Jak co roku, stary rok sie konczy i zaczyna nowy. Zwykle ma to miejsce raz w roku. Ale w pieknym Kraju Srodka nastepuje to akurat dwa razy w roku. Najpierw nadchodzi nowy rok, ten nasz, gregorianski, 1 stycznia. Nie robi sie z tego powodu jakiejs wielkiej fety tutaj, dwa dni wolnego, obnizki w sklepach, koniec. Tak naprawde najwazniejsza jego przeslanka jest to, ze za pare tygodni nadejdzie prawdziwy - tj. Chinski Nowy Rok. Na jego nadejscie wszyscy czekaja i mocno sie do niego przygotowuja. Szalenstwo zakupowe (bo i spore obnizki w sklepach), w firmach uroczyste kolacje, jakies bonusy, wariactwo na dworcach kolejowych - ze az prezydent kraju apeluje do kolejarzy, by elastycznie rozwiazywali kwestie nabywania biletow. Kolejarze maja nie lada orzech do zgryzienia, bo w kilka tygodni musza prewiezc kilkaset milionow pasazerow. Kiedys sprawa zalatwialo sezonowe podniesienie cen biletow o 15%, teraz juz tego "nieludzkiego" podejscia sie nie stosuje. Nawet okrutne Chiny zaczynaja przejmowac sie jednostka i jej problemami.
Zdjecie - Mistrz ma styl i lubi chodzic w kapeluszu (to moda jeszcze z czasow starego Szanghaju) - ten przywiezlismy mu z Polski
Zdjecie - Mistrz ma styl i lubi chodzic w kapeluszu (to moda jeszcze z czasow starego Szanghaju) - ten przywiezlismy mu z Polski
Sklepy dekoruje sie na czerwono - nie dlatego, ze kraj jest komunistyczny, tylko ze czerwony to tutaj kolor szczesliwy. Krew plynaca w zylach jest czerwona, jest symbolem tetniacego zycia. A trup jest zimny i bialy - stad w Chinach bialy jest kolorem smierci i nieszczescia. Stad tez Chinczycy na rozne radosne okazje - sluby, narodziny dziecka - mowia "Czerwone sprawy" 红事.
Niektorzy twierdza, ze czerwony kolor sztandaru komunistycznego zjednal Mao szerokie rzesze zabobonnego chlopstwa podczas Wielkiego Marszu 长征.
U nas przygotowania do Nowego Roku ida normalnie. Wiadomo, ze w nocy sie nie wyspimy, bo za oknem bedzie wybuchac jak podczas nalotow dywanowych, a smrod prochu zapelni mieszkanie mimo zamknietych okien. Tradycyjnie pekla rura wodociagu, wiec nie ma wody i nie wykapiemy sie pewnie przez najblizsze kilka dni. No bo kto ma naprawic ja, jak wszyscy rozjechali sie do swoich rodzinnych miejscowosci, zeby spedzic swieta z rodzinami. Nic to nie szkodzi, za brudni znowu nie jestesmy, bo w ujemnych temperaturach czlowiek sie praktycznie nie poci. W szanghajskich mieszkaniach nie ma centralnego ogrzewania, zima wiec polegac mozemy tylko na grzejnikach olejowych i klimatyzatorach. Te drugie w ujemnych temperaturach prawie nie grzeja (pogrzeja przez chwile, po czym dmuchaja zimne powietrze rozmrazajac sie), poza tym fatalne uszczelnienie mieszkan i tak cale wysilki ogrzewania unicestwia. Swoja droga - odpukac! - prawie nie chorujemy, podczas gdy rodzina i znajomi w kraju co chwile jakies grypy lapia. Zimny chow ma swoje zalety...
Z tego zimna i braku wody nie pozostaje nam nic innego, jak wyjechac gdzies i zamelinowac sie w hotelu z woda i ogrzewaniem, i jakos przeczekac trudny swiateczny okres. Jutro ide na dworzec autobusowy, a nuz uda sie zalatwic bilety - koniecznie w obie strony, bo inaczej przez "wiosenne szczyty" nie wrocimy na czas.
