnie w jakis zloty interes, schemat z udzialem wielkiego swiatowego koncernu, mialy byc z tego miliony. Okazalo sie, ze to cos w rodzaju Avonu, wiec nie okazalem zainteresowania, Lao Zhang tez chyba tych milionow nie zrobil, bo wciaz przekimuje nocne dyzury na lezance na poczcie, tylko od czasu do czasu budza go dzwonkiem jacys nocni petenci - no i ja nachodze. Nigdy nie dzwonie, zawsze ide od razu na zaplecze, porzadkowy tez mnie zna i wpuszcza bez problemu. Dzis wyslalem dwie paki, wychodzac zyczylem Lao Zhangowi spokojnych snow no i zeby nikt mu siedzienia w nocy nie zawracal.

Zdjecie: Na poczcie - Lao Zhang wlasnie odprawia moje paki:

Potem juz tylko spacer na autobus 48, wracam do domu, leje ze hej, chyba nici z jutrzejszego wypadu do zoo, szkoda, bo mamy mnostwo zgnilej marchewki, ktora Mala M planowala karmic zyrafe.

Zdjecie: wracam do domu - leje - Shanghai w deszczu:

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Czy dobrze rozumiem, że nowo zakupione książki i płyty trafiły od razu do paczki? A paczka dokąd? Do Polski? I tak od 20 lat? Kiedy będziesz miał czas, żeby to wszystko przeczytać? ;)

Na marginesie gratuluję bloga. Właśnie zarobiłeś sobie stałego czytelnika.

YLK pisze...

Dziekuje za pierwszy komentarz, milo wiedziec, ze ktos mnie czyta.
Z ksiazkami to nie do konca tak - paczki ida w rozne strony swiata, natomiast ksiazki zostaja ze mna. Nie planuje szybkiego powrotu do kraju, wiec bez sensu byloby slac tam makulature, a jak bedziemy juz wracac, to i tak bedzie potrzebny kontener.

mareka pisze...

Jarku naprawdę super pomysł :-)
Gratulacje czyta się z wielką przyjemnością :-)
Serdecznie pozdrawiam.
marek.

YLK pisze...

Milo mi bardzo, dziekuje za komentarz, czekam rowniez na sugestie i uwagi.