Zdjecie - Pic trzeba umic - w Chinach piciu zawsze towarzyszy jedzenie, przynajmniej na poczatku libacji:
W niedziele 18 stycznia bylismy na przedswiatecznym lunchu. Zaprosilismy mojego mistrza kungfu, jego zone i kilku moich "braci" (czyli kumpli, z ktorymi razem sie u niego uczymy) do knajpy. Mistrz i moi kumple sa chinskimi muzulmanami narodowosci Hui 回族. Niewiele roznia sie wygladem od natywnych chinczykow, choc niektorzy maja troche inne rysy. Ponoc Hui sa potomkami arabskich i perskich kupcow, ktorzy trafili do Chin szlakiem korzennym i jedwabnym, dostali pozwolnie od cesarza na osiedlenie sie w kraju i malzenstwa z chinkami. To byla pierwsza fala, ok. 8/9 wieku, kolejna byla w 12/13, gdy zaprzyjaznione zachodnie armie pomagaly mongolskim zdobywcom swiata w ich podbojach. Od tego czasu minely juz setki lat, wiec po wygladzie trudno ich odroznic, tylko co poniektorzy maja bardziej kwadratowe szczeki, wieksze nosy, ale jezykiem mowia chinskim, tak naprawde cementuje ich Islam, wiara, zwyczaje - glownie jedzenie - no i wspolna niechec do Chinczykow.
Zdjecie - Mistrz, zywa historia Chin XX wieku...
Knajpe zasugerowal Mistrz, powiedzial ze jest w niej swietna baranina, okazalo sie, ze nalezy ona do jego ucznia, zreszta pochodzacego z tej samej miejscowosci, co mistrz, czyli Shenqiu 沈丘 w prowincji Henan 河南.
Mistrz jest ciekawa postacia, ma 91 lat, trzyma sie swietnie, dowcipkuje, ma lotny, bystry umysl, jak rzadko u osob w tak zaawansowanym wieku. W dziecinstwie wczesnie zostal osierocony, potem trafil do slawnego klasztoru Shaolin, w ktorym uczyl sie przez kilka lat sztuk walki, ale opusci go, gdy mnisi nalegali, zeby ogolil glowe i zmienil wiare. Potem trafil do Wuhanu 武汉, tam uczyl sie sekretnego stylu walki chinskich muzulmanow, ktory byl ich narzedziem samoobrony wobec dominujacych chinczykow. Juz w Wuhanie czesto bral udzial w bijatykach z chinczykami, a jego nauczyciel, Mai Jinkui 买金奎, byl slawny z licznych potyczek. Mai Jinkui przybyl do Wuhanu rowniez z Henanu, staral sie o prace przy rozladunku statkow w dokach miasta, ale lokalna mafia nie chciala go dopuscic. Doszlo do bijatyk, w koncu postanowiono rozwiazac sprawe pokojowym pojedynkiem. Zagotowano zelazna mise oleju, wrzucono do niej monete, i zarzadzono, ze kto wyciagnie ja, ten zostanie nadzorca robotnikow w dokach. Mai Jinkui nie mial wiele do stracenia, a wiele do zyskania, i blyskawicznym ruchem wyciagnal monete z dna misy z wrzacym plynem. Ponoc jego przedramie pozostalo czarne do konca zycia. Mistrz pracowal wiec w dokach w Wuhanie, ale po kilku latach zdecydowal sie pojechac do owczesnego chinskiego Eldorado, miasta, ktore przyciagalo awanturnikow z kraju i zagranicy.
Na poczatku nie bylo latwo, ale twarde piesci pomogly Mistrzowi ustalic sobie pozycje czlowieka, ktorego lepiej nie zaczepiac. Szybko zaslynal z umiejetnosci w bijatykach, czesto lokalni muzulmanie prosili go o pomoc w zalatwianiu spraw. Jedna z nich bylo uwolnienie zony jednego z nich - zostala ona porwana przez Gang Siekier 斧头帮 (zwany tak dlatego, ze ulubiona bronia jego czlonkow byly siekiery) porywajacy i sprzedajacy kobiety do burdeli, mistrz zalatwil sprawe wdajac sie w bijatyke z "zolnierzami" gangu, on jeden - z olbrzymim cepem zrobionym z dwoch dlugich kijow polaczonych lancuchem - przeciw kilku tuzinom. Mistrz do dzis zaluje swoich czynow, zaluje, ze niejedna osobe pozbawil zdrowia. Pewnie i zycia, ale o tym nigdy nie wspomina.
Za te swoje czyny Mistrz spedzil rok w wiezieniu, do ktorego wsadzili go komunisci, gdy w 1949 zajeli Szanghaj. Wsadzili na dwa lata za huliganstwo, i pewnie zasluzenie. Za dobre sprawowanie wypuscili po roku.
Przed wyzwoleniem w 1949 mistrz bral udzial w pokazach organizowanych przez Du Yueshenga 杜月笙, glowe mafii szanghajskiej. Rozbijanie cegiel, zapasy z bawolami, ciecie tasakiem arbuzow polozonych na obnazonym torsie - to byly typowe "sztuczki", jakimi raczono gawiedz podczas roznych akcji charytatywnych urzadzanych przez mafie. Du Yuesheng zaczal swoja kariere od sprzedazy slodkich ziemniakow, by w koncu stanac na czele najwiekszej organizacji kontrolujacej handel opium - i bedacej "ukryta" reka rzadu, gdy trzeba bylo rozprawiac sie ze strajkujacymi robotnikami w Szanghaju. Jak kazdy mafiozo, oprocz wladzy nieformalnej i pieniedzy chcial rowniez podniesc swoj status i uzyskac akceptacje i szacunek wyzszych warstw - stad akcje charytatywne i darowizny, jakimi hojnie darzyl lokalna spolecznosc.
Gdy Szanghajem rzadzil "sprzedawczyk" Wang Jingwei 汪精卫, mistrz wyjechal z delegacja lokalnych specjalistow walki wrecz do Japonii, by dac pokaz przed cesarzem Hirohito. Pokaz przerodzil sie w serie pojedynkow, bo na Japonczykach pokazy gimnastycznej sprawnosci wrazenia nie zrobily. Mistrz stanal do pojedynku z lokalnym ekspertem walki mieczem; przedtem uzgodnil z kierownikiem grupy, ze w razie, gdyby co, jego cialo ma byc przewiezione z powotem do Chin i tam pochowane. W nocy ostrugal sobie kij, i z tymze kijem stanal przeciw Japonczykowi. Jak wspomina Mistrz, cala walka trwala chwile - Japonczyk zaatakowal pierwszy pionowym cieciem z gory na dol, Mistrz zrobil niewielki krok w bok, zbij miecz na bok jednym koncem kija, a drugim o malo co nie zmiazdzyl Japonczykowi potylicy. Zatrzymal jednak kij w ostatniej chwili - i za to miedzy innymi otrzymal specjalna plakietke od Hirohito. Plakietke zona mistrza spalila w czasie Rewolucji Kulturalnej, gdy Czerwoni Straznicy Rewolucji pladrowali mieszkania szukajac ukrytych prawicowcow trzymajacych w domu ponizajace dowody zwiazku z zagranica i stara kultura.
Zdjecie - Mistrz z zona - sa razem od 67 lat:
Mistrz po wyzwoleniu stopniowo zyskal przychylnosc lokalnego zwiazku sztuk walki, jezdzac wielokrotnie na turnieje po calych Chinach. Do dzis uznawany jest za zywa legende chinskich sztuk walki, nie tych akrobacji i gimnastyki, ale tych, gdzie czesto trzeba bylo polozyc zycie na szali losu, nie bedac pewnym, czy do domu wroci sie zywym.
Mistrza dazymy szacunkiem, lubimy go, on jest zreszta bardzo otwarta i spoleczna osoba, lubi imprezy. Kiedys lubil wypic (i nic mu nie przeszkadzalo, ze byl muzulmaninem), i to duze ilosci trunkow 50% i wiecej, ale wylew dal mu nauczke. Majac 78 lat rzucil alkohol calkowicie, i znow wrocil do niezlej formy.
Tak wiec w niedziele pojechalismy na wschodnia strone rzeki i zjawilismy sie u mistrza troche po 11:00 przed poludniem. Juz czekal na nas z zona i jakims swoim uczniem - jak sie okazalo wlascicielem knajpy, w ktorej mielismy zjesc lunch. Pogadalismy chwile o starych dobrych czasach, obalilismy po szklance zielonej herbaty, i pojechalismy do knajpy. Zawiozl nas swoja bryka (chinska terenowka) uczen mistrza. Dojechalismy po kwadransie, przed knajpa juz czekala grupa moich starych kumpli - Xinjian z Henanu, Lao Jiang (z Bozhou 亳州, stary zabijaka, ale rowny gosc), Lao Liu (moj dobry przyjaciel, z ktorym zreszta cwiczymy na boku jeszcze jeden styl), do tego dwoch znajomych z Shenqiu w Henanie - wspominany wlasciciel knajpy oraz handlarz koszernym miesem dla restauracji muzulmanskich.
Muzulmanie - choc do alkoholu maja mniej lub bardziej ortodoksyjne podejscie - laczy zwyczaj jedzenia tylko koszernego miesa. Takie mieso to wolowina lub baranina - wieprzowina, pies, itp. to tabu. Mieso jest koszerne, jesli pochodzi z koszernego uboju. Najwazniejsze, zeby cala krew ze zwierzecia byla spuszczona. Ma to z pewnoscia uzasadnienie zdrowotne, kiedys slyszalem, ze w sredniowieczu robiono trucizne z krwi swinskiej, szczujac swinie na smierc psami. Nie ma watpliwosci, ze zwierze czujac zblizajaca sie zmierc w rzezni wydzieli roznego rodzaju toksyny do krwi. Nie jestem biologiem, nie znam sie na tym, ale jakis sens w tym jest. Muzulmanskie restauracje w Chinach zawsze maja zielona wywieszke z jakims napisem po arabsku, a do tego po chinsku Qingzhen 清真 - koszerna.
Przy stole siedzial jeszcze jeden znajomy - Lao Tang. Lao Tanga spotkalem pare miesiecy temu na slubie syna Lao Liu. Lao Liu mial wowczas mocno w czubie, dzis nie pamietal, ze ja juz wczesniej poznalem Lao Tanga. Lao Tang byl - oprocz mnie i obu M - jedynym nie muzulmaninem przy stole.
Zdjecie - Lao Liu (po lewej), nie tylko dobry w kungfu, ale rowniez wyksztalcony 文武双全, i Xinjian:
Obiad zaczelismy od zimnych przekasek, orzeszki, ogorki z czosnkiem, zoladek wolowy pociety w nitki na ostro. W miedzyczasie przyniesiono kociolek - wykonany z mosiadzu gar z kominem, w ktorym palil sie spirytus podgrzewajac znajdujaca sie w nim zupe. Zupa byla odpowiednio doprawiona zawczasu. Kazdy z nas dostal - oprocz tradycyjnego kompletu zastawy - specjalna paste.
Kociolek - Huoguo 火锅 - jest bardzo popularny w calych Chinach, szczegolnie polnocnych, powszechnie uwaza sie, ze wywodzi sie z Mongolii, ale historycy uwazaja, ze ma jak najbardziej chinskie korzenie, i ze slawne naczynia rytualne - trojnogi Ding 鼎 byly pierwotnie uzywane jako kociolki do warzenia strawy. Kociolek jest dosc wygodnym sposobem przygotowywania jedzenia - zupa gotuje sie w nim, a mieso (najczesciej baranina), warzywa, itp. - podawane jest surowe na talerzach. kazdy sam nabiera paleczkami na co ma ochote, wrzuca do gotujacej sie w kociolku zupy, po chwili wyciaga z kociolka juz ugotowane, macza w pascie i konsumuje. W zimne dni siedzi sie przy okraglym stole, rozmawia, gotuje, je, oczywiscie pije przy tym alkohol, swietny sposob na przelamywanie barier towarzyskich, wzmocnienie wiezi przyjazni, kontakt z ludzmi.
Zdjecie - Xinjian - dzieki niemu chinskiej smierdziuchy nie rusze juz nigdy wiecej:
Ja chinskiej bialej wodki nie pije od dluzszego juz czasu. Dokladnie od momentu, jak swego czasu na podobnej imprezie najpierw wypilem sporo piwa, potem z kazdym przy stole po kieliszku (a bylo towarzystwa z 12 osob), potem dosiadl sie do stolu Xinjian i wyciagnal zza pazuchy samogon z rodzinnych stron i zaprosil mnie do picia. Zaczelismy pic, ja zupelnie nieswiadom mocy trunku, w pewnym momencie (pamietam jak przez mgle) zamiast Xinjiana (ktory mial najwyrazniej dosc) zaczal pic ze mna jego 17-letni syn. Nie bylo nic na zapitke, wiec popijalem samogon czerwonym winem. Nie wiem, jak dlugo to trwalo, urwal mi sie film, a potem pamietam tylko siebie nachylonego nad umywalka w restauracyjnej ubikacji i probujacego oczyscic sie z trucizny. Xiao Jin, moj inny serdeczny przyjaciel i rowniez uczen mistrza, poklepywal mnie po plecach i uspokajal. Dwie godziny wisialem nad umywalka, po czym Xiao Jin odwiozl mnie do domu. Duza M dala mi wody z sola, ale dochodzilem do siebie przez pare dobrych dni, a smierdzialem chyba z 2 tygodnie. Smierdzialem - bo chinska wodak robiona na sorgo 高粱 (gatunek prosa) , ma intensywny zapach, cos miedzy denaturatem a brzozowka. Swego czasu prowadzilem polska wycieczke i pewna uczestniczka stwierdzila, ze pachnie jak brandy, no ale nie miala moich doswiadczen.
W kazdym razie ja, Duza M i wlasciciel kanjpy pilismy wino ryzowe, a reszta towarzystwa to smierdzace swinstwo. Po jakiejs godzinie dojechal do nas Duzy J z akademika - troche przygaszony, bo oblal jeden egzamin, ale mu moi kumple nalali smierdziuchy i chyba swiat dla niego nabral cieplejszych kolorow.
Jedlismy przede wszystkim baranine. Musi byc ona pocieta na bardzo cienkie plasterki, i najczesciej robi sie to zamrazajac ja i wowczas tnac. Jednak w ortodoksyjnych knajpach - a w takiej wlasnie bylismy - uzywa sie swiezej baraniny i tnie surowe swieze mieso. Wymaga to nie lada umiejetnosci i ostrego narzedzia, ale daje tez zupelnie inny smak. Cienko pocieta baranina gotuje sie bardzo szybko - zwykle wystarczy zanurzyc ja dwa, trzy razy w gotujacej sie w kociolku zupie i juz mozna ja konsumowac. W zwiazku z tym nazywa sie ja "Oplukiwana Baranina" 涮羊肉 - bo gotowanie jej wyglada jak plukanie ubrania w wodzie przez zanurzanie i wyciaganie.
Baranina byla rzeczywiscie rewelacyjna. Po chwili jednak na stole pojawily sie jakies surowe czesci barana trudne do zidentyfikowania. Mistrz przysunal blizej mnie talerzyk, zachecajac do konsumpcji. Spojrzalem na zawartosc talerza podejrzliwie, majac jak najgorsze podejrzenia. Nie mylilem sie:
"To jadra baranie, sprobuj, bardzo smaczne! 羊蛋,吃吧,很不错" - powiedzial Mistrz zachecajaco
"Dziekuje, juz sie najadlem i wiecej nie moge! 吃饱撑了,吃不下去" - odrzeklem
Na szczescie w ogolnym zgielku i halasie sprawa nie przyciagnela uwagi innych biesiadnikow, ktorzy z pewnoscia dolaczyliby do Mistrza przymuszajac mnie do sprobowania specjalu. W 1992, gdy Duza M przyjechala pierwszy raz do mnie do Pekinu, pewnego dnia odwiedzilismy mojego owczesnego nauczyciela Taijiquan 太极拳. Na stole bylo wiele nie znanych nam smakolykow, a goscinni gospodarze uwazajac, ze krygujemy sie z jedzeniem, wkladali nam co lepsze do talerza. W pewnym momencie nauczyciel wlozyl mi cos dziwnego, jak sie okazalo, pociete w paski swinskie uczy. Wowczas zachowalem sie jak ich konsumowana wlascicielka - nalozylem Duzej M spora porcje tlumaczac wspolbiesiadnikom, ze "Ona za tym przepada...".
Koty musza przeciez przejsc chrzest bojowy.
Wracajac do szanghajskiego obiadu - po chwili pojawily sie najrozniejsze szaszlyki, ktore wlasciciel knajpy piekl dla nas w czyms przypominajacym rynne, na zewnatrz knajpy. Czesc z nich byla z miesem, ale czesc nie do konca. Moi bracia zachecali mnie do jedzenia czegos bialego, jakby szklistego makaronu. "To sciegna. My cwiczacy kungfu powinnismy duzo tego jesc, od tego rosnie sila!". Sciegna okazaly sie praktycznie bez smaku, ale wymagaly twardego uzebienia i sily w szczekach. O dziwo Malej M bardzo smakowaly, ale ona ma w naszej rodzinie najlepsze zeby.
Zdjecie - z wlascicielem knajpy musi wypic kazdy gosc, takze Duza M:
Ja z Duza M i wlascicielem knajpy pilismy wino ryzowe, czyli tzw. "zolte wino" 黄酒, bardzo zacny trunek na zimowe dni, ktory - w przeciwienstwie do chinskich "bialych" wodek - nie oslepia - a ponoc wrecz sprzyja zdrowiu. Reszta kompanii pija smierdziuche. Przodowal w tym Lao Jiang. Jak juz wspominalem Lao Jiang ma wsrod uczniow Mistrza opinie zabijaki. Nie jest wcale najlepszy w cwiczeniach, ani najsilniejszy, ani najsprawnieszy, ale ma ta wrodzona smykalke do bitki, ktora w krytycznych momentach daje wiecej niz lata cwiczen. Lao Jiang lubi sie bic i nieraz Mistrz musial przez swoje kontakty wyciagac go z tarapatow. Chiny to taki ciekawy kraj, gdzie osobiste uklady sa czesto silniejsze od prawa. Pamietam, ze kiedys jeden z uczniow Mistrza pobil kogos smiertelnie, ale Mistrz wowczas jasno powiedzial, ze nic pomoc nie moze - przestepstwo bylo zbyt powazne, zeby jego znajomosci i uklady mogly cos pomoc. Lao Jiang ma corke, jest z niej bardzo dumny, dziewczyna najwyrazniej jest pracowita, i po studiach znalazla dobra prace w biurze kontroli sanitarnej (taki nasz Sanepid). To rzeczywiscie niezla robota, biorac pod uwage ile moze wziac w lape od wlascicieli knajp czy producentow zywnosci. Z drugiej strony po ostatnich skandalach z mlekiem w proszku zatrutym melanina firmy Sanlu 三鹿 (doszlo do kilku tysiecy bardzo ciezkich zachorowan i wielu przypadkow smiertelnych wsrod dzieci karmionych tym mlekiem) zaden kontroler nie wezmie na siebie takiego ryzyka...
Zdjecie - Lao Jiang zawsze w pogodnym nastroju, ktory nie odstepuje go nawet w czasie bitki...
Obiad zaczelismy kolo poludnia, a skonczylismy gdzies po czwartej. Zaplacilem rachunek, dostalem paredziesiat yuanow rabatu, dobre i to. Mistrz i zona byli juz zmeczeni, chcieli wrocic do siebie i zdrzemnac sie (jak to maja tutaj w zwyczaju nie tylko ludzie starsi, poobiednia drzemka jest popularna w calym kraju), pozegnalismy sie, szef knajpy odwiozl ich, mysmy tez zaczeli sie zegnac. Lao Liu wzial mnie na strone, do Lao Tanga.
Lao Tang to ponoc tez niezle ziolko. Wyglada troche jak pracownik banku, w kazdym razie inteligent. W rzeczywistosci robi jakies dziwne biznesy, ma obywatelstwo Hongkongu, do ktorego wyjechal w latach 80tych. Podczas rozmow przy stole dyskutowalismy o studiach naszych dzieci, Xinjian chce wyslac swego syna na studia do Australii, ale ten nie zdal testow jezykowych. Duzy J studiuje na Jiaotong University 交大, jest to uczelna uznawana tutaj za renomowana, mial duzo szczescia, bo udalo mu sie dostac stypendium od rzadu chinskiego na cale studia (za co jestem temuz rzadowi bardzo wdzieczny - bo nasz rzad oczywiscie odmowil). Finansowo oznacza to duza ulge - semestr studiow kosztuje ok. 25tys. yuanow, a Duzy J dostal jeszcze akademik i kieszonkowe. Lao Tang pokiwal glowa mowiac, ze jego corki studia w USA kosztuja za semestr 30tys., ale US$. Pozniej Lao Tang zaczal opowiadac o swoich bijatykach, ponoc czesto dochodzilo do nich po pijanemu, kiedy zupelnie sie nie kontrolowal, raz pobil ponoc dwoch policjantow, wywolujac u jednego wstrzasnienie mozgu. Mnie jakos trudno bylo uwierzyc w te historie, bo za takie "wyczyny" to tutaj (i chyba nigdzie na swiecie) ciezko sie placi. Lao Liu potem dzwonil do mnie, rozmowa zeszla na temat Lao Tanga, ponoc Lao Tang rzeczywiscie po wodce jest nieobliczany, a to, ze nigdy nie byl karany, ze wyjechal do HK i ze ma tyle pieniedzy wynika z jego dodatkowej pracy dla pewnych specyficznych sluzb...
Zdjecie - Lao Tang, kto by pomyslal, ze w skorze owcy siedzi prawdziwy wilk...
Umowilismy sie na spotkanie po Nowym Roku, Lao Tang jest ponoc bardzo szybki, a co wiecej doskonale sie rusza, i od jednego z mistrzow Cha Quan 查拳 nauczyl sie specyficznych krokow, pozwalajacych mu przechodzic za plecy przeciwnika; jak mowil Lao Tang, idealne przeciw wysokim osobom... Lao Tang jest ode mnie nizszy z 2ocm, wiec wiem, do kogo pil. W kazdym razie ja sam dostawalem juz drugiego kopa (wino ryzowe ma to do siebie, ze najpierw wprowadza w dobry nastroj, a potem nagle uderza do glowy) i jeszcze troche, a Duza M z Duzym J musieliby mnie holowac do domu. Czas byl najwyzszy pozegnac sie z towarzystwem, przejsc do metra i wracac.
6 komentarzy:
Bardzo ciekawe wpisy,fajnie sie czyta.Pozdrawiam.
Dziekuje za odwiedziny i wpis, wracasz i wiare, ze ktos czyta mojego bloga...
Pozdrawiam rowniez - w tej chwili z miasta Xián (tego od terakotowej armii pierwszego cesarza)
Mysle, ze bloga czyta przynajmniej kilka osob, ja z pewnoscia :-)Blog bardzo ciekawy, swietne zdjecia i opisy chinskiej kuchni, a przede wszystkim ten chinski klimat...
Ostatni wpis jest dla mnie szczegolnie interesujacy-zazdroszcze obcowania z jednym z ostatnich Prawdziwych Mistrzow.Pozostali uczestnicy biesiady tez nietuzinkowi-ale czegoz innego oczekikwac po adeptach Xinyi Liuhe Quan :-) Pozdrawiam.
Nie bede ukrywal, ze ludzie opisani w tym wpisie (Mistrz, Lao Liu, Lao Jiang, Xinjian), to - oprocz zony i dzieci oczywiscie - jedni z nablizszych mi tutaj ludzi, tacy, na ktorych moge polegac w trudnych sytuacjach, z ktorymi moge o wszystkim porozmawiac. Pewnie dlatego, ze jak ja nie jedza wieprzowiny...;)
do użytkownika Wei-rozumie podekscytowanie tym wszystkim jednak czy zdajesz sobie sprawe jak wygląda kuchnia od strony katowania np psow zanim go polożą na stole-to sadystyczna makabra i nic nie jest wstanie opisac tej okropnosci a juz w zupelnosci chwalic tego kraju
melaMina!
Nie melanina.
Melanina to barwik skóry.
Prześlij komentarz